KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL
patronaty.jpg (2614 bytes)
FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ
WEZWANIE ZIEMI "Wezwanie Ziemi" Orson Scott Card
Druga po "Pamięci Ziemi" część znakomitego cyklu mistrza science fiction!

Naddusza uświadamia sobie, że nie może już skutecznie ochraniać mieszkańców Harmonii przed ich autodestrukcyjnymi skłonnościami. W celu dalszego wypełniania swojej misji musi uzyskać pomoc od Opiekuna Ziemi - nadrzędnej sztucznej inteligencji. Ingeruje zatem w umysły wybranych ludzi, aby skłonić ich do powrotu na opuszczoną przed milionami lat ojczystą planetę...

Po Pamięci Ziemi obiecano nam jeszcze cztery tomy tej serii! Pierwsza część nie zawiodła, druga jest jeszcze lepsza. Prawdziwa uczta dla smakosza fantastyki.
"Chicago Tribune"

Znakomita książka!
"Publisher's Weekly Review"

Angażująca i przekonująca lektura.
"Kirkus Reviews"

Orson Scott Card (ur. 1951) - jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Debiutował opowiadaniem "Gra Endera", które zostało później rozbudowane do rozmiarów powieści. Zapoczątkowała ona kultowy cykl. Wezwanie Ziemi to druga z pięciu części innego słynnego cyklu - Powrotu do domu. Kolejne ukażą się wkrótce nakładem wydawnictwa Prószyński Media.

Tytuł: Wezwanie Ziemi
Tytuł oryginału: The Call of Earth
Cykl: Powrót do domu
Tom: 2
Autor : Orson Scott Card
Tłumaczenie: Edward Szmigiel
Wydawca: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 10.05.2011r.
Ilość stron: 284
ISBN: 978-83-7648-705-2
Format: 142 x 202 mm
Cena: 32,00 zł

FRAGMENT
Wezwanie Ziemi
Orson Scott Card


PROLOG

Główny komputer planety Harmonia nie był przeznaczony do takiej bezpośredniej ingerencji w sprawy ludzi. Głęboko niepokoił go fakt, że niedawno sprowokował młodego Nafaia do zamordowania Gaballufixa. Ale jak mógł główny komputer wrócić na Ziemię bez Indeksu? I jak mógł Nafai zdobyć Indeks bez zabicia Gaballufixa? Nie było innego wyjścia.
A może było? Jestem stary, powiedział do siebie główny komputer. Mam czterdzieści milionów lat, jestem maszyną, która nawet w przybliżeniu nie miała tak długo istnieć. Skąd mogę wiedzieć, czy mój osąd jest właściwy? A jednak kierując się moim osądem, doprowadziłem do śmierci człowieka i młody Nafai zadręcza się poczuciem winy z powodu uczynku, do którego go namówiłem. A to wszystko w celu sprowadzenia Indeksu z powrotem do Zvezdakrooga, abym mógł powrócić na Ziemię.
Gdybym tylko mógł porozmawiać z Opiekunem Ziemi. Gdyby tylko Opiekun potrafił mi powiedzieć, co teraz robić. Wówczas mógłbym działać z pewnością siebie. Wówczas nie musiałbym powątpiewać w mój każdy uczynek, zastanawiać się, czy wszystko, co robię, to nie przypadkiem skutek mojej degeneracji.
Główny komputer miał ogromną potrzebę porozmawiania z Opiekunem, jednak mógł to zrealizować jedynie po powrocie na Ziemię. To było błędne koło przyprawiające o frustrację. Główny komputer nie mógł postępować mądrze bez pomocy Opiekuna; musiał postępować mądrze, żeby dotrzeć do Opiekuna.
Co teraz? Co teraz? - myślał. Potrzebuję mądrości, lecz któż może mną pokierować? Posiadam znacznie większą wiedzę, niż jakikolwiek człowiek może mieć nadzieję kiedykolwiek zdobyć, a jednak porady mogę szukać jedynie w ludzkich umysłach.
Czy to możliwe, aby ludzkie umysły mogły wystarczyć? Żaden komputer nie był zdolny do takiej genialnej dezorganizacji jak ludzki mózg. Człowiek podejmował najbardziej zdumiewające decyzje na podstawie zaledwie strzępków informacji, ponieważ jego mózg łączył je w dziwny i poprawny sposób. Z pewnością istniała możliwość, że można by z ludzi wyłuskać pewną przydatną mądrość.
Z drugiej jednak strony może nie. Ale warto spróbować, prawda?
Za pośrednictwem swoich satelitów główny komputer wysłał obrazy do umysłów ludzi najbardziej podatnych na odbiór jego przekazów. Te obrazy od głównego komputera zaczęły się wplatać we wspomnienia ludzi, zmuszając ich umysły, aby je przyswoiły, dopasowały, rozwikłały. Aby utworzyły z nich dziwne i wywierające ogromny wpływ opowieści zwane przez ludzi snami. Może w ciągu kilku następnych dni, kilku tygodni ich sny ujawnią jakiś związek lub dadzą jakieś wyjaśnienie, które główny komputer mógłby wykorzystać jako pomoc przy podejmowaniu decyzji, jak nakłonić najlepszych spośród ludzi do opuszczenia planety Harmonia i podróży na Ziemię.
Przez te wszystkie lata uczyłem ich, prowadziłem, kształtowałem i ochraniałem, myślał. Czy teraz, pod koniec mojego życia, są gotowi, by uczyć, prowadzić, kształtować i ochraniać mnie? To mało prawdopodobne. Tak mało prawdopodobne. Na pewno będę zmuszony sam o wszystkim zadecydować. A kiedy już to uczynię, na pewno zrobię to niewłaściwie. Może wcale nie powinienem działać. Może wcale nie powinienem działać. Nie powinienem działać. Nie będę. Muszę.
Czekać.
Czekać.
Jeszcze raz, czekać.
ROZDZIAŁ 1 ZDRADA

