TROPICIEL Orson Scott Card
Gruntowne
szkolenie nauczyło Rigga dochowywać tajemnic. Tylko jego ojciec zna prawdę o
niezwykłym darze syna - talencie widzenia ścieżek przeszłości. Lecz gdy ojciec
ginie, Rigg ze zdumieniem dowiaduje się, jak wiele sekretów przed nim zataił. Tajemnic
o przeszłości syna, jego tożsamości i przeznaczeniu. A kiedy Rigg odkrywa, że jego
dar pozwala mu nie tylko widzieć przeszłość, ale również ją zmieniać,
przyszłość nagle staje się co najmniej niepewna.
Przyrodzone dziedzictwo pcha go ku pokrętnej drodze, mimowolnie wikłając w rozgrywki
dwóch stronnictw. Jedno pragnie wynieść go na tron, drugie pozbawić życia. Chcąc nie
chcąc, musi podać w wątpliwość całą nabytą wiedzę, przezwyciężyć ograniczenia
swojego talentu. i wyrzec się wpływu na własne przeznaczenie.
"Tropiciel"
to niezwykle ekscytujący, świetnie napisany i fascynujący początek nowej serii.
King
of the Nerds
Orson
Scott Card
(ur. 1951 r.) - absolwent Uniwersytetu im. Brighama
Younga i Uniwersytetu Utah. Autor kilkudziesięciu różnorodnych gatunkowo powieści,
spośród których najbardziej znana jest "Gra Endera". Wykłada pisarstwo i
literaturę na Uniwersytecie Wirginii Południowej. "Tropiciel" to pierwsza część
nowej serii fantasy.
Tytuł:
Tropiciel
Tytuł
oryginaly: The
Pathfinder
Autor: Orson Scott Card
Tłumaczenie: Kamil Lesiew
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 28.06.2011 r.
Miejsce wydania: Warszawa
ISBN: 978-83-7648-766-3
Liczba stron: 512
Format: 140x205 mm
Okładka: miękka
Cena: 39,90 zł
Rozdział
1
Jeśli
drzewo upada
Ocalenie
rodzaju ludzkiego przed zagładą to ekscytujące zadanie. Lub nużące. Zależnie
od tego, w którym etapie procesu się uczestniczy.
Rigg
i ojciec przeważnie razem rozstawiali sidła, ponieważ Rigg miał dar widzenia
ścieżek, którymi się poruszały zwierzęta.
Ojciec
był na to ślepy - w ogóle nie potrafił dojrzeć cienkich,
migoczących tropów w powietrzu, które znaczyły ruch żywych stworzeń przez
świat. Jednak dla Rigga było to, od kiedy pamiętał, naturalną zdolnością jego
oczu, przychodzącą mu bez żadnego wysiłku. Im nowsza ścieżka, tym bardziej niebieska
poświata; starsze były zielone, żółte; te prawdziwie starożytne świeciły
odcieniami czerwieni.
Już
w wieku kilku lat Rigg zrozumiał, co oznacza ta poświata,
bo widział, jak wszyscy w ruchu zostawiają za sobą ślady. Oprócz
kolorów każdy miał coś jakby podpis, a z biegiem lat Rigg nauczył się
biegle je rozpoznawać. Potrafił z miejsca odróżnić człowieka
od zwierzęcia, a także różne gatunki od siebie, a jeśli uważniej
się przyjrzał, porządkował gmatwaninę tropów tak dokładnie, że mógł
podążyć ścieżką konkretnej osoby lub wybranego stworzenia.
Niegdyś,
kiedy dopiero zaczął wyprawiać się z ojcem na polowania, popełnił błąd,
idąc za zielonkawym tropem. Na jego końcu znaleźli jedynie kupkę starych
kości - zwierzęta wiele miesięcy wcześniej porozrywały padlinę
na strzępy.
Ojciec
nie był zły. Przeciwnie - wydawał się rozbawiony.
-
Musimy szukać zwierzyny z wciąż świeżymi skórami - rzekł.
- I z choćby odrobiną mięsa na kościach, byśmy mogli coś
zjeść. Ale jeśli byłbym kolekcjonerem kości, te by się świetnie nadały. Nie
martw się.
