"Wachlarz
namiestniczki"
po raz pierwszy opublikowany został w magazynie "Nowa Fantastyka" (nr 01/2011).
Wachlarz namiestniczki
(Weer namiestnicy)
Wiera Szkolnikowa
Już drugą godzinę natrętnie piszczał flet. Wysokie nuty, lekko wyciszane przez
gobeliny, odbijały się od kamiennych ścian, unosiły do góry i ostatecznie miotały
pod sufitem, przeplatając z monotonnym brzęczeniem strun. Od czasu do czasu w nudną
melodię wcinał się desperacki jazgot skrzypiec. Dworacy słuchali w milczeniu,
kawalerowie z rezygnacją podpierali ściany, damy siedziały na niskich stołeczkach, rozłożywszy
szerokie spódnice i zazdrościły swoim babciom. Za ich czasów na dworze tańczono, a
namiestnicza Nemirra nie zyskała jeszcze przydomka Pochmurnej. Młoda rudowłosa władczyni
znała się na tańcach i nikt nie potrafił dotrzymać jej kroku w korowodzie garylii.
Mogła przetańczyć całą noc, a rano ze śmiechem poszturchiwać przysypiających
ministrów, gubiących się w meldunkach. I skąd na to brała siły. W tamtych czasach
lubiła inną muzykę i pozwalała dwórkom na noszenie kolorowych sukien, w końcu i tak
nie mogły przyćmić swojej pani. Przez ostatnie dwadzieścia lat dworki ubierały się
na szaro. Panny nudziły się, walcząc ze snem - w zeszłym roku siostra grafini
Inwanos przysnęła przy muzyce i spadła ze stołeczka. Jej wysokość pogardliwie zacisnęła
suche wargi i już następnego dnia biedaczka odesłana została na prowincję. Mimo całej
tej nudy, nikt nie chciał wracać do domu i tylko tkać gobelinu za gobelinem. Nawet
wyleniały i zasnuty pajęczynami skromności dwór nadal pozostawał dworem, a stolica
- stolicą. W ukrytych niszach wciąż tulono się do siebie, potem śpiesznie
poprawiano sznurówki, męskie wargi dotykały naperfumowanych kobiecych nadgarstków, a
damy jednym ruchem wachlarza zachęcały kawalerów albo na zawsze odbierały im nadzieję.
W tym sezonie modne były malowane wachlarze z przezroczystego jedwabiu, przywożone z
Kawdnu, kosztujące znacznie więcej od popularnych jeszcze miesiąc temu drewnianych, z
cienkich rzeźbionych listew. Ale bezlitosna moda nie zostawiała wyboru: namiestniczka
nie tolerowała barwnych sukien, zakazała koronkowych rękawów, jedynie mężatkom
pozwalała nosić klejnoty, a najlepszą ozdobą panny, zgodnie z Księgą Siedmiu, ogłoszono
skromność. Mało kto odważy się kwestionować mądrość bogów, ale kolorowy,
zdobiony wachlarz korzystnie podkreślał dziewczęce wstydliwe rumieńce i ślicznotki
nie omieszkały z tego skorzystać. A poza tym, jak tu radzić sobie bez wachlarza?
Niewymuszone gesty "powietrznego języka" już dawno wyparły niezgrabne słowa. Dama
dotyka warg złożonym wachlarzem - niestety, mój drogi, nie ma Pan żadnych szans.
Wstydliwie przykrywa usta rozłożonym - jeszcze nie wszystko stracone, niech Pan się
popisze fantazją. Upuszcza wachlarz pod nogi kawalera - no jak to, proszę szybciej
podnieść, czekam na Pana dziś wieczorem. Mężczyzna z ukłonem podaje wachlarz: rączką
do przodu - schlebia mi Pani, ale mam inne plany; rączką do siebie - nie mogę
doczekać się spotkania. Najstarsza gra między kobietą i mężczyzną, a imię jej miłość.
Lita Sorel obywała się bez bogato zdobionego rekwizytu. Bez najmniejszego zażenowania,
a nawet z dumą, patrzyła na młodego człowieka, który celowo wybrał miejsce
naprzeciwko jej stołka. Skromność zdobi pannę, ale jak tu nie pęcznieć z dumy, jeśli
wśród dziesiątków innych ten wspaniały młodzieniec wybrał właśnie ją? Jak ukryć
uśmiech szczęścia, jeśli za tydzień na balu zimowym w ratuszu ogłoszone zostaną ich
zaręczyny, a za kolejny miesiąc lord Kwe-Ero poprowadzi narzeczoną do ołtarzy. Wyjadą
na południe, nad morze i zamieszkają w pałacu z różowego marmuru, w ogrodzie którego
kwitnąć będą brzoskwinie i słodkie migdały. Każda panna marzy o szlachetnym lordzie
na białym koniu, ale większość musi zadowolić się dalekim kuzynem na myszatej
kobyle. Lita ma szczęście.
