|
|||
TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE KOSTNICA FACEBOOK NAWIEDZONA MAPA | |||
UKŁAD -
Janusz Koryl Na jednym z rzeszowskich osiedli znaleziono zwłoki młodego chłopaka, który wyskoczył z szóstego piętra wieżowca. Wkrótce potem dochodzi do kolejnych samobójstw, które łączy ze sobą zagadkowy napis pełniący rolę swoistego listu pożegnalnego. Policja staje przed nie lada wyzwaniem. Prowadzący śledztwo komisarz Paweł Wolański musi znaleźć odpowiedź na pytanie: co jest przyczyną tragicznych wypadków i jak zapobiec kolejnym samobójstwom? Podążając tropem tajemniczego napisu, dokonuje niezwykłego odkrycia, które wystawia na próbę jego zdrowy rozsądek i sceptycyzm wobec działania sił nadprzyrodzonych. Videograf – Chorzów, lipiec 2015 Janusz Koryl: poeta, prozaik, autor kilkunastu zbiorów wierszy, zbioru reportaży o skazanych „Obłoki za kratami” i powieści: „Zegary idą do nieba”, „Śmierć nosorożca” , „Pechowiec”, „Sny”, „Ceremonia”, „Urojenie”; laureat licznych konkursów literackich. Po ukończeniu studiów na wydziale filologii polskiej przez 10 lat pracował jako polonista w jednym z rzeszowskich liceów, a w kolejnych latach zajmował się dziennikarstwem. W rzeszowskim Oddziale Telewizji Polskiej realizował dwa autorskie programy: „Telewizjer Literacki” i „Ulice Rzeszowa”. Pisywał reportaże i przeprowadzał wywiady dla „Super Nowości” i „Wiadomości Podkarpackich”. Od 2001 do 2003 r. pełnił funkcję rzecznika prasowego wojewody podkarpackiego. Obecnie pracuje jako urzędnik w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie. Swoje utwory publikował na łamach wielu pism literackich, m.in. „Twórczości”, „Miesięcznika Literackiego”, „Poezji”, „Życia Literackiego”, „Regionów”, „Akcentu”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Metafory”, „Frazy”, „Nowej Okolicy Poetów”. Jako recenzent i krytyk literacki współpracował m.in. z „Nowymi Książkami”, „Życiem Literackim”, „Odrą”, „Polonistyką”, „Twórczością”, „Okolicami”.
FRAGMENT 5 Maria Sanecka zdjęła kremowy szlafroczek. Wyłuskawszy swe ciało z frotowej powłoki, spojrzała do lustra. Lubiła te chwile, gdy miała okazję zobaczyć swoją zgrabną sylwetkę. Nic dziwnego, że mężczyźni, kiedy szła chodnikiem, odwracali na jej widok głowy. Chciwie pochłaniali wzrokiem jej piersi, biodra i jędrne pośladki. Często wkładała wąskie, przylegające do ciała sukienki, by dodatkowo spotęgować wizualny efekt. Dobrze wiedziała, że żaden facet nie odpuści sobie choćby jednego spojrzenia na kobiece wdzięki. Miesiąc temu skończyła trzydzieści sześć lat, ale czas obchodził się z nią nadzwyczaj łaskawie. Żadnych zmarszczek na twarzy, ani grama zbędnego tłuszczu, ani jednego siwego włosa. Oczywiście, nie była naiwna, wiedziała, że kiedyś nadejdzie ta pora, gdy starość odbierze jej powab, ciało zwiotczeje jak balon przekłuty szpilką, a blask w oczach przygaśnie. Ale na razie delektowała się tym, co widziała w lustrze. Sięgnęła na półkę po grzebień. Delikatnym ruchem rozczesała swoje ciemne włosy. Od czasu do czasu zmieniała ich kolor. Obecnie miała na głowie kasztanowy brąz. Doskonale pasował do jej piwnych oczu. Podeszła do wanny i zatkała odpływ korkiem przymocowanym do srebrnego łańcuszka. Odkręciła kurek z czerwonym kółeczkiem i prawie natychmiast popłynęła gorąca woda. Uwielbiała kąpiele z dużą ilością różowego płynu, który pachniał lawendą. Czuła się wtedy wyjątkowo dobrze, a jej ciało miało okazję do beztroskiego relaksu. Wróciła przed lustro. Dotknęła swych piersi, jakby chciała sprawdzić, czy nic nie straciły ze swojej jędrności. Ukontentowana, odłożyła grzebień. Szum wody napełniającej wannę wprawiał ją w miły, nieomal sielankowy nastrój. Nigdzie się nie śpieszyła, mogła sobie pozwolić na dłuższe lenistwo. Tym bardziej że jej mąż poszedł do kolegi mieszkającego dwa piętra wyżej. Transmisja meczu (ach, ci faceci z tym swoim piłkarskim bzikiem!) już się pewnie zaczęła i potrwa jeszcze ze dwie godziny. Czubkami palców sprawdziła temperaturę wody. Mruknęła z zadowoleniem i weszła do wanny. Ułożywszy się wygodnie na jej gładkim dnie, odkręciła butelkę z płynem do kąpieli. Wlała do środka sporą jego ilość i woda nabrała różowej barwy. W powietrzu unosił się zapach lawendy. Kilka minut później, zanurzona po szyję, mogła zamknąć oczy. W takich chwilach przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie codzienne kłopoty, a wszystko stawało się