SEN GENERAŁA

Generał Vozmuzhalnoy Vozmozhno obudził się mokry od potu. Pojękiwał. Otworzył oczy i wyciągnął rękę. Ktoś chwycił ją i przytrzymał. Mężczyzna. Generał Plodorodnuy. Jego najbardziej zaufany zastępca. Najdroższy przyjaciel. Najbliższy sercu powiernik.
- Śniłeś, Moozh. - Był to przydomek, którego tylko Plod ośmielał się używać w jego obecności.
- To prawda. - Moozh wzdrygnął się na wspomnienie. - Co za sen!
- Czy był wróżebny?
- Tak czy owak przerażający.
- Opowiedz mi. Dobrze sobie radzę ze snami.
- Wiem, tak jak dobrze sobie radzisz z kobietami. Kiedy już z nimi kończysz, mówią to, co chcesz, żeby mówiły!
Plod wybuchnął śmiechem, lecz potem czekał. Moozh nie wiedział, dlaczego nie ma ochoty opowiedzieć tego snu Plodowi. Tak wiele innych mu dawniej opowiedział.
- No dobrze, oto mój sen. Zobaczyłem stojącego na polanie człowieka, wokół którego fruwały straszne stwory - nie ptaki, były pokryte futrem, lecz znacznie większe od nietoperzy. Krążyły, pikowały, dotykały tego człowieka. On stał w miejscu i nic nie robił. Kiedy wreszcie wszystkie go dotknęły, odleciały z wyjątkiem jednego, który przysiadł mu na ramieniu.
- Ach. - wtrącił Plod.
- Jeszcze nie skończyłem. Zaraz potem zaroiło się tam od olbrzymich szczurów, które powyłaziły z nor w ziemi. Liczyły co najmniej metr długości, były w połowie takie wysokie jak ten człowiek. I znów podchodziły po kolei, aż wszystkie go dotknęły.
- Czym? Zębami? Pazurami?
- I nosami. Dotknęły go, to wszystko, co wiedziałem. Nie rozpraszaj mnie.
- Wybacz.
- Kiedy już wszystkie go dotknęły, odeszły.
- Z wyjątkiem jednego.
- Tak. Przywarł do jego nogi. Widać ten sam schemat.
- Kto był następny?
Moozh się wzdrygnął. To była najstraszniejsza część snu, a jednak teraz, kiedy zdołał to wypowiedzieć, nie potrafił zrozumieć dlaczego.
- Ludzie.
- Ludzie? Przyszli, żeby go dotknąć?
- Żeby. żeby go całować. Jego ręce, jego stopy. Żeby oddać mu cześć. Były ich tysiące. Tyle że całowali nie tylko tego człowieka. Całowali też. latającego stwora. I olbrzymiego szczura, który trzymał się kurczowo jego nogi. Całowali ich wszystkich.
- Ach. - Plod wyglądał na zmartwionego.
- No i co ty na to? O co tu chodzi? Co to wróży?
- Człowiek, którego widziałeś, to oczywiście imperator.
Czasami interpretacje Ploda wydawały się bliskie prawdy, ale tym razem serce Moozha zbuntowało się przeciwko idei łączenia imperatora z człowiekiem ze snu.
- Dlaczego to takie oczywiste? Z wyglądu wcale nie przypominał imperatora.
- Naturalnie dlatego, że cała przyroda i ludzkość oddawały mu cześć.
Moozh wzruszył ramionami. Nie była to najbardziej inteligentna interpretacja Ploda. Ponadto Moozh nigdy nie słyszał o miłości zwierząt do imperatora, który uważał się za wielkiego myśliwego. Oczywiście polował tylko w swoich parkach, gdzie wszystkie drapieżniki wytresowano tak, aby zachowywały się dziko, lecz nigdy nie atakowały, a inne zwierzęta oswojono. Imperator grał swoją rolę w wielkim spektaklu rywalizacji między człowiekiem a zwierzem, lecz nigdy nie był w niebezpieczeństwie, ponieważ zwierzę niewinnie wystawiało się na jego szybki cios strzałki, prosty rzut oszczepu, bezlitosne cięcie ostrza. Jeśli na tym polegało oddawanie czci, jeśli taka właśnie była przyroda, to tak, można było powiedzieć, że cała przyroda i ludzkość oddawały cześć imperatorowi.
Plod oczywiście nic nie wiedział o takich myślach Moozha; jeżeli ktoś na swoje nieszczęście miewał złośliwe myśli na temat imperatora, pilnował, żeby przyjaciół nie obarczać wiedzą o nich.
Tak więc Plod kontynuował swoją interpretację snu Moozha.
- Co to wróży, ta cześć oddawana imperatorowi? Sama w sobie nic. Ale fakt, że to wzbudziło w tobie odrazę, fakt, że odskoczyłeś z przerażeniem.
- Oni całowali szczura, Plod! Całowali tego obrzydliwego latającego stwora.
Plod jednak nic nie powiedział, kiedy Moozh zawiesił głos. Nic nie powiedział i obserwował zwierzchnika.
- Nie przeraża mnie myśl o ludziach oddających cześć imperatorowi. Sam klękałem przed Niewidzialnym Tronem. To nie było straszne, to było. uszlachetniające.
- Tak mówisz - powiedział Plod. - Ale sny nie kłamią. Może powinieneś się oczyścić z jakiegoś zła w swoim sercu.
- Słuchaj, to ty powiedziałeś, że mój sen dotyczył imperatora. Dlaczego tamtym mężczyzną nie mógł być. no nie wiem. władca Basiliki?
- Ponieważ nieszczęsnym miastem Basilika rządzą kobiety.
- No więc nie Basiliki. Mimo wszystko uważam, że sen dotyczył.
- Czego?
- Skąd miałbym to wiedzieć? Oczyszczę się, tak na wszelki wypadek, gdybyś miał rację. Nie umiem interpretować snów.
Akt oczyszczenia oznaczał zmarnowanie kilku godzin w namiocie orędownika. Spędzanie tam co miesiąc pewnego czasu było bardzo nudne, lecz stanowiło polityczną konieczność, gdyż w przeciwnym razie raporty o bezbożności danej osoby szybko docierały do Gollod, gdzie imperator decydował, kto zasługuje na stanowisko dowódcy, a kto na degradację lub śmierć. Moozh i tak musiał niedługo złożyć wizytę w przybytku orędownika, ale nienawidził tego tak, jak dziecko nienawidzi kąpieli.
- Zostaw mnie w spokoju, Plod. Bardzo mnie unieszczęśliwiłeś.
Plod uklęknął przed Moozhem i ujął jego prawą dłoń w swoje ręce.
- Wybacz mi.
Moozh oczywiście od razu mu wybaczył, ponieważ byli przyjaciółmi. Później tego samego ranka wyruszył z obozu i zabił przywódców tuzina wiosek w Khlami. Wszystkie wioski niezwłocznie przysięgły dozgonną miłość i oddanie imperatorowi, i kiedy generał Vozmuzhalnoy Vozmozhno poszedł wieczorem oczyścić się w świętym przybytku, orędownik ochoczo udzielił mu wybaczenia, gdyż tego dnia Moozh bardzo przyczynił się do powiększenia sławy i godności imperatora.
BASILIKA, RZECZYWISTOŚĆ