Namiestniczka siedziała w fotelu, walcząc z chęcią odchylenia się na oparcie - bolały
uwięzione w gorsecie żebra, a głowa pod wysoką rudą peruką sprawiała wrażenie, że
zaraz pęknie w pół. Ale Nemirra trwała wyprostowana, jej obciągnięte suchą starczą
skórą palce ściskały rękojeść wachlarza, a powieki ze zmęczeniem przykrywały
zaczerwienione oczy. Muzyka rozbudziła pamięć i sala wypełniła się tańczącymi
parami. Wszystkie kobiety były młode i piękne, a mężczyźni dziarscy i przystojni,
płomienie świec odbijały się w aksamicie rękawów i diamentowych haftach, na
mlecznobiałych koronkach lśniły złote nici. Niematerialni tancerze poruszali się, nie
dotykając podłogi. Rozpuszczone włosy panien, krótkie płaszcze mężczyzn, wyzłocona
pudrem skóra: po sali krążył kolorowy wicher, widziany tylko przez jedną osobę. Nikt
już nie został. Tamten wspaniały przystojniak o brązowych oczach zginął na granicy
dwadzieścia lat temu, a niezgrabny gruby burmistrz, który z trudem nadążał za swoją
śliczną żoną, odszedł przed pięcioma laty, nie poradziwszy sobie z sutą kolacją.
Dwórki. Niektóre umarły przy porodzie, inne zginęły podczas epidemii czarnych potówek,
która oszczędziła namiestniczkę. Jeszcze inne dożywały swoich dni w prowincjonalnych
zamkach, otoczone wnukami.
Nie chciała patrzeć na środek sali, ale pamięć nie pyta o pozwolenie, nie da się też
wybłagać u niej przebaczenia czy nawet chwili zwłoki. Para w samym centrum, wszyscy
cofnęli się o krok, zwalniając miejsce dla szybkiej alty. Nemirra wbrew woli wpatrywała
się w lśniącą twarz rudowłosej dziewczyny, jeszcze nie ukrytą pod grubą warstwą
makijażu, ze zdrowym rumieńcem, nie zeszpeconą przez czarne potówki. Biała suknia,
myląco prosta, zgrabnie obejmowała wysokie piersi, otulała cienką talię. Ta panna nie
musiała spędzać dwóch godzin na porannej toalecie, nie potrzebowała szmaragdów i
pereł, miała lśniące zielone oczy i równe zęby. Co prawda, głuptaska, uważała
je za zbyt drobne i krępowała się swojego uśmiechu. Czy raczej - przedtem się krępowała.
Teraz była namiestniczką i cienkie wargi rozciągały się aż pod uszy. Obciągnięte
białą skórką obcasy zadziornie wybijały rytm. Szybciej, szybciej, jeszcze szybciej.
Jak gdyby wiedziała, że nieważne, ile będzie tańczyć, to nie zdąży natańczyć się
do oporu, nie zdąży się tańcem nacieszyć. Lata całe stały pomiędzy nią i
pierwszymi zmarszczkami, siwymi włosami, głuchym porannym kaszlem i bólami brzucha.
Teraz jeden dzień ciągnął się dłużej niż tamte lata.
A dziewczyna na środku sali wyciąga rękę do wysokiego mężczyzny w czarnym kubraku z
zielonymi rękawami. Jest młody, niebieskooki i zakochany. Błaga namiestniczkę, by
porzuciła wszystko i wyjechała z nim. Statek czeka, ale Nemirra nie jest gotowa, boi się
sprzeciwić woli bogów, którzy wybrali ją do rządzenia tym krajem, nie chce tracić długo
wyczekiwanej wolności, a poza tym dokąd się śpieszyć? Przed sobą ma całą wieczność,
a on, jeśli kocha, to poczeka. Muzyka rozpada się na szybkie nuty, mężczyzna łapie
pannę w talii i podrzuca do góry, po czym ostrożnie stawia na podłodze, zdążywszy
musnąć wargami wilgotny od potu policzek. Kłócą się, rozstają, wracają do siebie,
czasami ona w gniewie wygania go na prowincję, innego razu on ze złością porzuca dwór,
za każdym razem na zawsze, ale kolejny raz wraca, wyzłocony przez południową opaleniznę,
ze zdobyczą wojenną. I ona po łokcie zatapia ręce w skrzyniach z różowymi,
niebieskimi, czarnymi, złotymi i białymi perłami, przymierza ciężkie naszyjniki ze
starożytnych złotych monet, ogląda swoją twarz w elfim lustrze z Księżycowych Wysp,
tak przezroczystym, jakby w srebrnej oprawie w ogóle nie było szkła.