Ojciec
nigdy nie krytykował Rigga, jeśli chodziło o jego dar tropicielstwa. Zwyczajnie
przyjmował do wiadomości, co syn potrafi zrobić, i zachęcał go
do doskonalenia talentu. Jednak gdy tylko Rigg zaczynał napomykać komuś
o swych zdolnościach albo rzucił jakąś nieostrożną uwagę, przez którą
słuchacze mogliby się zorientować, że ma jakiś nietypowy talent, ojciec
bezwzględnie i od razu go uciszał.
-
Chodzi o twoje życie - tłumaczył mu. - Nie brakuje takich, którzy
by cię za to zabili. I takich, którzy by cię porwali,
zniewolili i kazali śledzić dla nich. W rezultacie zabijaliby tych, których
byś znajdował. - I żeby się upewnić, że Rigg zrozumiał powagę
sytuacji, dodał: - A ofiary nie byłyby zwierzętami. Pomagałbyś im
mordować ludzi.
Może
ojciec nie powinien mu tego mówić, bo te słowa prześladowały go w myślach
przez wiele kolejnych miesięcy - i nie tylko pod postacią sennych
koszmarów. Rigg czuł się bardzo potężny, myśląc, że jego zdolność mogłaby
się przydać w znajdowaniu przestępców i wyrzutków.
Ale
to wszystko się zdarzyło, gdy Rigg był mały. Teraz miał trzynaście lat,
przechodził mutację, a ojciec mówił mu trochę o tym, jak postępować
z kobietami. Lubią to, nie znoszą tamtego, nigdy nie biorą za męża
chłopca, który robi to albo tego nie robi.
-
Najważniejsze to się myć - powtarzał. I to często. Bardzo
często. - Żebyś nie śmierdział. Dziewczyny nie lubią, jak chłopcy
śmierdzą.
-
Ale jest zimno - jęknął Rigg. - Później się umyję, tuż przed
powrotem do domu.
-
Masz się myć każdego dnia - zawyrokował ojciec. - Ja też nie
lubię twojego smrodku.
Chłopcu
jakoś trudno było w to uwierzyć. Skóry zdarte z upolowanych
w sidła zwierząt cuchnęły o wiele bardziej niż on kiedykolwiek.
W rzeczy samej, pachniał głównie zwierzęcymi skórami; ten odór przywierał
do jego ubrania i włosów niczym rzep. Lecz Rigg się nie spierał
z ojcem. Nie było sensu.
Na przykład
tego ranka, zanim się rozdzielili, ucięli sobie pogawędkę, idąc przez las. Ojciec
zachęcał do rozmów.
-
Nie jesteśmy myśliwymi, jesteśmy łowcami - stwierdził. - To nic,
że zwierzęta teraz od nas uciekają, bo złapiemy je później, gdy
nie będą nas mogły zobaczyć, usłyszeć ani nawet zwęszyć.
Tym
sposobem ojciec korzystał z ich nieskończonych wędrówek do nauczania.
-
Cierpisz na poważny przypadek ignorancji, chłopcze - często powtarzał.
- Muszę zrobić co w mojej mocy, by wyleczyć
tę przypadłość, ale zdaje się, że im więcej cię uczę, tym więcej nie
wiesz.
-
Wiem już wszystko, co wiedzieć muszę - zawsze odpowiadał Rigg.
- Uczysz mnie tylu dziwnych rzeczy, które nie mają nic wspólnego z tym, jak
żyjemy. Czemu muszę znać astronomię, tajniki bankowości i te wszystkie języki,
którymi każesz mi mówić? Znajduję ścieżki zwierząt, łapiemy je, sprzedajemy
futra, a to umiem dobrze.
Ojciec
na to zawsze odpowiadał jednakowo:
-
Widzisz, jakim jesteś ignorantem? Nawet nie wiesz, czemu musisz wiedzieć rzeczy,
których jeszcze nie wiesz.
-
Więc mi to wyjaśnij.
