HILARY NORMAN Uwięzienih MIŁOŚĆ JEST ZBRODNIĄ. ON SĘDZIĄ I KATEM . Kolejna powieść w cyklu o detektywie Samie
Becketcie i jego żonie Grace. Tytuł: Uwięzieni |
RECENZJA KOSTNICA |
Hilary Norman jest autorka
thrillerów i kryminałów znaną polskiemu czytelnikowi głównie za sprawą takich
powieści jak Niebezpieczna zabawa czy Pasierbice, i choć od dawna jestem fanką tego
rodzaju literatury, dopiero za sprawą Uwięzionych miałam okazję do pierwszego
spotkania z tą pisarką. Spotkania, które obyło się bez fajerwerków, a i tak mogę je
uznać za w pełni udane. Historia rozpoczyna się 6 lutego, kiedy to spokojnym na co dzień miasteczkiem wstrząsa seria dramatycznych wydarzeń. W ogrodzie, nieczynnej już galerii sztuki, zostają odnalezione zwłoki dwójki młodych ludzi. Odkrycie to, nie byłoby może tak wstrząsające, gdyby nie fakt, że para została ze sobą sklejona w dość nietypowej pozie. Wezwana na miejsce zbrodni policja natychmiast rozpoczyna dochodzenie. Niestety zabójca okazuje być się znacznie sprytniejszy i ginie następna para mieszkańców. Uwięzieni to kolejna książka o życiu detektywa Sama Becket'a i jego rodziny. Tym razem nasz bohater musi sobie poradzić nie tylko ze skomplikowanym policyjnym dochodzeniem, ale i chorobą partnera, Alejandra Martinez'a. Lawirując między posterunkiem a szpitalem, życiem służbowym a prywatnym, za wszelką cenę stara się niczego nie przeoczyć. Niestety, jak to zwykle bywa, im więcej rzeczy naraz chce zrobić, tym bardziej się one komplikują. Wraz z rozwojem wydarzeń, czytelnik nabiera uznania dla dość niepozornej dwójki detektywów. Becket i Martinez nie mogą się bowiem pochwalić, ani szóstym zmysłem ani nawet wyjątkową dedukcją. Mają mnóstwo własnych problemów i na ogół sami za bardzo nie wiedzą, co z nimi zrobić. Kiedy jednak sytuacja zaczyna od nich tego wymagać, odkładają ma bok własne priorytety i całkowicie oddają się sprawie. Ich poświęcenie dla odkrycia prawdy jest naprawdę imponujące. Tempo wydarzeń nie należy w prawdzie do zawrotnych, ale dzięki wielowątkowej fabule książka zdecydowanie nie nudzi. Z jednej strony poznajemy rodzinne życie państwa Becket i uczuciowe zawirowania detektywa Martinez'a. Z drugiej zagłębiamy się w elementy zbrodniczej układanki, starając przy tym się samemu rozwikłać zagadkę. Miłośników kryminałów twórczość Hilary Norman raczej nie zaskoczy. Próżno doszukiwać się w niej nietypowego schematu wydarzeń, innowacyjnych rozwiązań czy nieoczekiwanych elementów, jednak nawet bez tego książka większości osób powinna przypaść do gustu. Oparta na sprawdzonych rozwiązaniach, posiadająca kilka ciekawych zwrotów akcji, a przede wszystkim dość intrygujący wątek "artystyczny" jest lekturą, przy której z pewnością nie zdarzy nam się przysnąć. Uwięzionych mogę polecić każdej osobie ceniącej chwile spędzone przy sprawnie napisanej powieści kryminalnej, a także tym, którzy lubią bogato rozwinięte wątki rodzinne. Pani Norman z pewnością ich nie zawiedzie. Varia |
FRAGMENT 1 6 lutego Opiekun siedział na
podłodze koło plastikowej klatki. Te spokojne chwile z
nimi były najlepszą rzeczą na świecie. Izabela Siódma
zwinęła się w kłębek na jego brzuchu. Każdy szczur jest
inny. Izabela lubiła się tulić, nauczyła się czerpać przyjemność z ludzkiego
dotyku i ciepła skóry. Opiekun wiedział, że
niedługo zacznie się ruja i cudownie będzie obserwować Izabelę, całą wibrującą i
rozedrganą tak jak jej poprzedniczki. Przy najlżejszym dotknięciu Romea Piątego,