Przybyli, żeby posłuchać jej śpiewu, przybyli z całej Basiliki. Kokor z ogromną przyjemnością patrzyła, jak się rozpromieniają, kiedy - w końcu - wyszła na scenę i muzycy zaczęli delikatnie trącać struny oraz dmuchać w swoje instrumenty, tworząc łagodny podkład muzyczny, który zawsze jej akompaniował. "Kokor wreszcie nam zaśpiewa", mówiły ich twarze. Ten wyraz ich twarzy podobał jej się bardziej od wszystkich innych, jakie w życiu widziała, nawet bardziej niż mina mężczyzny przepełnionego żądzą w ostatnich chwilach przed osiągnięciem zaspokojenia. Ponieważ dobrze wiedziała, że mężczyzna przywiązuje niewielką wagę do tego, kto mu daje rozkosz miłosną, natomiast publiczność przywiązuje dużą wagę do tego, że nie kto inny, tylko właśnie Kokor stoi na scenie i otwiera usta, wyśpiewując wysokie, podniosłe dźwięki swoim niewiarygodnie słodkim, lirycznym głosem, który płynie na fali muzyki jak płatki kwiatów na powierzchni strumienia.
Przynajmniej chciała, żeby było. Tak sobie to wyobrażała, dopóki nie weszła na scenę i nie zobaczyła, jak na nią patrzą. Dziś wieczorem publiczność składała się głównie z mężczyzn. Mężczyzn, którzy omiatali ją wzrokiem od stóp do głów. Powinnam odmówić śpiewania w komediach, po raz kolejny powiedziała sobie w duchu. Powinnam się domagać, żeby traktowali mnie poważnie, tak jak moją ukochaną siostrę Sevet z tym jej niskim jak u mężczyzny i skrzekliwym głosem. Na nią patrzą z wyrazem estetycznej ekstazy. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety na widowni. Oni nie lustrują jej ciała z góry na dół, szacując, jak się ono porusza pod ubraniem - częściowo dlatego, że jest taka tłusta, iż oglądanie jej nie jest żadną przyjemnością - pod kostiumem porusza się bardzo niezgrabnie, biedactwo. Oczywiście, że zamykają oczy i słuchają jej głosu - to znacznie lepsze od oglądania Sevet.
Co za kłamstwo. Ależ jestem kłamczuchą, nawet kiedy rozmawiam sama ze sobą!
Nie mogę być taka niecierpliwa. To tylko kwestia czasu. Sevet jest starsza, ja mam zaledwie osiemnaście lat. Ona też musiała przez jakiś czas grać w komediach, dopóki nie zdobyła sławy.
Kokor przypomniała sobie, jak jej siostra mówiła na początku swojej kariery - ponad dwa lata temu - że musi ciągle studzić zapał swoich wielbicieli, którzy mieli skłonność do wchodzenia do jej garderoby w stanie pełnej gotowości do natychmiastowego uprawiania miłości, aż musiała sobie wynająć ochronę osobistą, by zniechęcić bardziej namiętnych adoratorów.
- W tym wszystkim chodzi tylko o seks - stwierdziła wtedy Sevet. - Pieśni, przedstawienia, w nich wszystkich chodzi o seks i tylko o tym marzy publiczność. Trzeba jedynie uważać, żeby nie marzyli zbyt gorliwie lub zbyt konkretnie!
Dobra rada? Niezbyt. Im bardziej o tobie marzą, tym większa wartość pieniężna twojego nazwiska na ulotkach reklamujących sztukę. Aż w końcu, jeśli ci się poszczęści, jeśli jesteś wystarczająco dobra, ulotka nie musi wcale podawać tytułu spektaklu. Wystarczy twoje nazwisko, miejsce, dzień, godzinę. i kiedy wychodzisz na scenę, oni wszyscy tam są, setki ludzi, i kiedy muzyka zaczyna grać, nie patrzą na ciebie jak na ostatnią nadzieję umierającego z głodu człowieka, patrzą na ciebie jak na najwznioślejsze marzenie uszlachetnionej duszy.
Kokor wkroczyła na swoje miejsce na scenie. Rozległy się oklaski. Zwróciła się do widowni i zaśpiewała ekscytującym, wysokim głosem.
- Cóż to było? - zapytał Gulya, aktor odgrywający starego zbereźnika. - Czemu już wrzeszczysz? Jeszcze cię nawet nie dotknąłem.
Publiczność roześmiała się, ale niewystarczająco. Ta sztuka była w opałach. Kokor dobrze wiedziała, że ten spektakl od samego początku ma słabe punkty, ale przy takiej anemicznej reakcji ludzi skazany był na fiasko. Tak więc za kilka dni będzie musiała znów zacząć próby. Kolejne przedstawienie. Kolejny zestaw głupich słów i głupich melodii do zapamiętania.
Sevet sama decydowała, co zaśpiewa. Autorzy pieśni przychodzili do niej i błagali, żeby wykonała ich kompozycje. Nie musiała niewłaściwie używać swojego głosu, żeby wzbudzać śmiech publiczności.
- Nie wrzeszczałam - zaśpiewała Kokor.
- Teraz wrzeszczysz - zaśpiewał Gulya, przysuwając się do niej i zaczynając ją pieścić. Jego chrapliwy bas zawsze wywoływał śmiech, kiedy Gulya w ten sposób nim śpiewał, i publiczność tak właśnie zareagowała. Może w sumie uda im się wyciągnąć to przedstawienie z bagna.
- Ale teraz mnie dotykasz!
Zaśpiewała najwyższy dźwięk w skali swojego głosu, który zawisł w powietrzu. Jak ptak, jak wzlatujący ptak, gdyby tylko widzowie słuchali, zwracając uwagę na piękno.
Gulya strasznie się skrzywił i cofnął rękę z jej piersi. Kokor natychmiast obniżyła dźwięk o dwie oktawy. Nagrodzono to śmiechem. Jak dotąd najlepszy śmiech w trakcie tej sceny. Dziewczyna wiedziała jednak, że połowa publiczności śmieje się z tego, że Gulya wykonał taki świetny komiczny obrót, kiedy zdjął rękę z jej piersi. Był mistrzem, naprawdę. To smutne, że błaznowanie, w którym się specjalizował, trochę wyszło ostatnio z mody. Gulya z wiekiem robił się coraz lepszy, ale publiczność szukała bardziej zjadliwych, złośliwych komedii młodych satyryków, brutalnych, ostrych komedii, które dawały chociaż złudzenie, że kogoś ranią.
Scena toczyła się dalej. Rozlegały się śmiechy. Występ dobiegł końca. Aplauz. Kokor wybiegła ze sceny z ulgą - i rozczarowaniem. Nikt na widowni nie skandował jej nazwiska; nikt nawet nie wykrzyknął go ani razu. Jak długo będzie musiała czekać?
- To było zbyt ładne - powiedziała Tumannu, kierownik sceniczny, ze skwaszoną miną. - Ten dźwięk ma brzmieć, jakbyś osiągała orgazm, a nie jak ptasi śpiew.
- Tak, tak - odrzekła Kokor. - Przepraszam.
Zawsze ze wszystkimi się zgadzała, a potem robiła, co chciała. Ta komedia nie była warta jej pracy, jeśli Kokor nie mogła przynajmniej od czasu do czasu popisać się swoim głosem. I ludzie roześmiali się, kiedy to zrobiła po swojemu, prawda? Nikt więc nie mógł powiedzieć, że zrobiła to źle. Tumannu po prostu chciała ją zmusić do posłuszeństwa, a Kokor nie zamierzała być posłuszna. Posłuszeństwo jest dobre dla dzieci, mężów i zwierząt domowych.
- Nie jak ptasi śpiew - powtórzyła Tumannu.
- A może jak śpiew ptaka osiągającego orgazm? - zapytał Gulya, który też przyszedł za kulisy.
Kokor zachichotała. Nawet Tumannu zdobyła się na swój powściągliwy, kwaśny uśmieszek.
- Ktoś na ciebie czeka, Kokor - powiedziała.
Był to mężczyzna. Ale nie żaden wielbiciel jej talentu, ponieważ wtedy byłby wśród publiczności. Już go kiedyś widziała. Ach tak - pojawiał się od czasu do czasu, kiedy stały mąż matki, Wetchik, przychodził z wizytą. Ten człowiek był głównym służącym Wetchika, nieprawdaż? Kierował jego interesem w branży egzotycznych kwiatów, kiedy Wetchik podróżował z karawaną. Jak się nazywał?
- Jestem Rashgallivak - przedstawił się. Był bardzo poważny.
- Słucham? - zapytała.
- Z głębokim żalem informuję, że pani ojciec padł ofiarą brutalnej przemocy.
Co za niezwykła wiadomość! Przez chwilę Kokor nie mogła pojąć, o co chodzi.
- Czy ktoś go zranił?
- Śmiertelnie, proszę pani.
- Och! - Kryło się w tym jakieś znaczenie i zamierzała je znaleźć. - A więc to by znaczyło, że. nie żyje?
- Zaczepiono go na ulicy i zamordowano z zimną krwią - wyjaśnił Rashgallivak.
Właściwie nie było to nawet dziwne, jeśli się zastanowić. Ojciec zachowywał się ostatnio jak tyran, wysyłając na ulice zamaskowanych żołnierzy. Zastraszając wszystkich. Ale był taki silny i energiczny, że trudno sobie wyobrazić, iż cokolwiek może mu stać na drodze przez dłuższy czas. Z pewnością nie na zawsze.
- Nie ma nadziei, że. wyzdrowieje?