-
Zrobiłbym to, ale jesteś zbytnim ignorantem, by zrozumieć powody, dla których
twoja ignorancja jest śmiertelną chorobą. Muszę cię podszkolić, zanim zrozumiesz,
czemu warto było poświęcić tyle czasu na garbowanie twego mózgu. - Tak
właśnie nazywał ich sesje nauki: garbowaniem mózgu Rigga.
Dziś
szli śladem penczy, której skóra kosztowała tyle co dziesięć skór wydry,
bo była o wiele grubsza i mieniła się żywymi kolorami. Nastała krótka
przerwa w nieustannym nauczaniu, podczas której ojciec zapewne starał się
wymyślić kolejny problem do rozwiązania dla Rigga ("Jeśli ogrodzenie
z desek ma dziewięć piędzi wysokości i osiemnaście metrów długości,
ile stóp dziesięciocentymetrowych listew musiałbyś kupić w tartaku, przy
założeniu, że są one dostępne w długościach dwadzieścia piędzi
i czternaście piędzi?". Odpowiedź: "A jaki ma sens budowa ogrodzenia
z listew o wysokości dziewięciu piędzi? Każde zwierzę, które warto byłoby
tam trzymać, bez trudu zdołałoby się na nie wspiąć, przeskoczyć je lub
obalić". A potem lekkie trzepnięcie z tyłu głowy i musiał podać
prawidłową odpowiedź). Rigg zaczął mówić o niczym.
-
Lubię jesień. Wiem, że oznacza bliskość zimy, ale właśnie przez zimę ludzie
potrzebują naszych futer, więc nie mogę się czuć źle akurat z tego powodu.
Lubię barwne liście i ich szelest pod stopami. Cały świat się odmienia.
-
Cały świat? - zapytał ojciec. - Nie wiesz, że na południowej
połówce świata jesień nawet jeszcze nie nadeszła?
-
Wiem, wiem.
-
Nawet na naszej półkuli, w pobliżu tropików, nie ma jesieni
i liście nie spadają, chyba że wysoko w górach, jak tutaj.
A na dalekiej północy nie ma drzew, jedynie tundra i lód, więc
liście nie mają z czego spadać. Cały świat! Masz na myśli ten malutki
wycinek świata, który widziałeś na własne oczy.
-
Tylko tyle świata widziałem - przyznał Rigg. - A jeśli żyję
w niewiedzy co do reszty, to z twojej winy.
-
Nie żyjesz w niewiedzy co do reszty, po prostu jej nie widziałeś
i tyle. A ja na pewno ci o niej opowiadałem.
-
O tak, ojcze, moja głowa jest pełna zapamiętanych faktów, ale mam pytanie: Skąd
tyle wiesz o częściach świata, których nigdy, przenigdy nie możemy zobaczyć,
bo są za Murem?
Ojciec
wzruszył ramionami.
-
Ja wiem wszystko.
-
Pewien nauczyciel powiedział mi kiedyś, że jedynym naprawdę głupim
człowiekiem jest ten, który nie wie, że jest ignorantem. - Rigg uwielbiał
tę grę, po części dlatego, że ojciec wcześniej czy później tracił
cierpliwość i kazał mu umilknąć. A to oznaczało, że Rigg
wygrał.
-
Wiem, że wiem wszystko, gdyż nie ma pytań, na które nie znałbym
odpowiedzi.
-
Świetnie. Więc odpowiedz na to pytanie: Czy znasz odpowiedzi na pytania,
o których jeszcze nie pomyślałeś?
-
Pomyślałem o wszystkich pytaniach.
-
To tylko oznacza, że zaprzestałeś prób wymyślenia nowych.
-
Nie ma żadnych nowych pytań.
-
A o co zapytam cię w następnej kolejności?
Ojciec
ciężko westchnął.
-
Wszystkie pytania o przyszłość są bezprzedmiotowe. Znam wszystkie
odpowiedzi, które są do poznania.
-
Tak myślałem. Twoje twierdzenie, że wiesz wszystko, to czcza przechwałka.
-
Uważaj, jak mówisz do swego ojca i nauczyciela.