namiętnego samca, ogon się podniesie, a sierść na małym tyłeczku stanie,
odsłaniając sekretne maleńkie miejsce, które zabarwiło się słodkim fioletem, i
Izabela otworzy się przed kochankiem. Zdaniem opiekuna to
było piękne. Partnerowi Izabeli też
się podobało, chociaż Romeo jak każdy zdrowy napalony samiec z ochotą posiadłby
cały harem samic, gdyby pokazały mu swoje maleńkie cipki. Dzisiaj nie stało się
nic wartego zanotowania, opiekun złapał więc Izabelę, zmierzył jej temperaturę i
puls. Stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, zapisał dane i puścił zwierzątko. Izabela znowu
umościła się na ciepłym ludzkim ciele. Opiekun pogładził ją po łepku. Szczury to miłe
stworzenia, choć ludzie ich nie rozumieją. On od jakiegoś czasu badał ich zwyczaje i
opiekował się nimi. Polubił je, wzruszały go i imponowały mu, ponieważ były
indywidualnościami jak psy i koty. Oraz ludzie. Lubiły jeść, bawić
się, walczyć i uprawiać seks. Niektóre lubiły też
zabijać. Miały jednak swoje
ograniczenia, wymagały kontroli. Po jakimś czasie, gdy już nic nowego nie
prezentowały, opiekun nudził się nimi i zastępował je następnymi. Jedna Izabela
robiła miejsce następnej, na miejsce dawnego Romea pojawiał się nowy. Ich życie nie było
długie, nawet wedle szczurzych kryteriów, ale wygodne, może wręcz szczęśliwe w domku
wyłożonym cedrowymi trocinami, pełnym puszek, w których mogły się ukrywać, pudeł,
gdzie mogły się wylegiwać, i miseczek z dobrym, odżywczym jedzeniem. W gruncie rzeczy była
to tańsza miniatura Szczurzego Parku, raju zbudowanego w latach siedemdziesiątych przez
kanadyjskiego psychiatrę Alexandra, który prowadził na szczurach eksperymenty
dotyczące uzależnienia od narkotyków. Jego badania wykazały, że zwierzaki nie lubią
być na haju, wolą czystą wodę od morfiny i płynów z dodatkiem cukru. Szczury nie są
głupie. W żadnym razie. Izabela Siódma
przeciągnęła się i ruszyła przed siebie. -?Nie dzisiaj -
powiedział opiekun, podnosząc ją delikatnie i gładząc po słodkim małym nosku. Ta Izabela była
wyjątkowa. Kiedy nadejdzie pora,
opiekun łagodnie zakończy jej życie. Ale jeszcze nie teraz. Romeo jeszcze z nią
nie skończył. 2 Rodzina Becketów
cieszyła się życiem. Wszyscy byli
bezpieczni, zdrowi i zadowoleni w małym białym domu na wyspie Bay Harbor, w którym
Grace Lucca Becket zamieszkała na kilka lat przed poznaniem i poślubieniem Sama. Ta swoboda i spokojne
życie wprawiały Grace w zdenerwowanie. W przeszłości nigdy
nie była przesądna, z upływem lat jednak to się zmieniło, czasami nawet odpukiwała w
niemalowane drewno, tak by nikt tego nie zauważył - oczywiście z wyjątkiem Sama,
który dostrzegał wszystko. Tak na kobietę wpływa
małżeństwo z policjantem z wydziału zabójstw. Wpływa również na
wiele innych sposobów, kiedy policjantem jest Sam Becket, który miłością, troską i
dobrocią otacza nie tylko ciebie, maleńkiego synka i dorosłą córkę, ale także
innych, którzy się liczą w twoim świecie. Chociaż odczuwasz też
napięcie - za każdym razem, gdy mąż wychodzi do pracy. Nawet w okręgu tak
cywilizowanym jak Miami Beach policjant z wydziału zabójstw nazbyt często ma do
czynienia z szaleństwem i złem, więc nigdy nie możesz być pewna. Na razie jednak życie
było spokojne, mroczne czasy minęły. Odpukać. Joshua miał
siedemnaście miesięcy, był wszędobylskim, cudownie miłym, niezwykle ciekawskim
chłopczykiem, który naukę siusiania do nocnika uznał za świetną zabawę i
dysponował już zasobem ponad dwudziestu zrozumiałych słów. Grace, psycholog