Gulya stał tak blisko, że mógł się teraz z łatwością wtrącić do rozmowy.
- Wydaje się, że to normalny przypadek śmierci, proszę pani, a to oznacza, że rokowania nie są dobre.
Zachichotał.
Rashgallivak odepchnął go dość brutalnie.
- To nie było zabawne - rzekł.
- Czy teraz wpuszczają krytyków za kulisy? - zapytał Gulya. - W trakcie przedstawienia?
- Idź sobie, Gulya - powiedziała Kokor. Błędem było pójście do łóżka z tym starym człowiekiem. Od tamtej pory wyobrażał sobie, że może rościć sobie jakieś prawa do niej.
- Naturalnie najlepiej by było, gdyby pani poszła ze mną - zaproponował Rashgallivak.
- Ależ skąd! Nie, wcale nie byłoby najlepiej. - Za kogo on się uważa? O ile wiedziała, nie był z nią w żaden sposób spokrewniony. Będzie musiała pójść do matki. Czy matka już wie? - Czy matka.?
- Naturalnie ją pierwszą zawiadomiłem. Powiedziała mi, gdzie mogę panią znaleźć. Czasy są niebezpieczne i obiecałem jej, że będę panią ochraniać.
Kokor wiedziała, że on kłamie. Czemu miałaby potrzebować tego obcego człowieka do ochrony? Przed czym? Mężczyźni jednak zawsze zachowują się w ten sposób, upierając się, że kobieta, która niczego się nie boi, potrzebuje opieki. Posiadanie na własność - to mężczyźni zawsze mają na myśli, kiedy mówią o ochronie. Gdyby chciała, aby jakiś mężczyzna posiadał ją na własność, to miałaby męża, obojętne jaki on był. Nie potrzebowała, żeby troszczył się o nią ten stary pizduk.
- Gdzie jest Sevet?
- Jeszcze jej nie znaleziono. Muszę nalegać, żeby pani ze mną poszła.
Teraz Tumannu musiała wkroczyć do akcji.
- Nigdzie nie pójdzie. Ma jeszcze trzy sceny do zagrania, włącznie z punktem kulminacyjnym.
Rashgallivak odwrócił się do niej i teraz pojawiła się w jego zachowaniu jakaś oznaka godności zamiast zwykłego, bliżej niesprecyzowanego oszołomienia.
- Jej ojciec został zabity, a pani przypuszcza, że ona zostanie, żeby dokończyć przedstawienie?
A może od samego początku zachowywał się z godnością, a ona po prostu nie dostrzegała tego do tej pory?
- Sevet powinna się dowiedzieć o ojcu - stwierdziła Kokor.
- Dowie się, gdy tylko ją znajdziemy.
Jacy my? - pomyślała Kokor. Miejsza z tym. Ja wiem, gdzie ją znaleźć. Znam wszystkie miejsca jej schadzek, do których zabiera kochanków, żeby nie robić afrontu swojemu biednemu mężowi. Związek małżeński Sevet i Vasa, tak jak Kokor i Obringa, był elastyczny, ale wydawało się, że Vas gorzej się z tym czuje niż Obring. Niektórzy mężczyźni są tacy. uczuleni na punkcie swojego terytorium. Prawdopodobnie dlatego, że Vas był naukowcem, a nie artystą. Z kolei Obring rozumiał artystyczne życie. Nigdy nawet by mu się nie śniło, żeby egzekwować od Kokor wszystkie postanowienia ich kontraktu małżeńskiego. Czasami dość wesoło żartował na temat mężczyzn, z którymi się widywała.
Oczywiście Kokor nigdy by nie znieważyła Obringa, wspominając swoich kochanków. Jeżeli słyszał pogłoski o jakimś, to jedna sprawa. Kiedy o tym wspominał, potrząsała głową i mówiła: "Ty głuptasie. Jesteś jedynym mężczyzną, którego kocham".
I jakimś dziwnym sposobem była to prawda. Obring był taki kochany, nawet jeśli nie miał za grosz talentu aktorskiego. Zawsze przynosił jej prezenty i opowiadał najcudowniejsze plotki. Nic dziwnego, że już dwa razy odnawiała z nim kontrakt małżeński - ludzie często komentowali jej wierność, że już trzeci rok pozostaje żoną swojego pierwszego męża, a przecież jest młoda i piękna, mogła poślubić, kogo tylko chciała. To prawda, że wyszła za niego przede wszystkim po to, by sprawić przyjemność jego matce, starej Dhel, która służyła jako jej cioteczka i była najdroższą przyjaciółką matki. Ale polubiła Obringa, naprawdę go polubiła. Stan małżeński z nim był bardzo wygodny i słodki. Dopóki mogła sypiać, z kim jej się tylko podobało.
Zabawnie byłoby znaleźć Sevet, przyłapać ją na gorącym uczynku i zobaczyć, z kim jest w łóżku dziś wieczorem. Kokor już od lat nie zaskoczyła jej w ten sposób. Zastać ją z jakimś nagim, spoconym mężczyzną, powiedzieć jej, że ojciec nie żyje, a potem obserwować twarz tego biednego mężczyzny, kiedy stopniowo zaczyna zdawać sobie sprawę, że to koniec miłości dla niego tej nocy!
- Ja powiem Sevet - oznajmiła Kokor.
- Pójdzie pani ze mną - nalegał Rashgallivak.
- Zostaniesz do końca spektaklu - oświadczyła Tumannu.
- To przedstawienie to zwykłe. otsoss - powiedziała Kokor, używając najbardziej ordynarnego określenia, jakie zdołała wymyślić.
Tumannu aż się zatchnęła, Rashgallivak poczerwieniał, a Gulya zachichotał swoim niskim głosem.
Kokor poklepała Tumannu po ramieniu.
- W porządku. Wylatuję z pracy.
- Tak, wylatujesz! - krzyknęła Tumannu. - I jeśli wyjdziesz stąd dziś wieczorem, to twoja kariera jest skończona!
Rashgallivak uśmiechnął się do niej szyderczo.
- Z takim dużym udziałem w spadku po ojcu wykupi pani teatrzyk razem z pani matką.
Tumannu spojrzała wyzywająco.
- Czyżby? A kto był jej ojcem, Gaballufix?
Rashgallivak wyglądał na zaskoczonego.
- Nie wiedziała pani?
Tumannu najwyraźniej nie wiedziała. Kokor uświadomiła sobie, że nigdy o tym jej nie wspomniała. A to oznaczało, że nie wykorzystywała nazwiska swojego ojca, co z kolei oznaczało, iż dostała tę rolę dzięki swojemu talentowi. Jakie to cudowne!
- Wiedziałam, że jest siostrą wielkiej Sevet - stwierdziła Tumannu. - Myślicie, że czemu ją wynajęłam? Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mają tego samego ojca.
Kokor przez chwilę czuła gniew, ale natychmiast go powściągnęła i doskonale opanowała. Nic dobrego by nigdy nie przyszło z tego, że pozwoliłaby swobodnie płonąć takiemu płomieniowi. Nie wiadomo, co by zrobiła lub powiedziała, gdyby kiedykolwiek dała upust emocjom w takiej chwili.
- Muszę znaleźć Sevet - powiedziała.
- Nie - zaprzeczył Rashgallivak. Może zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym samym momencie położył rękę na ramieniu Kokor, żeby ją powstrzymać, a to spowodowało, że dziewczyna uderzyła go mocno kolanem w krocze, tak jak uczono wszystkie aktorki komediowe, kiedy niepożądany wielbiciel stawał się zbyt natarczywy. Był to odruch. Kokor właściwie nie chciała tego zrobić. A już na pewno nie chciała tego zrobić z taką siłą. Rashgallivak nie ważył wiele i od kopniaka aż uniósł się w powietrze.
- Muszę znaleźć Sevet - powtórzyła Kokor gwoli wyjaśnienia.
Rashgallivak prawdopodobnie jej nie słyszał. Zbyt głośno jęczał, zwijając się z bólu na drewnianej podłodze.
- Gdzie jest dublerka? - zainteresowała się Tumannu. - Biedna mała bizdunka, nie została nawet uprzedzona.
- Boli? - zapytał Rashgallivaka Gulya. - To znaczy, jak to jest z bólem, kiedy się o nim myśli?
Kokor ruszyła w ciemność, kierując się w stronę Bohomazów. Jej udo pulsowało tuż nad kolanem, w miejscu, którym tak mocno uderzyła Rashgallivaka w krocze. Prawdopodobnie zrobi się siniec i będzie musiała zastosować maskującą maść na nogi. Co za kłopot.
Ojciec nie żyje, myślała. To ja muszę o tym powiedzieć Sevet. Błagam, żeby nikt inny nie znalazł jej przede mną. Został zamordowany. Ludzie będą o tym gadać przez wiele lat. Ładnie będę wyglądać w bieli żałobnej. Biedna Sevet - zawsze wydaje się czerwona jak burak, kiedy nosi białe rzeczy. Ale nie ośmieli się zdjąć żałoby, dopóki ja tego nie zrobię. Mogę opłakiwać biednego tatusia latami.
Kokor śmiała się w duchu przez całą drogę.
A potem uświadomiła sobie, że wcale się nie śmieje, tylko że płacze. Dlaczego płaczę? - zastanawiała się. Ponieważ ojciec nie żyje. To musi być powodem, właśnie stąd to całe poruszenie. Ojciec, biedny ojciec. Chyba go kochałam, bo płaczę mimowolnie, nawet gdy nikt nie patrzy. Któż by zgadł, że go kochałam?