-
Dobieram słowa z najwyższą precyzją - odparł Rigg, przytaczając zdanie
często powtarzane przez ojca. - Informacja ma znaczenie tylko wtedy, gdy
pomaga nam prawidłowo przewidzieć przyszłość. - Wpadł na nisko wiszącą
gałąź, musiał bowiem ciągle spoglądać w górę, gdyż pencza przeskakiwała
wysoko między koronami drzew. - Pencza przekroczyła strumień - orzekł
i wspiął się na skarpę przy brzegu.
Przeskakiwanie
przez strumień nie przerwało rozmowy.
-
Skoro nie wiadomo, jaka informacja przyda się w przyszłości, trzeba wiedzieć
wszystko o przeszłości. A to wiem - ciągnął ojciec.
-
Znasz każdy rodzaj pogody, który widziałeś - zauważył Rigg - ale
to nie oznacza jeszcze, że wiesz, jaką pogodę będziemy mieli
w następnym tygodniu albo czy zdarzy się taka, jakiej nigdy wcześniej nie
widziałeś. Sądzę więc, że jesteś niemal takim samym ignorantem jak ja.
-
Milcz - uciął ojciec.
Wygrałem,
ucieszył się Rigg w duchu.
Kilka
minut później trop penczy wzbijał się w powietrze i niknął z oczu.
-
Orzeł go dorwał - smutno skonstatował chłopiec. - To się stało,
jeszcze zanim podążyliśmy jego ścieżką. W przeszłości, więc niechybnie
wiedziałeś o tym od samego początku.
Ojciec
nie raczył odpowiedzieć, a Rigg poprowadził ich z powrotem w górę
strumienia do miejsca, gdzie po raz pierwszy spostrzegł trop penczy.
-
Umiesz zastawiać pułapki prawie tak dobrze jak ja - rzekł ojciec
- więc idź to zrób, a potem mnie poszukaj.
-
Nie mogę cię znaleźć, wiesz przecież.
-
Nie wiem, bo nikt nie może wiedzieć rzeczy fałszywej, człowiek może jedynie
uznawać ją za pewnik, póki się jej nie zaprzeczy.
-
Nie widzę twojej ścieżki, ponieważ jesteś moim ojcem.
-
Prawda, jestem twoim ojcem. I prawda, nie widzisz mojej ścieżki. Ale czemu
zakładasz, że między tymi dwoma sprawami zachodzi bezpośredni związek?
-
No bo nie mogę zakładać przeciwnie - że nie jesteś moim ojcem,
ponieważ nie widzę twojej ścieżki.
-
Masz jakichś innych ojców?
-
Nie.
-
A znasz jakiegoś innego tropiciela takiego jak ty?
-
Nie.
-
Zatem nie możesz sprawdzić, czy nie widzisz ścieżek twoich innych ojców, bo nie
masz nikogo poza mną. I nie możesz zapytać innych tropicieli, czy widzą ścieżki
swych ojców, bo nie znasz nikogo takiego. Nie masz więc dowodów pozwalających
wyciągać takie czy inne wnioski co do przyczyny tego, że nie widzisz
mojej ścieżki.
-
Mogę iść spać? - zapytał Rigg. - Jestem zmęczony.
-
Biedna słaba głowa - westchnął ojciec. - Ale nie wiem, jakim cudem się
tak wyczerpała, skoro w ogóle jej nie używasz. Jak mnie znajdziesz? Idąc moim
śladem z pomocą oczu i mózgu zamiast tej twojej niezwykłej umiejętności.
Zobaczysz, gdzie zostawiłem ślady stóp, gdzie złamałem gałęzie.
-
Ale nie zostawiasz śladów, jeśli nie chcesz, i nie łamiesz gałęzi, chyba
że chcesz.
-
Ach, jesteś bardziej spostrzegawczy, niż myślałem. A skoro powiedziałem ci, byś
mnie odszukał, gdy już rozstawisz sidła, oczywiście umożliwię ci to, zostawiając
ślady i łamiąc gałęzie.
-
Lepiej też pierdź regularnie - zasugerował Rigg - bym mógł cię
znaleźć po zapachu.
-
Jak już przyjdziesz, przynieś z sobą porządną rózgę, bym mógł złoić ci
skórę - odparł ojciec z przekąsem. - A teraz idź już, nim
nastanie upał.