dziecięcy i młodzieżowy, znowu zaczęła przyjmować pacjentów, a Cathy, ich
dwudziestodwuletnia adoptowana córka, przyjechała po dziewięciu miesiącach spędzonych
w Kalifornii, tak więc na Boże Narodzenie rodzina była w komplecie. Przy świątecznym
stole zasiedli także siostra Grace Claudia, jej mąż Daniel oraz synowie, którzy powoli
dochodzili do siebie po tragicznych przeżyciach. Ledwo Cathy wróciła
do domu, zaraz spakowała wszystkie swoje rzeczy i znowu się wyprowadziła, tym razem
chyba na dobre. Grace i Sam nigdy nie
przypuszczali, że będą z tego powodu szczęśliwi, ale tak się złożyło, że w tym
samym czasie Saul, młodszy brat Sama, znalazł mieszkanie w Sunny Isles Beach i zapytał
Cathy, czy chciałaby z nim zamieszkać. Zarabiał nieźle jako stolarz, robił na
zamówienie meble i stać go było na czynsz, co więcej, dzięki spadkowi, który trzy
lata temu Judy Becket zostawiła synom (co obu bardzo poruszyło), zyskał solidne
zabezpieczenie, umówili się więc, że kiedy Cathy znajdzie pracę, będzie płaciła
swoją część, na razie jednak obecny stan rzeczy mu odpowiadał. Stryj i bratanica na
papierze, w rzeczywistości byli dla siebie jak rodzeństwo, a właściwie jak najlepsi
przyjaciele, jako że różnica wieku między nimi wynosiła tylko rok. Kiedy doktor David
Becket i jego zmarła żona Judy adoptowali Sama, osieroconego ośmioletniego
Afroamerykanina, nie przypuszczali, jaką piękną tradycję rodzinną tym
zapoczątkowali. Wszystkie odmienne dziedzictwa zszyte jak w najlepszej amerykańskiej
kołdrze; Cathy stanowiła równie ważny jej fragment jak Joshua. Teraz pytanie
brzmiało, co po czasie spędzonym poza domem zamierza dalej robić Cathy. Odrzucała możliwość
powrotu na studia dla pracowników socjalnych. -?Nie chodzi tylko o
złe wspomnienia - oznajmiła natychmiast po powrocie. - Miałam wrażenie, że się
cofam. -?Więc zamierzasz
powrócić do sportu? - zapytał Sam, ponieważ bieganie zawsze było wielką pasją
Cathy; pisała im, ile przyjemności daje jej funkcja asystentki trenera w Sacramento. -?Nie jestem na tyle
dobra, żeby rywalizować z innymi - odparła Cathy. - A
zawód nauczycielki też oznaczałby powrót do college'u. Zaproponowała, że
zaraz po Nowym Roku zacznie pracować u matki. Przez moment serce Grace zabiło mocniej,
ale zaraz odrzuciła taką możliwość, bo nawet gdyby nie miała dobrej pomocnicy,
czuła, że raz określiwszy granice swojej wolności, Cathy pewnie uznałaby tę pracę
za restrykcyjną, wręcz przytłaczającą. -?Wątpię -
skwitowała jej zastrzeżenia adoptowana córka. - Ale gdybyś kiedykolwiek potrzebowała
asystentki... -?Bez wahania zwrócę
się do ciebie - zapewniła ją Grace. I zapytała, czy Cathy
ma plany, ambicje, jakiś pomysł. -?Szczerze mówiąc -
odpowiedziała wolno dziewczyna - jest coś, choć wam może się to wydać ni z gruszki,
ni z pietruszki. -?Nie będziemy
wiedzieli, dopóki nam nie powiesz - odparła Grace. 3 7 lutego Kwadrans po ósmej w
sobotę rano detektywi Sam Becket i Alejandro Martinez wraz z zespołem techników stali
na wielkim dziedzińcu przy Collins Avenue. To właściwie nie był
dziedziniec, a raczej niegdyś piękny ogród z zaniedbanymi trawnikami, wymagającymi
ręki ogrodnika ozdobnie przycinanymi krzewami i pustymi donicami. Dwupiętrowy budynek,
stojący w ogrodzie, dawniej mieścił galerię sztuki. Tabliczka koło drzwi wejściowych
wciąż informowała, że to Oats Gallery of Fine Arts, ale dom z szarego kamienia
zamknięto na głucho, spuszczono żaluzje w oknach, a skrzynkę pocztową
zapieczętowano. Wrażenie spokoju