- Obudź się! - rozległ się natarczywy szept. - Cioteczka Rasa chce się z nami zobaczyć. Obudź się!
Luet nie mogła zrozumieć, dlaczego Hushidh to mówi.
- Nawet nie spałam - wymamrotała.
- Owszem, spałaś - powiedziała jej siostra Hushidh. - Chrapałaś.
Luet usiadła.
- Pewnie krzyczałam jak gęś.
- Ryczałaś jak osioł, ale moja miłość do ciebie przemienia to w muzykę.
- Dlatego to robię - odcięła się Luet. - Żebyś miała muzykę w nocy.
Sięgnęła po sukienkę domową i naciągnęła ją przez głowę.
- Cioteczka Rasa chce się z nami widzieć - ponaglała Hushidh. - Chodź szybko.
Wyślizgnęła się z pokoju, poruszając się tanecznym krokiem, a jej suknia unosiła się za nią w powietrzu. W butach lub sandałach Hushidh zawsze ciężko stąpała, ale boso poruszała się jak kobieta we śnie, jak pyłek kwiatowy na wietrze.
Luet wyszła za siostrą na korytarz, nadal zapinając sukienkę. Cóż mogła to być za sprawa, że Rasa chciała rozmawiać z nią i z Hushidh? Zważywszy na wszystkie ostatnie kłopoty, Luet obawiała się najgorszego. Czy to możliwe, że Nafai, syn Rasy, mimo wszystko nie uciekł z miasta?
Zaledwie wczoraj Luet poprowadziła go zakazanymi ścieżkami aż do jeziora, które tylko kobiety mogły oglądać. Gdyż Naddusza powiedziała jej, że Nafai musi pływać w nim jak kobieta, jak wodna wieszczka - jak sama Luet. Toteż zabrała go tam i nie został zabity za świętokradztwo. Potem wyprowadziła go przez Bramę Prywatną i przeprowadziła przez Leśne Bezdroża. Myślała, że jest bezpieczny. Ale oczywiście nie był. Ponieważ po prostu nie chciał iść na pustynię, z powrotem do namiotu swojego ojca - nie chciał iść bez tego, po co ojciec go wysłał.
Cioteczka Rasa czekała w swoim pokoju. Nie sama. Był z nią jakiś żołnierz. Nie był to człowiek Gaballufixa - najemnik, zbir, który by udawał, że należy do gwardii Palwashantu. Nie, ten żołnierz był jednym ze strażników miasta, stróżem bramy.
Luet rozpoznała jedynie jego insygnia, ponieważ Rasa wyglądała na przestraszoną. nie, właściwie nie. Takiego stanu emocjonalnego Luet jeszcze nigdy u niej nie widziała. W szeroko rozwartych oczach błyszczały łzy, twarz nie świadczyła już o zdecydowanym charakterze, lecz była obwisła i zmęczona, jak gdyby w sercu Rasy kłębiły się emocje, których jej oblicze nie potrafiło wyrazić.
- Gaballufix nie żyje - oznajmiła Rasa.
To wiele wyjaśniało. W ciągu ostatnich miesięcy Gaballufix był wrogiem - zgraja jego płatnych tolczoków terroryzowała ludzi na ulicach, a potem oddziały jego zamaskowanych i anonimowych żołnierzy terroryzowały ludzi jeszcze bardziej, kiedy ostentacyjnie pilnowały, aby obywatele Basiliki czuli się "bezpiecznie". Kiedyś jednak Gaballufix był również mężem Rasy, ojcem jej dwóch córek, Sevet i Kokor. Kochali się wtedy, a więzi rodzinnych nie można ot tak zerwać, przynajmniej w pojęciu kobiety takiej poważnej jak Rasa. Luet nie była więzostruktorką, tak jak jej siostra Hushidh, ale wiedziała, że Rasa nadal czuje więź z Gaballufixem, mimo że potępiała jego wszystkie ostatnie działania.
- Współczuję wdowie po nim - powiedziała Luet - ale cieszę się w imieniu miasta.
Hushidh jednak spojrzała badawczo na żołnierza.
- Przypuszczam, że ten człowiek nie przyniósł ci tej wiadomości, cioteczko Raso.
- To prawda - potwierdziła Rasa. - O śmierci Gaballufixa dowiedziałam się od Rashgallivaka. Rashgallivak został mianowany. nowym Wetchikiem.
Luet wiedziała, że był to druzgocący cios. Oznaczało to, że mąż Rasy, Volemak, który był Wetchikiem, nie ma teraz żadnego majątku, żadnych praw, żadnej pozycji w klanie Palwashantu. A Rashgallivak, który był jego zaufanym służącym, zajmował teraz jego miejsce. Czy na świecie nie ma już honoru?
- Kiedy Rashgallivak osiągnął ten zaszczyt?
- Przed śmiercią Gaballufixa. Oczywiście Gab go mianował i jestem pewna, że zrobił to z niekłamaną radością. Jest więc jakaś sprawiedliwość w tym, że Rash objął przywództwo nad klanem Palwashantu, zajmując również miejsce Gaballufixa. Szybko pnie się po drabinie społecznej. Podczas gdy inni spadają. Roptat także zginął dziś wieczorem.
- Nie! - szepnęła Hushidh.
Roptat był przywódcą partii sprzyjającej Gorayni, ugrupowania, które próbowało uchronić Basilikę od nadchodzącej wojny między Gorayni a Potokgavanem. Jaka była szansa na utrzymanie pokoju po jego śmierci?
- Tak, obaj dziś zginęli - potwierdziła Rasa. - Przywódcy obu partii, które wprowadziły rozłam w naszym mieście. Ale najgorsza z tego wszystkiego jest pogłoska, że obu zabił mój syn Nafai.
- Nieprawda! - zaprzeczyła Luet. - To niemożliwe.
- Tak myślałam - oświadczyła Rasa. - Nie obudziłam was z powodu tej pogłoski.
Teraz Luet w pełni zrozumiała, dlaczego na twarzy cioteczki Rasy maluje się niepokój. Nafai był jej chlubą, młodzieńcem błyskotliwym. i kimś więcej - Luet dobrze wiedziała, że Nafai jest również bliski Nadduszy. To, co się jemu przydarzyło, było ważne nie tylko dla tych, którzy go kochali, lecz również dla miasta, a może dla świata.
- A więc ten żołnierz ma wiadomości o Nafaiu? - zapytała Luet.
Rasa skinęła żołnierzowi, który do tej pory siedział w milczeniu.
- Nazywam się Smelost - przedstawił się i wstał. - Pilnowałem bramy. Zobaczyłem, jak podchodzi dwóch mężczyzn. Jeden z nich położył kciuk na ekranie i komputer zidentyfikował go jako Zdoraba, skarbnika Gaballufixa.
- A drugi? - zapytała Hushidh.
- Był zamaskowany, ale miał na sobie rzeczy Gaballufixa. Zdorab się do niego zwracał tym imieniem i usiłował mnie przekonać, żebym nie kazał mu kłaść kciuka na ekranie. Ale musiałem to zrobić, ponieważ zamordowano Roptata i próbowaliśmy nie dopuścić do ucieczki zabójcy. Powiedziano nam, że mordercą jest najmłodszy syn Rasy, Nafai. Gaballufix nam to powiedział.
- A więc czy kazał pan Gaballufixowi położyć kciuk na ekranie? - zapytała Luet.
- Przysunął się do mnie i szepnął: "A jeżeli mordercą jest ten, który wysunął to fałszywe oskarżenie?". Cóż, tak właśnie niektórzy z nas myśleli, że Gaballufix oskarża Nafaia o zamordowanie Roptata, żeby zatuszować własną winę. A potem ten żołnierz - ten, którego Zdorab nazywał Gaballufixem - położył kciuk na ekranie i komputer podał imię "Nafai".
- Co pan wtedy zrobił? - zapytała Luet.