-
Co będziesz robił?
-
To, co zrobić muszę. Gdy będziesz musiał wiedzieć więcej, to ci powiem.
I się
rozstali.
Rigg
starannie rozstawiał sidła, wiedział bowiem, że to test. Wszystko było
testem. Albo lekcją. Tudzież karą, z której miał wyciągnąć naukę. Później
zostanie odpytany z tej nauki. I ukarany, jeśli jej sobie nie przyswoi.
Chciałbym
mieć choć jeden jedyny dzień bez sprawdzianów, lekcji i kar, myślał. Dzień,
w którym mógłbym po prostu być sobą, a nie projektem ojca
zmierzającym do uczynienia mnie wielkim człowiekiem. Nie chcę być wielki. Chcę
być Riggiem.
Nawet
pomimo drobiazgowej uwagi, jaką poświęcał sidłom, rozstawiając
je na najczęściej uczęszczanej ścieżce każdego stworzenia, nie zabrało mu
to wiele czasu. Przystanął, by się napić, a potem by opróżnić
pęcherz i jelita i wytrzeć tyłek liśćmi - kolejny powód
do wdzięczności za jesień. Potem wrócił po swoich śladach
do miejsca, gdzie rozstał się z ojcem.
Żadnej
wskazówki, gdzie ojciec się udał. Rigg znał jego początkowy kierunek,
bo widział, jak odchodzi. Jednak gdy poszedł w tę stronę, nie znalazł
żadnych złamanych gałęzi, żadnych odcisków stóp, niczego,
co by wskazywało, że ojciec tędy przechodził.
No
jasne, pomyślał Rigg. To jest test.
Bił
się z myślami. Ojciec może chcieć, bym podążył w stronę, w którą
widziałem, że zmierza, gdy się rozstawaliśmy, i dopiero po dłuższym
czasie zostawi wskazówkę. To byłaby lekcja cierpliwości i zaufania.
A może
ojciec zawrócił, jak tylko zniknąłem mu z oczu, i wyruszył w zupełnie
innym kierunku, znacząc szlak zauważalny dla mych oczu, ale dopiero wtedy, gdy
powędruję przez jakiś czas na chybił trafił w każdym możliwym kierunku.
Przez
następną godzinę Rigg wyruszał i zawracał, szukając wskazówek ojca
w każdą stronę, wzdłuż i wszerz. Bez powodzenia, rzecz jasna.
To byłoby o wiele za łatwe wyzwanie.
Przypomniał
sobie tę infantylną uwagę o pierdzeniu i głęboko wciągnął
powietrze, ale dysponował jedynie zwykłym, ludzkim zmysłem węchu i nie mógł
w ten sposób niczego wytropić, na pewno więc nie o to chodziło
ojcu.
Wzrok
i węch nic nie dały. Smak wydawał się niedorzeczny. Czy ojciec mógł zostawić
wskazówkę z użyciem dźwięku?
Rigg
uznał, że nie zaszkodzi spróbować. Przystanął, by wsłuchać się
w brzmienie lasu. Wymagało to czegoś więcej niż zwykłego bezruchu. Musiał
się uspokoić i skupić, by porozdzielać dźwięki w umyśle. Własny
oddech - musiał go sobie uświadomić, a potem go pominąć,
by usłyszeć inne dźwięki, cichy tupot nóżek myszy, głośniejszy pęd
wiewiórki, wibrującą nutę pieśni ptaka, rycie kreta.
A potem
usłyszał bardzo daleki głos. Ludzki głos. Nie mógł rozpoznać słów, nie mógł
też rozpoznać, czy to ojciec. Mógł jednak ustalić ogólny kierunek,
z którego głos dochodził, więc poszedł w tę stronę, krocząc
po ścieżce używanej przez wiele jeleni, by zyskać na czasie.
Po lewej stronie miał niewielkie wzniesienie, które mogło blokować dźwięk
- chciał je ominąć; wiedział jednak, że po prawej płynie
strumień, a jeśli za bardzo się do niego zbliży, szmer wody może ten
głos zagłuszyć.