mąciły obecność policji i taśmy otaczające dom, ogród z boku i z tyłu oraz chodnik
od frontu. Nic nie wskazywało na
włamanie, chociaż po obu stronach żeliwnej bramy widniały świeże ślady wąskich
kół, na trawniku były wgniecenia, a na chodniku sporadyczne otarcia. Wszystko to
zostało już dokładnie zaznaczone. Galeria usytuowana
była przy Collins Avenue naprzeciwko North Shore Open Space Park w pobliżu
Osiemdziesiątej Pierwszej Ulicy. Dość blisko w linii prostej od miejsca, gdzie
półtora roku temu na plaży znaleziono martwego mężczyznę, co dla Becketa i Martineza
było początkiem przerażającego śledztwa. Tamta sprawa nie
wiązała się z obecną zbrodnią, zabójca od dawna nie żył. No i ta była zupełnie
inna. Może na razie nie
okazała się wyjątkowa, choć żaden z detektywów z Wydziału Zabójstw w Miami Beach
nigdy czegoś podobnego nie widział. -?Bywały gorsze
zbrodnie - stwierdził Elliot Sanders, dyżurny patolog, który pojawił się już na
miejscu zbrodni - ale ten na pewno jest nieprzyjemny, żeby nie powiedzieć kompletnie
chory. Ofiary były dwie,
dwudziestoparoletni mężczyzna i kobieta, oboje nadzy, biali. Mężczyzna miał ciemne
włosy, kobieta jasne, długie i splątane. U podstawy jej kręgosłupa widniał maleńki
tatuaż przedstawiający wierzbę. Z odległości można
by pomyśleć, że umarli w trakcie stosunku, wciąż połączeni, z wykrzywionymi
twarzami. Z bliska detektywi zobaczyli dwie otwarte rany na szyjach, z których przestała
płynąć krew. -?Przyczyna śmierci to
prawdopodobnie asfiksja, krwotok albo jedno i drugie - powiedział Sanders. -?Ale nie tutaj -
odparł Sam. Przyglądając się
ułożeniu ciał, pozwolił, żeby jego myśli krążyły swobodnie; pierwsze pojawiło
się skojarzenie z rzeźbą, groteskową parodią, dajmy na to, pary Rodina, choć z
drugiej strony mogły to być bliźnięta syjamskie okrutnie złączone lędźwiami. Ale nie to było
najdziwniejsze. Leżeli na środku
trawnika pod wielką plastikową kopułą, mającą w przybliżeniu dwa i pół metra
średnicy i niecałe półtora metra wysokości w najwyższym punkcie. -?Doktorek ma rację -
powiedział Martinez. - To jest kompletnie pogięte, stary. -?Wyglądają jak
eksponaty. - Sam wyciągnął notatnik i zaczął szkicować. - Może okazy. Jeśli było to
możliwe, starano się na miejscu zbrodni poczynić wstępne ustalenia przed przybyciem
patologa, ale chociaż technicy byli tu już od jakiegoś czasu, wciąż pracowali, robili
pomiary, zbierali do plastikowych woreczków wszystko, co mogło stanowić ślad dowodu:
kawałek chusteczki higienicznej, nici, niedopałki, a także starali się odnaleźć
(choć tutaj takiego szczęścia nie mieli) narzędzie zbrodni. Fotografka robiła
zdjęcia, żeby udokumentować każdy szczegół, zanim kopuła zostanie zdjęta,
umożliwiając dostęp do ciał, a wiatr, deszcz i inne żywioły nieodwołalnie zmienią
miejsce zbrodni. Sam oglądał się na
gmach, włączając go do swego szkicu. Żeby stwierdzić, czy
coś wydarzyło się w budynku, muszą poczekać na nakaz rewizji, chyba że wcześniej
uda się odnaleźć właściciela. Ale nawet gdyby zdobyli nakaz, przypuszczalnie
zdecydują się poczekać. Chociaż procedura pożerała czas - Sam i Martinez dobrze
wiedzieli, że może potrwać od dwóch do dziesięciu godzin - i tak nie była nawet w
połowie tak frustrująca jak odrzucenie przez sąd potencjalnie niezbitych dowodów. Przynajmniej nie
potrzebowali nakazu, żeby móc badać ślady w trawie. Odciski kół, szerokości około
pięciu centymetrów, nie więcej, prowadziły od bramy (zamkniętej, ale nie na klucz) na
środek trawnika. -?Jakiś rodzaj wózka?