- Sprzeniewierzyłem się przysiędze i rozkazom. Natychmiast wymazałem jego imię i pozwoliłem mu przejść. Byłem przekonany, że. że jest niewinny. Że nie zabił Roptata. Ale jego wyjście z miasta zostało zarejestrowane, a także to, że go wypuściłem, wiedząc, kim jest. Nic sobie z tego nie robiłem, bo pierwotny meldunek pochodził od Gaballufixa, a oto stał przede mną jego skarbnik z chłopcem. Pomyślałam sobie, że Gaballufix nie mógłby zaprotestować, skoro był tam jego człowiek. W najgorszym razie groziła mi utrata pracy.
- Tak czy owak pozwoliłby pan mu wyjść - powiedziała Hushidh. - Nawet gdyby nie towarzyszył mu człowiek Gaballufixa.
Smelost patrzył na nią przez chwilę, a potem uśmiechnął się półgębkiem.
- Byłem stronnikiem Roptata. To absurd uważać, że mógłby go zabić syn Wetchika.
- Nafai ma dopiero czternaście lat - zauważyła Luet. - To absurd uważać, że mógłby kogokolwiek zabić.
- Wcale nie - zaprzeczył Smelost. - Powiadomiono nas, że znaleziono ciało Gaballufixa. Z odciętą głową. I bez ubrania. Mogłem jedynie wywnioskować, że Nafai zdjął ubranie ze zwłok Gaballufixa. Że prawie na pewno Nafai i Zdorab go zabili. Nafai jest duży jak na czternastolatka, jeżeli naprawdę ma tylko tyle lat. Jest już mężczyzną. Mógł to zrobić. Zdorab - to mało prawdopodobne. - Smelost zachichotał kpiąco. - Teraz to i tak nie ma znaczenia, bo wyleją mnie z pracy. Obawiam się jednak, że powieszą mnie za współudział w morderstwie, bo pozwoliłem mu wyjść. Dlatego przyszedłem tutaj.
- Do wdowy po zamordowanym? - zapytała Luet.
- Do matki domniemanego mordercy - poprawiła ją Hushidh. - Ten człowiek kocha Basilikę.
- Tak - potwierdził żołnierz - i cieszę się, że o tym wiecie. Nie wypełniłem obowiązku, lecz zrobiłem to, co uważałem za właściwe.
- Potrzebuję porady. - Rasa spoglądała na przemian na Luet i Hushidh. - Ten człowiek, Smelost, przyszedł do mnie po ochronę, bo uratował mojego syna. A tymczasem mój syn uważany jest za mordercę i teraz przypuszczam, że naprawdę może być winny. Nie jestem wodną wieszczką. Nie jestem więzostruktorką. Co jest słuszne i właściwe? Czego chce Naddusza? Musicie mi powiedzieć. Musicie mi poradzić!
- Naddusza nic mi nie powiedziała - oznajmiła Luet. - Wiem tylko to, co tu dziś usłyszałam.
- A jeżeli chodzi o interpretację - dodała Hushidh - widzę tylko to, że ten człowiek kocha Basilikę i że zaplątana jesteś w sieć miłości, która uniemożliwia ci podjęcie decyzji. Zginął ojciec twoich córek, a ty je kochasz - i jego też, nawet jego kochasz. Wierzysz jednak, że zabił go Nafai, a swojego syna kochasz jeszcze bardziej. Szanujesz również tego żołnierza i masz wobec niego dług honorowy. A przede wszystkim kochasz Basilikę. Nie wiesz jednak, co musisz zrobić dla dobra swojego miasta.
- Wiem, na czym polega mój dylemat, Shuya, natomiast nie wiem, jak go rozwiązać.
- Muszę uciekać z miasta - rzekł Smelost. - Myślałem, że może mnie pani ochronić. Wiedziałem, że jest pani matką Nafaia, ale zapomniałem, że jest pani wdową po Gaballufixie.
- Wcale nie - zaprzeczyła Rasa. - Już wiele lat temu zerwałam z nim kontrakt. Od tamtej pory żenił się wielokrotnie. Moim mężem jest teraz Wetchik. Lub raczej człowiek, który kiedyś nim był, a teraz jest zbiegiem bez ziemi, którego syn może się okazać mordercą. - Uśmiechnęła się z goryczą. - W tej kwestii nie mogę nic zrobić, ale mogę pana ochronić, i tak uczynię.
- Nie możesz, cioteczko Raso - odezwała się Hushidh. - Za bardzo jesteś związana z tymi wszystkimi tajemnicami. Rada Basiliki zawsze cię wysłucha, ale nie będzie, polegając wyłącznie na twoim słowie, ochraniać żołnierza, który uchybił obowiązkom. Oboje będziecie ponosić przez to jeszcze większą winę.
- Czy tak mówi więzostruktorka? - zapytała Rasa.
- Tak mówi twoja uczennica - odparła Hushidh - która wyjaśnia ci to, co sama byś wydedukowała, gdybyś nie była taka zdezorientowana.
Po policzku Rasy spłynęła łza.
- Co się stanie z moim miastem?
Luet nigdy nie widziała, żeby Rasa, ta wspaniała nauczycielka, mądra i poważana kobieta, była tak przestraszona, tak niepewna siebie. Status siostrzenicy, uczennicy, którą wybrano, by mieszkała w jej domu, był największym zaszczytem, jaki mógł spotkać młodą kobietę w Basilice.
- Wetchik, mój Volemak, powiedział, że kieruje nim Naddusza. - Rasa wyrzuciła z siebie te słowa z goryczą. - Cóż to za przewodniczka? Czy Naddusza mu powiedziała, żeby przysłał moich synów z powrotem do miasta, gdzie nieomal ich zabito? Czy Naddusza zrobiła z mojego syna mordercę i zbiega? Cóż Naddusza wyprawia? Najprawdopodobniej nie ma z tym nic wspólnego. Gaballufix miał rację; mój ukochany Volemak postradał zmysły, a nasi synowie zostali wciągnięci w jego szaleństwo.
Luet nie mogła już dłużej tego słuchać.
- Wstydź się, cioteczko!
- Cicho, Lutya! - zawołała Hushidh.
- Wstydź się, cioteczko Raso - powtórzyła Luet. - To, że tobie wydaje się to przerażające i pogmatwane, nie oznacza, że Naddusza tego nie rozumie. Ja wiem, że Naddusza kieruje Wetchikiem, a także Nafaiem. To wszystko w jakiś sposób wyjdzie Basilice na dobre.
- Tu się mylisz - zaprzeczyła Rasa. - Naddusza nie darzy Basiliki jakąś szczególną miłością. Sprawuje pieczę nad całym światem. A jeżeli cały świat odniesie jakąś korzyść ze zniszczenia Basiliki? Dla Nadduszy małe miasta i mali ludzie nic nie znaczą; ona tka ogromny gobelin.
- A więc musimy chylić przed nią czoło - powiedziała Luet.
- Chyl czoło przed kim tylko chcesz - odparła jej Rasa. - Ja nie będę chylić czoła przed Nadduszą, jeśli zamierza zrobić z moich synów morderców, a moje miasto obrócić w pył. Jeżeli taki jest właśnie zamiar Nadduszy, to jestem jej wrogiem. Rozumiesz mnie?
- Mów ciszej, cioteczko Raso - wtrąciła Hushidh. - Obudzisz dzieci.
Rasa umilkła na chwilę, po czym oświadczyła półgłosem:
- Powiedziałam, co mam do powiedzenia.
- Nie jesteś wrogiem Nadduszy - zaprzeczyła Luet. - Proszę, poczekaj jeszcze trochę. Pozwól, że spróbuję się dowiedzieć, jaki Naddusza ma w tym cel. Właśnie po to mnie tu sprowadziłaś, prawda? Żebym ci powiedziała, co Naddusza planuje.
- Tak - przyznała Rasa.
- Nie wydaję rozkazów Nadduszy - ciągnęła Luet - ale ją zapytam. Zaczekaj tu, a ja.
- Nie - zaprotestowała Rasa. - Nie ma czasu, żebyś chodziła do jeziora.
- Nie do jeziora. Do mojego pokoju. Żeby spać. Śnić. Nasłuchiwać jej głosu, oczekiwać wizji. O ile nadejdzie.
- A więc pospiesz się - powiedziała Rasa. - Mniej więcej za godzinę muszę podjąć jakąś decyzję. - Będzie się tu zjawiać coraz więcej ludzi i będę musiała działać.
- Nie wydaję rozkazów Nadduszy - powtórzyła Luet. - A ona ma własne plany. Nie postępuje zgodnie z twoimi.


