STO SŁÓW
Mały Joe
Trzynastego dnia od pojawienia się komety martwi powstali z grobów. Tydzień później
nie działała żadna stacja radiowa czy telewizyjna. Na zebraniu w miasteczku
postanowiono zabezpieczyć okoliczny cmentarz. Noc była ciemna. Rozstawieni dookoła
cmentarza mężczyźni wystrzeliwali nieumarłych dziesiątkami. Mały Joe poczuł niemal
seksualną ekstazę. Kiedy zabrakło trupów zaczął strzelać do ludzi. W ciemności
nikt tego nie zauważył... W trzynaście minut Joe wykończył czterdziestu mężczyzn.
Przydał się karabin z laserowym celownikiem. Joemu spodobało się strzelanie.
Założył nowy magazynek i ruszył do miasta by dokończyć to co zaczął. Zastanawiał
się czy strzelać do dzieci i kobiet jest równie miło. Noc była jeszcze młoda...
Ciężarówka
Bach! Sto punktów! Roześmiał się głośno. Uderzenie zostawiło krwawy rozmazany ślad
na szybie. Jakiś palant z policyjnej suki próbował mu znowu zajechać drogę. Wcisnął
pedał gazu i wielka ciężarówka zmiotła radiowóz jak dziecinną zabawkę. Premia! Na
przejściu dla pieszych dojrzał dwie młode dziewczyny. Przyśpieszył i po chwili dwie
martwe, młode dziewczyny frunęły w powietrzu wdzięcznym łukiem. Sznur radiowozów za
nim był coraz dłuższy. Próbowali kilka kilometrów wcześniej strzelać w opony, ale
dobrze opancerzył swoją ukochaną ciężarówkę. Yeah! Ale jazda! Na pełnym gazie
skręcił w ciasną ulicę. Naczepa uderzyła w przechodniów rozsmarowując ich na
ścianie budynku... Jazda! Jazda!... Wjeżdżał do stolicy...
Wirus
Trzy dni. Tak powiedzieli w telewizji. Trzy dni a potem nic. Wirus był bardzo zaraźliwy.
Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że uda się znaleźć antidotum. Ale niestety...
niestety dla całej ludzkości nie starczyło czasu. Zamknąłem się w domu. Dwa dni temu
przestała działać telewizja. Wczoraj poczułem pierwsze objawy. Krew ciekła mi każdym
porem ciała. Dwa dni męczarni... Dziś próbowałem się zastrzelić. Niestety - wirus
ożywił moje ciało, mój mózg. Trzy dni... tak mówili w telewizji. Trzy dni umierania
i ożywiania. Płakałem krwawymi łzami... Wirus był bezlitosny.
Ptaki
Ptaki zaczęły spadać tuż po północy. Małe ciałka, powykręcane cierpieniem,
spadały prosto z nieba. Fontanna w centrum miasteczka Beebe wypełniła się martwymi
ptakami w pół godziny. Trzy godziny trwał makabryczny deszcz. Później naliczono
pięć tysięcy pierzastych trupów. A potem podano przyczynę tego ptasiego pogromu.
Fajerwerki i noworoczne petardy zdezorientowały stado. Ludzie uwierzyli. Przecież w
telewizji pokazali naukowców którzy z przejęciem głosili oficjalną wersję wydarzeń.
I tylko ludzie w Beebe gdzie spadły ptaki nie wierzyli... Ale ich już nikt nigdy nie
usłyszał. Kwarantanna była bardzo szczelna. Nikt żywy nie wydostał się z Beebe.
Prócz wirusa. Armagedon zaczął się deszczem martwych ptaków.
KANAŁ
Zamarł. W starym kanale do którego nikt nie wchodził od wieków zobaczył coś czego
się nie spodziewał. W jednej chwili przeklął O'Harę który wysłał go w te
zapomniane przez ludzi i Boga kanały. Po cholerę właśnie on miał zejść tutaj i
szukać zatkanego odpływu. A teraz patrzył na wielką pajęczynę zawieszoną w poprzek
kanału. Poczuł że zaraz zwymiotuje. Wplątane w pajęczynę koty, psy. niektóre
całkiem wysuszone jak mumie, inne zupełnie świeże. Zaklął. Nie znosił pająków.
Zaczął się głośno modlić. Cofał się od przerażającej pajęczyny. Modlił się.
Tak głośno, że nie usłyszał chrobotu ośmiu chitynowych odnóży z tyłu, tuż za
nim.
ZAZDROŚĆ
Była piekielnie zazdrosna. To, że mógł patrzeć na inne, słuchać ich, czuć perfumy,
doprowadzało ją do szału. Wiedziała, że ją kocha, że pragnie, że tęskni... ale ta
wiedza nie koiła zazdrości. Chciała wydłubać mu oczy ale co z uszami, co z nosem? Aż
pewnej burzowej nocy, po tym jak pokłócili się o jego wyimaginowane kochanki, odcięła
mu głowę. Piła spalinowa dobrze się sprawiła. Teraz z półki kredensu mógł
patrzeć tylko na nią. Miała nadzieję, że przez szkło słoja dobrze ją widział.
Był tylko jej i czuła się szczęśliwa. Tylko tak dziwnie patrzy... Takim martwym
spojrzeniem.
Bogdan Ruszkowski
|