- zastanawiał się Sam. Martinez tymczasem poszedł porozmawiać z funkcjonariuszami z
patrolu, którzy pierwsi zjawili się na miejscu zbrodni. - Może szpitalne łóżko. -
Zapisał coś w notatniku. - Co jeszcze mamy, doktorze? -?Nic, co nie
rzucałoby się w oczy. Na drugim końcu ogrodu
Martinez rozmawiał przez komórkę. -?Ogrodnik, który ich
znalazł, dostał ataku serca - ciągnął Sanders. - Kiedy przyjechałem, sanitariusze
wciąż nad nim pracowali, udało im się go ustabilizować. Martinez wracał, nadal
rozmawiając przez telefon. Szedł obrzeżem ogrodu i patrzył pod nogi. -?Doktor powiedział ci
o ogrodniku? - zapytał, wyłączywszy telefon. -?Biedak - odparł Sam. -?Nazywa się Joseph
Mulhoon - powiedział Martinez. - Przychodzi tu raz na miesiąc, tak mówił
sanitariuszom. - Zanotował coś. -
Sprawdzimy go. Becket i Martinez byli
partnerami nieoficjalnie, ale w oddziale wszyscy tak ich traktowali; zawsze pracowali
razem, co jak w przypadku innych detektywów brał pod uwagę szef, sierżant Mike
Alvarez, kiedy wyznaczał prowadzącego daną sprawę. Ta przypadła Samowi, co
oznaczało, że będzie wyrabiał nadgodziny, na bieżąco pisząc raporty i zajmując
się tonami papierów, które gromadziły się przy każdym śledztwie. Pozostałą
pracą, czyli analizowaniem faktów i zadaniami, podzieli się po połowie z Martinezem.
Mimo że Sam miał za sobą sporo problemów dyscyplinarnych wynikających ze skłonności
do działania raczej w zgodzie z intuicją niż regulaminem, a Alejandra Martineza
krytykowano za brak ambicji, wspólnie tworzyli dobry zespół śledczy, z czego zdawali
sobie sprawę sierżant Alvarez i kapitan Tom Kennedy. -?Mulhoon ma
siedemdziesiąt jeden lat - ciągnął Sanders - i byłbym cholernie
zaskoczony, gdyby się okazało, że wiedział o ciałach, zanim się na nie natknął. -?Wiemy, kto mu płaci?
- zwrócił się Sam do Martineza. -?Firma o nazwie Beatty
Managment z North Beach, która opiekuje się posesją. Ich biuro jest zamknięte, ale
jakaś kobieta odebrała, kiedy zostawiałem wiadomość. Powiedziałem jej, że
bylibyśmy wdzięczni, gdyby właściciel wyraził zgodę na przeszukanie, choć nie wiem,
jakie mamy na to szanse. Zapewniła, że dopilnuje, żebyśmy szybko dostali klucze. - Martinez spojrzał na
zegarek. - Jeśli naprawdę będziemy mieli fart, nakaz dostaniemy wcześniej. Wydano pozwolenie na
usunięcie plastikowej kopuły, patolog wyjął nowe lateksowe rękawiczki i wciągnął
na ręce, potem włożył kombinezon, ochraniacze na buty i maskę. Zgodnie z zasadą,
która miała na celu zminimalizowanie szkód, tylko jeden detektyw mógł przebywać na
miejscu zbrodni, dlatego do ciał podszedł Sanders. Obserwując patologa
kucającego nad zwłokami, Sam nie śpieszył się z włożeniem ochronnego kombinezonu. Widok ofiar zbrodni
zawsze sprawiał mu trudność, jego żołądek, nie wspominając już o duszy, wciąż
żywił awersję do gwałtownej śmierci. Przypuszczał, że tak
powinno być. Od czasu do czasu
myślał o przeniesieniu się do innego wydziału, a nawet o odejściu z policji, ale
wiedział, że pewnie nigdy tego nie zrobi, w każdym razie nie z własnej woli. Ofiary i
osieroceni przez nie bliscy potrzebowali wszelkiej możliwej pomocy, a chociaż Sam
zdawał sobie sprawę, że wielu detektywów czeka, by zająć jego miejsce, i niektórzy
są od niego mądrzejsi, błyskotliwsi, a z całą pewnością młodsi i sprawniejsi,
wiedział też, że w tej pracy największym atutem jest doświadczenie. Każda ofiara
przestępstwa, z którą przez lata miał do czynienia, na trwałe zapisała się w jego
umyśle, podobnie jak znaczące etapy każdego dochodzenia, zmieniające się metody,