Znów
stanął, nasłuchiwał. Tym razem był całkiem pewny, że to głos ojca.
I upewnił się co do kierunku.
Jeszcze
dwa razy przystawał, nim usłyszał głos dość wyraźnie, by puścić się
biegiem. Już miał przygotowane kilka starannie dobranych uwag krytycznych na temat
takiej metody tropienia, gdy w końcu dotarł na polanę, gdzie niedawno upadło
wielkie drzewo. W rzeczy samej, ścieżka upadającego drzewa wciąż lśniła
na niebiesko. Rigg rzadko miał okazję, by śledzić rośliny, skoro ruszały
się tak niewiele, chyba że na wietrze. Jednak to drzewo musiało
upaść bardzo niedawno, ślad jego upadku odznaczał się jasną ścieżką
w powietrzu.
Rigg
w ogóle nie widział ojca.
-
Gdzie jesteś?! - zawołał.
Spodziewał
się jakiejś kąśliwej uwagi z ukrytą nauką, lecz ojciec powiedział tylko:
-
Znalazłeś mnie.
-
Nie, nie znalazłem, ojcze.
-
Podszedłeś wystarczająco blisko. Słuchaj uważnie. Nie podchodź ani trochę bliżej.
-
Przecież nie wiem, gdzie jesteś.
-
Milcz.
Rigg
zamilkł i słuchał.
-
Przygniotło mnie drzewo - oznajmił ojciec.
Rigg
wrzasnął i zrobił krok w stronę drzewa.
-
Stój! - zagrzmiał ojciec.
Rigg
się zatrzymał.
-
Widzisz, jak wielkie jest to drzewo. Nie możesz go podnieść. Nie możesz go
ruszyć.
-
Mając dźwignię, ojcze, mógłbym.
-
Nie możesz go ruszyć, bo dwie gałęzie wbiły mi się w brzuch.
Rigg
jęknął, wyobrażając sobie ból takiej rany, czując własny strach. Ojciec nigdy
nie był ranny. Nigdy nawet nie zachorował.
-
Każde, nawet najmniejsze poruszenie drzewa mnie zabije, Rigg. Ostatek sił
spożytkowałem, by cię przywołać. Teraz słuchaj i nie marnuj życia, które
we mnie zostało, na żadne kłótnie.
-
Nie zamierzam się kłócić.
-
Po pierwsze, musisz mi uroczyście przysiąc, że nie przyjdziesz
na mnie popatrzeć ani teraz, gdy jeszcze żyję, ani po mojej śmierci. Nie
chcę, żebyś zapamiętał ten okropny obraz.
Niemożliwe,
żeby był gorszy niż to, co już podpowiada mi wyobraźnia, pomyślał Rigg.
Potem dał sobie w duchu odpowiedź, której udzieliłby mu ojciec: Nie możesz
wiedzieć, czy to, co sobie wyobrażasz, jest gorsze od rzeczywistości.
Ja ją widzę, a ty nie, więc. milcz.
-
Aż trudno uwierzyć, że nie zacząłeś się ze mną spierać - rzekł
ojciec.
-
Ależ zacząłem - odparł Rigg. - Tyle że mnie nie słyszałeś.
-
No, a już się bałem. A teraz przysięgnij.
-
Przysięgam.
-
Powiedz całość. Wszystkie słowa.
Rigg
musiał się skupić, by spełnić tę prośbę.
-
Uroczyście przysięgam, że nie przyjdę na ciebie popatrzeć ani teraz, gdy
jeszcze żyjesz, ani po twojej śmierci.
-
I dochowasz przysięgi, nawet wobec martwego człowieka?
-
Rozpoznaję twoje intencje i zgadzam się z nimi. To, co sobie wyobrażam,
może być okropne, ale będę wiedział, że nie wiem, czy to prawda.
A nawet jeśli rzeczywistość nie jest tak zła jak to, co sobie wyobrażam,
wiedziałbym, że to prawda. To byłoby już wspomnienie, a nie
wyobrażenie, co byłoby o wiele okropniejsze.