Kokor poszła do ulubionej kryjówki Sevet, do której siostra zabierała swoich kochanków, żeby Vas się o nich nie dowiedział, ale Sevet tam nie było.
- Już tu nie przychodzi - powiedziała Iliva, przyjaciółka Sevet. - Ani do pozostałych miejsc w Bohomazach. Może jest wierna mężowi! - Wybuchnęła śmiechem i życzyła Kokor dobrej nocy.
A więc Kokor nie będzie mogła zaskoczyć siostry. To ją bardzo rozczarowało.
Dlaczego Sevet znalazła sobie nową kryjówkę? Czy mąż chodził jej szukać? Miał za wiele godności, by to robić! Faktem jednak pozostawało, że Sevet porzuciła swoje stare kryjówki, mimo że Iliva i jej inne przyjaciółki z radością nadal by udzielały jej schronienia.
Mogło to oznaczać tylko jedno. Sevet znalazła nowego kochanka, nawiązała trwałą, a nie przelotną znajomość, i był to ktoś tak ważny w mieście, że musieli znaleźć nową kryjówkę, ponieważ gdyby sprawa wyszła na jaw, skandal na pewno dotarłby do uszu Vasa.
Jakie to rozkoszne, pomyślała Kokor. Próbowała sobie wyobrazić, kto by to mógł być, który z najsławniejszych mężczyzn w mieście mógł zdobyć serce Sevet. Oczywiście jakiś żonaty; żaden mężczyzna nie miał prawa spędzać choćby jednej nocy w mieście, jeżeli nie miał żony będącej obywatelką Basiliki. Kiedy więc Kokor w końcu odkryje tajemnicę Sevet, skandal będzie rzeczywiście przepyszny, gdyż dzięki zranionej, łkającej żonie Sevet wyjdzie na jeszcze większą zdzirę.
I ja to wygadam, pomyślała Kokor. Ponieważ ukryła ten romans przede mną i nic mi nie powiedziała, nie muszę jej chronić. Nie ufała mi, więc czemuż ja miałabym być godna zaufania?
Oczywiście nie rozpowie tego sama. Znała niejednego satyryka w Amfiteatrze, który bardzo będzie chciał poznać szczegóły, aby pierwszy mógł zniesławić słodką Sevet i jej kochanka w sztuce. A cena, jaką Kokor od niego zażąda za informacje, nie będzie wysoka - jedynie szansa zagrania roli Sevet, kiedy satyryk wystawi zniesławiające przedstawienie. To szybko położy kres groźbom Tumannu, że zbojkotuje Kokor.
Będę naśladować głos Sevet, pomyślała Kokor. I ośmieszę jej sposób śpiewania. Nikt nie potrafi jej tak dokładnie naśladować jak ja. Nikt nie zna wszystkich wad jej głosu tak jak ja. Pożałuje, że ukryła przede mną swój sekret! A przy tym będę występować w masce i zaprzeczę wszystkiemu; nawet jeśli sama matka mnie poprosi, żebym przysięgła na Nadduszę, wyprę się. Nie tylko Sevet umie dotrzymać tajemnicy.
Było już późno, do świtu brakowało zaledwie kilku godzin, lecz do końca ostatnich komedii pozostawała jeszcze dobra godzina. Gdyby Kokor poszła szybko do swojego teatru, prawdopodobnie mogłaby nawet wrócić na scenę i przynajmniej wziąć udział w finale. Nie mogła jednak znieść myśli o roli, którą musiałaby odgrywać przed Tumannu - błagać o wybaczenie, przyrzekać, że już nigdy więcej nie wyjdzie sobie w trakcie sztuki, łkać. To byłoby zbyt poniżające. Żadna córka Gaballufixa nie powinna być zmuszona do płaszczenia się przed zwykłym kierownikiem scenicznym!
Tylko że teraz, kiedy on nie żyje, jakie znaczenie będzie miało to, czy jestem jego córką?. Ta myśl ją przeraziła. Zastanawiała się, czy ten człowiek, Rash, miał rację, czy ojciec zostawił jej dość pieniędzy, by była bardzo bogata i kupiła sobie teatr. To by było miłe, prawda? To by rozwiązało wszystkie problemy. Sevet oczywiście miałaby tyle samo pieniędzy i prawdopodobnie też kupiłaby sobie teatr, bo jak zwykle musiałaby przyćmić Kokor i pozbawić ją wszelkich szans zdobycia sławy. Kokor jednak okazałaby się lepszą organizatorką i doprowadziłaby do upadku nędznego, odtwórczego teatru Sevet, a po jego klapie cały spadek siostry by przepadł, natomiast Kokor byłaby główną postacią w basilikańskim teatrze i nadszedłby taki dzień, kiedy Sevet by błagała ją o główną rolę w jednej ze sztuk, a Kokor objęłaby siostrę, załkała i powiedziała: "Och, moja kochana siostro, marzę o tym, żeby wykorzystać twoje zdolności na scenie, ale mam zobowiązania wobec moich sponsorów i nie mogę ich narażać na straty finansowe, wystawiając sztukę, w której główną rolę gra przebrzmiała gwiazda".
Och, to było rozkoszne marzenie! Wprawdzie Sevet była starsza zaledwie o rok, ale to nieważne. Teraz może zajmować lepszą pozycję, lecz już niedługo widzowie będą bardziej cenili młodość i wtedy Kokor będzie miała przewagę. Młodość i uroda - w obu tych aspektach Kokor zawsze będzie górowała nad Sevet. Ponadto nie miała mniej talentu od siostry.
Dotarła do domu, niewielkiego mieszkania, które wraz z Obringiem wynajmowała w dzielnicy Wzgórza. Było skromne, ale bardzo ładne. Przynajmniej tego nauczyła się od swojej cioteczki Dhelembuvex, matki Obringa: lepiej mieć małą, ale ładnie urządzoną klitkę, niż duży, ale brzydko zagospodarowany pałac. "Kobieta musi pokazać, że jest kwiatem doskonałości" - mawiała zawsze cioteczka Dhel.
Kokor wyraziła to znacznie lepiej w aforyzmie, który opublikowała w wieku zaledwie piętnastu lat, zanim poślubiła Obringa i opuściła dom matki:
Idealny pączek
o subtelnej barwie
i delikatnym zapachu
wywołuje większy zachwyt od paradnego kwiatu,
który domaga się uwagi,
ale nie może się poszczycić niczym,
czego nie można zobaczyć na pierwszy rzut oka
lub poczuć na samym początku.