Potem on znudził się czekaniem i znalazł sobie żonę. Rudowłosą, zielonooką,
szesnastoletnią. Po roku młoda małżonka urodziła pierwszego syna, a namiestniczka w
ataku wściekłości stłukła elfie lustro. Tego samego dnia jej wachlarz rozkazująco
wskazał młodego człowieka, który niedawno przybył na dwór. Szczęściarz spłonął
rumieńcem i podniósł drogocenną ozdóbkę. Jego szczęścia wystarczyło na trzy noce,
a czwartej wachlarz spadł pod nogi wysokiego kapitana straży pałacowej. Starszy syn posła
z Landii, sekretarz ministra do stosunków międzynarodowych, chłopiec-lutnista, słuchy
mówiły, że nawet nadworny kapłan Keliana, ascetycznego boga śmierci - wachlarz
namiestniczki nie był specjalnie wybredny, ale poszukiwał urozmaicenia.
On wrócił nieoczekiwanie, łamiąc zakaz pojawiania się na dworze. Rano służąca
zabrała z królewskiej sypialni strzaskany wachlarz, a otulona wymiętą pościelą
namiestniczka ze szczęściem w oczach bawiła się sznurem pereł. Przez trzy gorące
miesiące lata Nemirra obywała się bez wachlarza i spóźniała na poranne posiedzenia
Rady. Jak gdyby odmłodniała o dziesięć lat, nawet kręgi pod oczami, niemi świadkowie
bezsennych nocy, tylko podkreślały morską głębię jej spojrzenia. Trzy nieskończenie
szczęśliwe miesiące, jak gdyby wyrwane spod władzy bogów. Tylko trzy miesiące.
Piraci zawsze przeszkadzali w handlu, ale morscy lordowie radzili sobie z ochroną dużych
flotylli. Niestety w tym roku nadbrzeżne księstwa straciły zbyt dużo statków podczas
morskiego najazdu barbarzyńców, a piraci zdobyli ciche wsparcie kupców z Kawdnu, którzy
wyczuli tę słabość. Wyjeżdżał w pośpiechu, nawet bez sensownego pożegnania, tylko
obiecał, że przywiezie w prezencie figurę z dziobu pirackiego statku flagowego.
Topornego drewnianego ptaka z krzywym dziobem rzucili jej do stóp marynarze z jego
statku. Tym razem nie wrócił. I od tamtego czasu na dworze nie tańczono - dwumiesięczna
żałoba rozciągnęła się na dwadzieścia lat.
Melodia wspięła się na piskliwe, wysokie tony i zamilkła. Ciszę przerywał teraz
tylko delikatny szept wachlarzy. Nemirra otworzyła oczy i obejrzała salę, powoli wracając
do teraźniejszości. Jej pamięć potrafiła jeszcze utrzymać sprawy państwowe, ale
zawodziła w drobiazgach, namiestniczka kiepsko pamiętała twarze i jeszcze gorzej
imiona. Słodziutkie wnuczki jej pierwszych dwórek zlewały się w jedną pannę bez
twarzy, która sznurowała gorset i grzała wino. Delikatne "dziecko" lub pogardliwe
"skarbie" póki co skutecznie ukrywały dziury w pamięci, ale rozumiała, że niedługo
odda starości również i ten bastion. Mało znane nudne twarze, szare suknie, ciemne
kubraki. Zebrała się, by wstać, doskonale świadoma, że wystarczy tylko stanąć na
nogach i schowany pod żebrami ból wgryzie się w wątrobę, więc zastygła w bezruchu,
upodabniając się do swojego kamiennego małżonka. Jaskrawą plamą wśród tej
wszechogarniającej starości lśniła znajoma twarz, znajoma aż do bólu. Ironiczne
brwi, wypalone w słońcu włosy, srebrzystoniebieskie oczy, a nawet czarne znamię, jak
muszka na policzku kokietki. Namiestniczka wstała, nadal jeszcze we władzy złudzenia,
nie zwracając uwagi na ból, i powoli ruszyła do przodu. Damy śpiesznie wstawały ze
stołeczków, kawalerowie kłaniali się, a złudzenie nadal stało przed nią. Zatrzymała
się koło młodego człowieka i wbiła w niego spojrzenie, nie wierząc własnym oczom,
bojąc się pomylić. Te same szerokie bary, które bardziej pasowałyby do tragarza, a
nie do lorda, długie rzęsy jak gdyby potrącone złocistym pudrem i srebrne iskierki w
oczach, jakby to księżyc rozsypał odblaski po morskiej wodzie.