-
A zatem ponieważ zgadzasz się z moimi intencjami, podążanie za głosem
własnych przekonań doprowadzi cię do uszanowania moich zaleceń i dotrzymania
obietnicy.
-
Ten temat jest już należycie omówiony - rzekł Rigg, powtarzając sposób
mówienia ojca: "Osiągnęliśmy porozumienie, więc przejdźmy dalej".
-
Wracaj tam, gdzie się rozstaliśmy - nakazał ojciec. - Poczekaj tam
do rana i sprawdź efekty polowania. Zrób wszystko, co należy, zbierz
wszystkie sidła tak, byś żadnego nie zgubił, zanieś skóry do naszej kryjówki.
A stamtąd do wioski. Ciężar będzie znaczny, ale dasz radę, jeśli będziesz
robił sobie częste przerwy na odpoczynek. Nie ma pośpiechu.
-
Rozumiem.
-
Pytałem cię, czy rozumiesz? Oczywiście, że rozumiesz. Nie marnuj mojego czasu.
Rigg
pomyślał: Moje jedno słowo nie zmarnowało nawet w przybliżeniu tyle czasu
co twoje trzy zdania.
-
Weź, ile zdołasz, w zamian za skóry, nim powiesz wszystkim,
że umarłem. Mniej cię oszukają, jeśli będą oczekiwali, że wrócę się
z nimi rozliczyć.
Rigg
nic nie powiedział, ale myślał: Wiem, co robić, ojcze. Nauczyłeś mnie, jak się
targować, i jestem w tym dobry.
-
A potem musisz odnaleźć swoją siostrę - dodał ojciec.
-
Moją. siostrę?! - wydukał Rigg.
-
Mieszka z twoją matką.
-
To moja matka żyje? Jak się nazywa? Gdzie mieszka?
-
Nox ci powie.
Nox?
Właścicielka pensjonatu, w którym czasem się zatrzymywali? Gdy Rigg był jeszcze
bardzo mały, myślał, że ta kobieta może być jego matką, ale już dawno
zarzucił ten pomysł. Teraz wyglądało na to, że ojciec wtajemniczał Nox
w swoje sekrety, a jego trzymał w błogiej nieświadomości.
-
Ty mi powiedz! Czemu kazałeś mi myśleć, że moja matka nie żyje?
I siostra. Czemu je przede mną ukrywałeś? Czemu nigdy nie widziałem matki?
Żadnej
odpowiedzi.
-
Przepraszam. Wiem, mówiłem, że nie będę się kłócił, ale nigdy mi tego
nie mówiłeś, to był dla mnie szok, nie mogłem się powstrzymać. Przepraszam.
Powiedz mi, co jeszcze powinienem wiedzieć.
Żadnej
odpowiedzi.
-
Och, ojcze! - zakwilił Rigg. - Powiedz mi coś jeszcze! Nie karz mnie
w ten sposób! Odezwij się do mnie!
Żadnej
odpowiedzi.
Rigg
przemyślał sprawy tak, jak ojciec by od niego oczekiwał. W końcu
powiedział to, co ojciec chciałby od niego usłyszeć.
-
Nie wiem, czy karzesz mnie milczeniem, czy już jesteś martwy. Przysięgałem nie
patrzeć i dotrzymam słowa. Więc za chwilę odejdę i będę posłuszny
twoim zaleceniom. Jeśli nie jesteś martwy i masz mi jeszcze coś
do powiedzenia, powiedz to teraz, odezwij się, proszę. - Musiał
przerwać, bo jeśli ojciec jeszcze nie umarł, Rigg nie chciał, by usłyszał
jego płacz.
Proszę!
- błagał w duchu, łykając łzy.
-
Kocham cię, ojcze. Zawsze będzie mi ciebie brakować.
Jeśli
tym nie sprowokuje ojca do przerwania milczenia, to już nic nigdy tego nie
zrobi.
Żadnej
odpowiedzi.
Rigg
odwrócił się zdecydowanie i ruszył po swoich śladach na jasnej
ścieżce pomiędzy drzewami i krzewami, wzdłuż tropu jeleni, zmierzając
do miejsca, gdzie ostatni raz widział ojca żywego. |