proste jak tabliczka mnożenia albo pierwsze zdanie w elementarzu. Gorąca woda szczypała skórę nieco perwersyjnie, ale kobieta nie miała nic przeciwko temu. Łagodna woń lawendy działała uspokajająco, a cały świat malał do rozmiarów wanny. Sanecka starannie mydliła swe ciało, zaczynając od twarzy, poprzez szyję, ramiona i piersi. Potem, już na stojąco, poddawała tej wyjątkowo przyjemnej czynności resztę swoich wdzięków. Gdy całe ciało pokryła już cienka warstwa mydła, znów się zanurzyła w gorącej wodzie. Czuła, jak jej skóra odzyskuje czystość, a każdy jej por zdaje się pulsować. Mycie włosów stanowiło swoisty rytuał. Za każdym razem robiła to z dużą starannością, wcierając we włosy obficie pieniący się szampon. Spłukując go później, miała wrażenie, że razem z szamponem pozbywa się z głowy wszelkich problemów. To, trzeba przyznać, dość nietypowe uczucie miało walor poniekąd terapeutyczny, jakby zwyczajne mycie włosów nabierało cech osobliwej magii. Wanna wypełniona gorącą wodą była miejscem, w którym wszystko ulegało dość radykalnej metamorfozie. Sanecka mogła zapomnieć o szarej codzienności i swojej monotonnej robocie w urzędzie pocztowym przy ulicy Kochanowskiego, gdzie osiem godzin dziennie stemplowała znaczki, ważyła przesyłki i paczki, pobierała opłaty za prąd, gaz, Internet i telewizję kablową. W okresie świątecznym można było zwariować od ilości kolorowych kartek, jakby ludzie jedynie dwa razy do roku przypominali sobie o swoich najbliższych. Praca na poczcie była nudna jak flaki z olejem. Kobieta spłukała z włosów grubą warstwę piany i zakręciła wodę. Cisza, jaka nagle wypełniła łazienkę, wzmocniła doznanie totalnej swobody i tego, co można by nazwać zawieszeniem w próżni, poza bezbarwną rzeczywistością i bezlitośnie upływającym czasem. W takiej chwili Sanecka miała zwykle wrażenie, jakby jej ciało traciło wagę, a każdą tkankę wypełniała bezgraniczna rozkosz. Dziś jednak było nieco inaczej. W oczach kobiety pojawił się tajemniczy błysk, jakby nagle podjęła jakąś ważną decyzję. Sięgnęła ręką za siebie, na wyłożoną kafelkami półeczkę, gdzie stały rzędem jej kosmetyki. Delikatnie wzięła mały, prostokątny przedmiot. Żyletkę. Trzymała ją chwilę nieruchomo w palcach. Potem, jakby wiedziona wewnętrznym nakazem, usiadła w wannie i spojrzała na lewe przedramię. Mocniej ścisnęła żyletkę i przystawiła ostrze do żył pod skórą nadgarstka. Pierwsze cięcie było dosyć nieśmiałe, jakby się jeszcze wahała, niepewna swojej decyzji. Z niewielkiej rany wypłynęło kilka kropel krwi. Drugie cięcie było trochę mocniejsze, ale wciąż nie na tyle, by spowodować jakąś większą szkodę. Krew sącząca się z mizernego rozcięcia zdawała się nie mieć ochoty opuszczać ciała kobiety. Wąziutka strużka sunęła leniwie po skórze. Kobieta była uparta. Za trzecim razem ostrze żyletki wdarło się znacznie głębiej. Z uszkodzonej żyły popłynął żywszy strumień krwi, ściekając do wody, która natychmiast zabarwiła się na czerwono. Rozkoszna kąpiel zdawała się przeradzać w przerażający rytuał. Sanecka odłożyła na chwilę żyletkę i zamoczyła wskazujący palec we krwi. Spojrzała na ścianę wyłożoną beżowymi płytkami, konsekwentnie realizując swój upiorny plan. Zdecydowanym ruchem napisała na ścianie dwie sporych rozmiarów litery: Wj Znów zamoczyła palec we krwi i dokończyła napis: 21,24 Kiwnęła głową z zadowoleniem. Tak to właśnie miało wyglądać. Ponownie wzięła żyletkę i spojrzała na krwawiącą rękę. Trzeba to wreszcie zakończyć. Westchnęła głęboko i nie zwlekając ani chwili dłużej, zrobiła dwa energiczne cięcia. Przynajmniej jedno z nich musiało uszkodzić tętnicę, bo krew trysnęła obfitym strumieniem. Sanecka patrzyła na to ze sporym zdumieniem. Nigdy nie sądziła, że krew potrafi opuszczać ciało z taką gwałtownością. Tymczasem woda w wannie była coraz bardziej czerwona. Kobieta poczuła dojmujący chłód, który z każdą sekundą przybierał na sile. Ściany łazienki zaczęły się chwiać, jakby nagle świat eksplodował. Oparła głowę o krawędź wanny i zamknęła powieki. Mdły zapach krwi mieszał się z wonią lawendy. Miała wrażenie, że ktoś do niej mówi. Nie mogła tylko rozróżnić poszczególnych słów. Zdawało jej się, że słyszy stukot pocztowego stempla. Zupełnie wyraźnie, raz za razem, jakby dochodził zza ściany. Czując, że zaraz straci przytomność, pomyślała o swoim mężu. „Przepraszam cię, Zbyszku. Nie mogłam inaczej. Po prostu musiałam to zrobić”.
|
|
||
|