chwile olśnienia, które nagle pojawiały się podczas codziennej harówki, zdobywane
uporem solidne tropy i przełomy w śledztwie. A także doprowadzające do rozpaczy
sprawy, których nie udało się rozwiązać, ofiary, które zawiedli. Odejście byłoby
zwykłym marnowaniem zasobów tkwiących w jego umyśle. A także, jak uważał Sam,
zdradą wobec kolegów i ludzi, którym mógłby pomóc. Byłoby rezygnacją. Niezależnie od tego,
jak trudna jest ta przeklęta robota, kochał ją. Kichnął raz po raz.. -?Gesundheit -
powiedział Sanders, który skończył wstępne badanie. Wyprostował się i głęboko
odetchnął nietypowo chłodnym jak na Florydę porannym powietrzem. - Jeśli się
przeziębiłeś, zachowaj to dla siebie. -?Staram się, jak
mogę. Sanders ściągnął
rękawiczki, które podobnie jak cały strój ochronny należało wyrzucić, żeby nie
zanieczyścić dowodów. Martinez zbliżył się
do ofiar. -?Oni naprawdę
wyglądają, jakby to robili, kiedy... Jego okrągła twarz i
ciemne oczy wyrażały odrazę. Ten czterdziestopięcioletni Amerykanin kubańskiego
pochodzenia, o kilka centymetrów niższy od Sama, znany był z tego, że kiedy się
zdenerwował, szarżował jak byk. -?Nie robili -
stwierdził patolog bez emocji. -?Jednak coś masz -
powiedział Sam. -?Stężenie jeszcze
nie ustąpiło, ale wiesz, że niewiele teraz mogę ci powiedzieć... Z całą pewnością
umyto ich po śmierci, przypuszczalnie ułożono, zanim zaczęło się stężenie, potem
przeniesiono. U obojga na serdecznych palcach są niewyraźne ślady po obrączkach, więc
niewykluczone, że mieli za sobą małżeństwo, chyba dość krótkie. Tego oczywiście
nie jestem w stanie stwierdzić na pewno, ale może są mężem i żoną. Sam czekał. -?Co jeszcze? -?Nie będę wiedział,
dopóki nie przewiozę ich do kostnicy. -?To się rozumie samo
przez się - odparł Sam. -?Klej - oznajmił
Sanders ponuro. - Wydaje mi się, że ten przeklęty łajdak skleił im genitalia jakimś
cholernym superklejem.
Teraz obaj, Sam i Martinez, wyglądali na chorych. |
FRAGMENT 2 |
8 Sam i Martinez wiedzieli, że dwie ofiary albo sprawę ułatwią, albo porządnie skomplikują. W tym przypadku było to ułatwienie. W piątek wieczorem rodzice zgłosili zaginięcie Suzy i Michaela Eastermanów. Easterman, architekt, dwadzieścia sześć lat, wysoki, ciemnowłosy, z chłopięcymi, słodkimi rysami. Jego o dwa lata młodsza żona była ilustratorką, miała długie jasne włosy, śliczną twarz i tatuaż na plecach w kształcie maleńkiej wierzby, którą jak powiedziała jej matka, sama zaprojektowała. Co pozostawiało niewiele miejsca na wątpliwości. Eastermanowie pobrali się w Boże Narodzenie i zaledwie trzy tygodnie temu zamieszkali w domu przy La Gorce Drive, oddalonym o niecałe trzy mile od Oates Gallery. Suzy prawie codziennie rozmawiała z matką, Audrey Stein, i w piątek miała zjeść z nią lunch w Bal Harbour. Córka jednak nie przyszła na spotkanie, a kiedy pani Stein mimo licznych prób nie zdołała się do niej dodzwonić ani na komórkę, ani na telefon stacjonarny, postanowiła skontaktować się z zięciem. Dowiedziała się wtedy, że godny zaufania młody architekt bez uprzedzenia nie pojawił się w pracy. Po licznych, coraz bardziej gorączkowych telefonach do krewnych i przyjaciół młodej pary pani Stein wszczęła alarm. Nowożeńcy. Czasami Sam i Martinez nienawidzili swojej pracy. 