Czy można zastanawiać się nad możliwym i niemożliwym, jeśli bogowie właśnie
okazali ci łaskę? Mówią, że z zaświatów się nie wraca - i niech sobie gadają!
Powoli, jak w uroczystym tańcu podniosła rękę i rozluźniła palce. Wachlarz uderzył
o podłogę, otwierając się w locie, złocone pióra żar-ptaka odbiły płomienie świec.
Sala zamarła i tylko mała Lita, zdjęta przerażeniem, wychyliła się do przodu,
zaciskając pięści: "Jak to! On się nie zgodzi! Nigdy!". Wściekłość wykrzywiła
jej uroczą twarzyczkę, dodając jej niecharakterystycznej dla dziewczyny głębi. A czas
płynął niewyobrażalnie powoli, jeszcze chwila i ona rzuci się do przodu, rozedrze ten
przeklęty wachlarz i rzuci go w twarz staruchy.
A on stał ze spuszczonymi oczami, wpatrując się w lakierowaną rączkę wachlarza, jak
gdyby była ona łbem jadowitego węża. Odmówić - obrazić namiestniczkę na oczach
wszystkich zebranych, ona nigdy nie zapomni ani nie przebaczy. Nie ma wybaczenia nawet dla
przyjaciół, co dopiero mówić o wrogach. I Lita, biedna dziewczynka, jest kompletnie
bezbronna, nie ma wpływowych krewnych, a on póki co jest nikim, bo nawet nie
narzeczonym. Namiestniczka na zawsze zamknie ją w klasztorze.
Zgodzić się - krew w żyłach stygła na samą myśl, na jedno spojrzenie na ten
wyschnięty szkielet, otulony białym płótnem. Jednak słusznie biały ustalony został
kolorem królewskiej żałoby. Jak spojrzy potem w oczy narzeczonej, jak ośmieli się
nazwać ją swoją, dotknąć jej czystej skóry?
- Czemu pan tak stoi? Proszę podać wachlarz namiestnicze.
Schylił się i podniósł wachlarz, po czym powoli wyprostował i spojrzał jej w twarz,
nadal nie podjąwszy żadnej decyzji. Nemirra stała przed nim z wyciągniętą ręką i
widział, jak drżą jej palce, jak pod grubą warstwą pudru ryżowego i kosmetyków na
policzkach wykwitają ceglaste rumieńce. Nie, nie odważy się. Tę kobietę kochał jego
ojciec, a matka nienawidziła. Ta kobieta przez pół stulecia rządziła imperium i żadna
namiestniczka nie mogła się z nią równać. Ta kobieta potrafiła kochać i pragnąć.
Jakże pusta i bezsensowna wydała mu się porcelanowa twarzyczka Lity w porównaniu z tym
płonącym spojrzeniem. Był jeszcze zbyt młody, by zrozumieć, co czuła Nemirra, ale
wiedział, że nie odważy się odmówić i wyciągnął wachlarz rączką do siebie.
Namiestniczka skinęła głową, raz, drugi i trzeci. Jej podbródek drżał, nie potrafiła
rozluźnić zastygłych palców. Bogowie nie znają litości. Patrzy na nią ze wstrętem,
jak panna na karalucha, ale nie waży się uciec przerażonym spojrzeniem, nie potrafiąc
ukryć swoich uczuć. Iluzja rozbiła się na tysiąc skorup. Ona była staruchą, a on
- tchórzliwym synem odważnego ojca. Nemirra gestem zawołała najbliższą dwórkę,
oparła o jej ramię i powoli wyszła z sali. On został gdzie stał, nadal trzymając w ręku
jej wachlarz.
Trzy miesiące później namiestniczka cicho zmarła we śnie. Jej następczyni nie lubiła
muzyki i rozkazała, by małą salę taneczną przebudowano na zimowy ogród.
Przełożyła Marina Makarewska |