9 Obecnie kostnica w Miami znana była jako Centrum Medycyny Sądowej im. Josepha H. Davisa albo jako Biuro Patologa Okręgu Miami-Dade. Budynek sam w sobie był ładny i wygodny, choć wiązała się z nim ponura statystyka: co roku przyjmowano tu ponad trzy tysiące ciał. Mimo że mieścił się przy Bob Hope Road, rzadko się tutaj śmiano. To jednak była kostnica. Patolog, który przyniósł fotografie dwóm parom rodziców czekających w przeznaczonej do tego sali przy głównym holu, wciąż nie przyzwyczaił się do widoku ludzi, którym wali się świat. - Bardzo wam współczuję - powiedział rodzicom Suzy i Michaela Eastermanów po tym, jak odebrał im ostatni cień nadziei. William Stein zadał pytanie, które wszystkim krążyło w głowie: - Czy nasze dzieci cierpiały? Patolog żałował, że nie może skłamać, nie miał jednak wyjścia, musiał serdecznie poprosić, żeby poczekali na raport. Patrząc na ściągnięte twarze tych biednych ludzi, wiedział, że ich cierpienie dopiero się zaczyna. - Chcę zobaczyć syna - powiedział Ben Easterman. To na razie nie było możliwe. Rodzice odebrali to jako dodatkowe okrucieństwo. Podobnie jak detektywi, patolog czasami nie znosił swojej pracy. W gabinecie na piętrze, z dala od pogrążonych w żałobie rodzin, Elliot Sanders dzielił się ponurymi ustaleniami z Samem i Martinezem. - Klej, to nie ulega wątpliwości. Wewnątrz i na zewnątrz. W waginie i na sromie pani Easterman, na cewce moczowej jej męża. - Sanders pokręcił głową. - Wciąż składam to w całość, ale podejrzewam, że sprawca umył ich i osuszył po śmierci, a potem zabrał się do roboty, używając narzędzia, którym mogło być wszystko, począwszy od gruszki do odciągania tłuszczu, na strzykawce skończywszy. Detektywi spojrzeli na siebie bez słowa. - A przy okazji, jeszcze trzy rzeczy - ciągnął Sanders. - Zginęli od gładkiego ostrza. Zostali pokrojeni, nie podźgani. Brak śladów po ząbkach, brak wyraźnych cech, ale przypuszczalnie szukacie ostrza szerokiego na trzy centymetry, może więcej. - Ile milionów takich narzędzi jest w tym pierdolonym mieście? - zapytał Martinez. - Znalazłem ślady na lewej kostce pana Eastermana i prawej kostce jego żony, które mogły zostawić jakiegoś rodzaju pęta. - To z minuty na minutę robi się bardziej chore - stwierdził Martinez. - Albo bardziej złe - skorygował Sam. Na moment ogarnęła go przerażająca świadomość bezsiły w obliczu prawdziwej nikczemności. W tej samej chwili przeziębienie ruszyło mu na ratunek, zsyłając kolejne potężne kichnięcie. Przypomniało o normalnych sprawach. - Mówiłeś o trzech rzeczach - przypomniał Sandersowi. - W galerii technicy znaleźli trochę krwi oraz ślady kokainy - odparł patolog. - Będę was informował na bieżąco. 10 Pozostali członkowie zespołu zajmowali się sąsiedztwem dawnej Oates Gallery, Sam i Martinez natomiast pojechali do domu Eastermanów przy La Gorce Drive. Piękny piętrowy budynek kremowej barwy usytuowany był przy eleganckiej alejce niedaleko Pięćdziesiątej Ulicy. Osłonięty palmami frontowy ogród sprawiał, że potencjalnie bardziej narażony był na przestępstwo. Wystąpili o nakaz, choć jeszcze go nie otrzymali, ale zgodę na przeszukanie wydali pogrążeni w żałobie rodzice, którzy pragnęli pomóc w każdy możliwy sposób. We właściwym czasie zarzucą detektywów gradem pytań, z których zbyt wiele pozostanie bez odpowiedzi, na razie jednak muszą radzić sobie ze straszliwym pierwszym szokiem. Sam i Martinez planowali, że porozmawiają z nimi dopiero jutro. Teraz mieli do przesłuchania ewentualnego świadka, a chociaż nic nie wskazywało na to, że zbrodni dokonano tutaj, woleli poczekać na nakaz, zanim rozpoczną przeszukiwania. Mayumi Santos, filipińska gospodyni, wczesnym wieczorem w piątek wróciła z wizyty u kuzynki, u której spędzała wolny dzień, i zastała niespokojną matkę Suzy. Siedząc teraz w kuchni, Mayumi była roztrzęsiona. - Pani Stein powiedziała, że dzwoniła wiele razy do pani Easterman, kiedy nie przyszła do Bal Harbour... - Po angielsku mówiła z silnym akcentem, ale szybko. - Potem tu przyjechała, poszłyśmy do sypialni i widzę, że nie spali, bo kiedy pani Suzy... moi pracodawcy chcą, żebym mówiła do nich po imieniu, ale mnie się to nie podoba... - Urwała i zaczęła szlochać. Kuchnia była pałacem z granitu i gładkiej stali nierdzewnej; niedługo detektywi poproszą Mayumi, żeby opuściła dom, bo będą chcieli zachować wszelkie możliwe dowody, ponieważ jednak była tu od wczoraj wieczorem, spała i przypuszczalnie kąpała się, gotowała, jadła i zmywała naczynia, Sam i Martinez uznali, że niewiele zyskają, każąc natychmiast zszokowanej młodej kobiecie wyjść z domu, w którym być może nigdy więcej nie będzie miała okazji mieszkać. Okażą jej serdeczność i pewnie osiągną lepszy skutek, jeśli porozmawiają z nią tutaj. - Czy czegoś brakuje, pani Santos? - zapytał Sam. Przesunął wzrokiem po wieszaku z nożami na ścianie nad granitowym blatem, stwierdził, że sześć lśniących noży różnych rozmiarów wisi na swoich miejscach; tym zajmą się później, dopilnują, żeby wszystkie noże z gładkimi ostrzami szerokimi na co najmniej trzy centymetry zbadano i sprawdzono, czy zabójca podczas mycia czegoś nie pominął. Młoda kobieta spojrzała w tym samym kierunku i ze strachu otworzyła szeroko oczy. - Niczego, sir. - Może nam pani pokazać, gdzie są pozostałe noże? - zapytał Martinez. - Tak, sir. - Mayumi wstała, podeszła do głębokich szuflad i zawahała się. - Mogę dotknąć? Sam stanął po jej prawej ręce, nie za blisko. - Jak pani myśli, uda się pani otworzyć te szuflady jednym palcem? - Ale ja już je dzisiaj otworzyłam jak zwykle - powiedziała Mayumi. - Przepraszam. - Nic się nie stało - uspokoił ją Martinez. Kobieta otworzyła wielką szufladę, w której Sam zobaczył starannie poukładane noże do siekania, oprawiania i obierania. Mayumi poruszała ustami, jakby po cichu je liczyła. W końcu oznajmiła: - Są wszystkie. - Jest pani pewna? - zapytał Martinez. - Tak, sir. - Dziękujemy pani - powiedział Sam. - Mówiła pani, że państwo Martinez nie spali w domu - ciągnął Martinez. - Tak, sir. Widziałam, bo kiedy pani Suzy ścieli łóżko, wygląda to zupełnie inaczej. - A kiedy pani ostatni raz ścieliła? - zapytał Sam. - W czwartek rano, sir. Poza tym niewiele więcej mogła im powiedzieć. O ile potrafiła się zorientować, w domu wszystko stało na swoim miejscu. Nie było też najmniejszego znaku świadczącego o tym, że podczas jej nieobecności w domu byli goście. - Sprawdziłam zmywarkę, gdyby trzeba było ją rozładować, ale była pusta. - Czy to normalne po pani wolnym dniu? - zapytał Martinez. - Nie takie normalne. - Pomyślała chwilę i dodała logicznie: - Ale skoro ich tu nie było, nie używali naczyń. - Więc uważa pani, że nie gotowali w domu? - zapytał Sam. - Nie wiem, ale wygląda na to, że nie. - A zwykle gotowali, kiedy pani miała wolne? - zapytał Martinez. - Czasami. - Zauważyła pani, czy pościel została zmieniona? - zapytał Sam. - Nie sprawdzałam, sir. Poszli na piętro. Pokojówka przyjrzała się łóżku. - Czy mogę podnieść kapę? - Jasne - odparł Martinez. Mayumi Santos uniosła róg narzuty, przyjrzała się uważnie gładkiej bawełnie, idealnie naciągniętemu prześcieradłu. - Ja to zrobiłam - powiedziała. - Doskonała robota - pochwalił Martinez. - Dziękuję, sir. - Znowu była na skraju łez. Mimo że technicy dokładnie sprawdzą każdy centymetr pościeli i materaca, Sam i Martinez zdziwią się, jeśli znajdą cokolwiek interesującego w łóżku Eastermanów.
|