Największą dumą napawało Kokor to, że wersy o idealnym pączku były krótkie i proste, natomiast linijki o paradnym kwiecie długie i niezdarne. Jednak ku jej rozczarowaniu żaden znamienity kompozytor nie napisał arii z tekstem jej aforyzmu, a młodzi, którzy przychodzili do niej ze swoimi melodiami, byli pozbawionymi talentu oszustami niemającymi pojęcia, jak skomponować pieśń, która nadawałaby się dla głosu Kokor. Nawet się z nimi nie przespała - z wyjątkiem jednego, który miał taki nieśmiały i słodki wyraz twarzy. Ach, w ciemnościach był tygrysem! Spotykała się z nim przez trzy dni, ale upierał się, żeby jej śpiewać swoje melodie, więc go odprawiła.
Jak się nazywał?
Już sobie prawie przypomniała, kiedy weszła do domu i usłyszała dziwny odgłos pohukiwania dochodzący z tylnego pokoju. Jak gdyby natrafiła na mieszkające za Małym Jeziorem gibony, które sapią i pohukują, paplając do siebie: "Och. Hu. U-u. Huuu".
Tylko że to nie były gibony, prawda? I odgłosy dochodziły z sypialni, do której wchodziło się krętymi schodami. Wpadające przez okno w dachu światło księżyca oświetlało jej drogę, kiedy wbiegała po schodach na palcach, po cichu, ponieważ wiedziała, że zastanie męża, Obringa, z jakąś ladacznicą w swoim łóżku, a to było niesłychanym pogwałceniem wszelkich zasad przyzwoitości. Czy on w ogóle się z nią nie liczy? Ona nigdy nie sprowadza kochanków do domu, prawda? Nigdy nie pozwala, żeby pocili się na jego pościeli, prawda? Jakaś sprawiedliwość musi istnieć i to będzie wspaniała scena zranionej dumy, kiedy Kokor wyrzuci kurewkę z domu bez ubrania! Dziwka będzie musiała wracać nago, a Kokor zobaczy, jak Obring będzie ją przepraszał i jak będzie próbował wszystko naprawić, składając jej przyrzeczenia i skomląc, ale teraz nie ma już co do tego żadnych wątpliwości, Kokor nie odnowi z nim kontraktu, a on zobaczy, co się dzieje z mężczyzną, który zdradza ją w żywe oczy.
W zalanej światłem księżyca sypialni Kokor zastała Obringa pochłoniętego dokładnie taką czynnością, jakiej się spodziewała. Nie widziała jego twarzy ani twarzy kobiety, której bez reszty poświęcał uwagę, ale nie potrzebowała ani dziennego światła, ani szkła powiększającego, by wiedzieć, co to wszystko oznacza.
- Obrzydliwość - powiedziała.
Zadziałało to zgodnie z jej oczekiwaniami. Najwyraźniej nie usłyszeli, jak wchodzi po schodach, i jej głos zmroził Obringa. Znieruchomiał. Po chwili odwrócił głowę i z głupią miną spojrzał na nią.
- Kyoka! Wróciłaś wcześniej.
- Powinnam była się domyślić - odezwała się kobieta na łóżku. Jej twarz nadal pozostawała ukryta za gołymi plecami Obringa, ale Kokor od razu rozpoznała ten głos. - Twoje przedstawienie jest takie marne, że przerwali je w połowie.
Kokor nie zwróciła uwagi na obelgę, nie zauważyła, że w głosie Sevet nie było śladu zażenowania. Myślała tylko o jednym: To dlatego musiała znaleźć nową kryjówkę; nie dlatego, że jej kochankiem jest ktoś sławny, ale żeby ukryć prawdę przede mną.
- Setki twoich wielbicieli chciałyby się z tobą walić co wieczór - szepnęła. - Ale ty musiałaś mieć mojego męża.
- Och, nie bierz tego tak do siebie! - Sevet wsparła się na łokciach. Jej piersi opadły na boki. Kokor bardzo podobał się widok tych obwisłych piersi, była zachwycona, że w wieku dziewiętnastu lat Sevet wyglądała na dużo starszą i grubszą od niej. Obring jednak pragnął tego ciała, wykorzystywał to ciało na łóżku, na którym tyle nocy sypiał obok doskonałego ciała Kokor. Jak mogło go w ogóle podniecać takie ciało, skoro tyle razy widział rano nagą Kokor po kąpieli?
- Nie korzystałaś z Obringa, a on jest taki słodki - ciągnęła Sevet. - Gdybyś kiedykolwiek pofatygowała się go zadowolić, nie spojrzałby na mnie.
- Przepraszam - wymamrotał Obring. - Nie chciałem.
Co za oburzająca, dziecinna reakcja! Kokor jednak udało się stłumić wściekłość. Powściągnęła ją, jakby zamknęła huragan w butelce.
- To był przypadek, prawda? - szepnęła. - Potknąłeś się i upadłeś, ubranie zsunęło się z ciebie i zupełnie przypadkowo znalazłeś się na mojej siostrze?
- To znaczy. Chciałem to przerwać, w ciągu tych wszystkich miesięcy.
- Miesięcy! - powtórzyła Kokor.
- Już nic nie mów, pieseczku - wtrąciła Sevet. - Tylko pogarszasz sprawę.
- Nazywasz go "pieseczkiem"? - zapytała Kokor. Obie tak nazywały nastolatków, którzy do nich wzdychali, kiedy osiągnęły dojrzałość.
- Był taki chętny - odparła Sevet, wyślizgując się spod Obringa. - Po prostu nie mogłam go tak nie nazwać i jemu się to podoba.
Obring usiadł na łóżku. Nie próbował się zakryć; było jasne, że tego wieczoru akt miłosny przestał go interesować.
- Nie przejmuj się tym, Obring. - Sevet zaczęła zbierać ubranie z podłogi. - Ona i tak odnowi z tobą kontrakt, bo inaczej ludzie by o niej gadali. Będzie odnawiać z tobą kontrakt tak długo, jak tylko będziesz chciał, po to tylko, żeby powstrzymać cię przed rozpowiadaniem tej historii.
Kokor zobaczyła, jak brzuch Sevet się fałduje, jak jej piersi się kołyszą, kiedy się pochylała. A jednak to ona wzięła sobie jej męża. Na domiar wszystkiego musiała mieć nawet jego. To było nie do zniesienia.
- Zaśpiewaj - szepnęła Kokor.
- Co? - zapytała Sevet, odwracając się do niej i zakrywając się suknią.
- Zaśpiewaj pieśń, ty dawalko, tym swoim ładnym głosem.
Sevet popatrzyła w oczy Kokor i wyraz rozbawienia połączonego ze znudzeniem zniknął z jej twarzy.
- Teraz nie będę śpiewać, ty mała idiotko!
- Nie dla mnie - rzekła Kokor. - Dla ojca.
- A co jest z ojcem? - Sevet wykrzywiła się w udawanym współczuciu. - Och, czy mała Kyoka na mnie doniesie? Będzie się śmiał. A potem weźmie Obringa na popijawę!
- Pieśń pogrzebową dla ojca - dodała Kokor.
- Pogrzebową? - Teraz Sevet wyglądała na zdezorientowaną, zmartwioną.
- Kiedy ty tu rżnęłaś się z mężem swojej siostry, ktoś zamordował ojca. Gdybyś była człowiekiem, przejęłabyś się tym. Nawet gibony opłakują swoich zmarłych.
- Nie wiedziałam. Skąd miałam wiedzieć?
- Szukałam cię po wszystkich twoich kryjówkach. Odeszłam w trakcie przedstawienia, straciłam pracę, żeby cię odszukać i powiedzieć ci o ojcu, a oto gdzie cię znalazłam i co robiłaś.
- Jesteś kłamczuchą. Czemu miałabym wierzyć?
- Ja nigdy tego nie zrobiłam z Vasem - wyznała Kokor. - Nawet wtedy, kiedy mnie błagał.
- Nigdy cię o to nie prosił! Nie wierzę w twoje kłamstwa!
- Powiedział mi, że choć raz chciałby posiąść kobietę, która jest naprawdę piękna. Kobietę, której ciało jest młode, smukłe i słodkie. Ale odmówiłam, bo jesteś moją siostrą.
- Kłamiesz. Nigdy cię o to nie prosił.
- Może kłamię. Ale prosił.
- Nie Vas!
- Vas! Ma duży pieprzyk na wewnętrznej stronie uda. Odmówiłam mu, bo jesteś moją siostrą.
- O ojcu też kłamiesz.
- Leżał w kałuży krwi. Zamordowany na ulicy. Nie jest to dobra noc dla naszej kochanej rodziny. Ojciec nie żyje. Ja zostałam zdradzona. A ty.
- Nie zbliżaj się do mnie!
- Zaśpiewaj dla niego - powiedziała Kokor.
- Na pogrzebie, o ile nie kłamiesz.
- Zaśpiewaj teraz.
- Ty mała kuro, ty mała kaczko, nigdy nie będę śpiewać na twój rozkaz!
Od dawna dokuczała Kokor, że gdacze i kwacze, zamiast śpiewać - nie było to nic nadzwyczajnego, lecz pogarda i odraza w głosie Sevet wzburzyły Kokor do takiego stopnia, że nie mogła się opanować. Nie mogła już powstrzymać burzy, która nią targała.
- No właśnie! Na mój rozkaz już nigdy nie zaśpiewasz!
Jak kot zadała cios, ale nie pazurem, tylko pięścią. Sevet podniosła gwałtownie ręce, żeby osłonić twarz. Kokor jednak nie zamierzała poranić twarzy siostry. Nie twarz była obiektem jej nienawiści. Nie, trafiła pięścią w miejsce, w które celowała, pod brodą Sevet, w gardło, gdzie krtań pozostawała ukryta pod grubą warstwą ciała, gdzie znajdowało się źródło głosu.
Siostra nie wydała żadnego dźwięku, choć od siły ciosu poleciała do tyłu. Upadła, chwytając się za gardło; skręcała się na podłodze, dławiąc się, pokasłując. Obring krzyknął i skoczył naprzód, klękając przy niej.
- Sevet! - zawołał. - Sevet, nic ci nie jest?
Tylko bełkotała w odpowiedzi, a potem zaczęła się dusić i kaszleć. Krwią. Kokor widziała jej krew na udach Obringa. Krew z gardła Sevet, pobłyskująca czernią w świetle księżyca. Jak ci smakuje w ustach, Sevet? - pomyślała. Jakie to uczucie mieć ją na swoim ciele, Obring? Jej krew, jak dar dziewicy, mój podarunek dla was obojga.
Sevet strasznie charczała.
- Wody! - krzyknął Obring. - Przynieś wody, Kyoka, żeby przepłukać jej usta. Ona krwawi, nie widzisz? Coś ty jej zrobiła!
Kyoka podeszła do umywalki - swojej umywalki - wzięła filiżankę - swoją filiżankę - i przyniosła ją napełnioną Obringowi, który spróbował wlać trochę wody do ust Sevet. Ona jednak wypluła wodę, krztusząc się, łapiąc z trudem oddech, dusząc się krwią.
- Lekarza! - zawołał Obring. - Sprowadź lekarza! Bustiya mieszka obok, jest lekarką, przyjdzie.
- Na pomoc - wymamrotała Kokor. - Chodź szybko. Na pomoc. - Mówiła tak cicho, że prawie sama nie słyszała własnego głosu.
Obring wstał i spojrzał na nią z wściekłością.
- Nie dotykaj jej - rozkazał. - Sam sprowadzę lekarkę.
Wyszedł raźnym krokiem z pokoju. Wykazywał się teraz taką siłą. Nagi jak mityczny bóg, jak imperator Gorayni ze zdjęć - uosobienie męskości - tak wyglądał Obring, kiedy wychodził, żeby poszukać lekarza, który mógłby uratować jego damę.
Kokor patrzyła, jak siostra drapie paznokciami po podłodze, jak szarpie sobie skórę na szyi, jakby chciała tam zrobić dziurę, by móc oddychać. Oczy Sevet wychodziły z orbit, krew ściekała z ust na podłogę.
- Miałaś wszystko - powiedziała Kokor. - Wszystko. Ale nawet jego nie mogłaś mi zostawić.
Sevet bełkotała. Wpatrywała się w Kokor z udręką i panicznym strachem.
- Nie umrzesz - ciągnęła Kokor. - Nie jestem morderczynią. Nie jestem zdrajczynią.
Ale potem przyszło jej do głowy, że Sevet może umrzeć. Ma tyle krwi w gardle, może się zadławić. I wtedy wina spadnie na Kokor.
- Nikt nie może mnie winić. Dziś wieczorem zginął ojciec, a ja przyszłam do domu i zastałam cię z moim mężem, a potem mi dokuczałaś. Nikt mnie nie będzie winić. Mam dopiero osiemnaście lat, jestem jeszcze dzieckiem. A zresztą to był wypadek. Chciałam wydrapać ci oczy, ale chybiłam, to wszystko.
Sevet się zakrztusiła. Zwymiotowała na podłogę. Cuchnęło strasznie. Taki bałagan - wszystko będzie poplamione i odór nigdy nie zniknie. I wszyscy będą winić Kokor, jeśli Sevet umrze. Plama, która nigdy nie zniknie, będzie zemstą Sevet. To jej sposób na wyrównanie rachunków: umrzeć i pozwolić, by Kokor do końca życia nazywano morderczynią.
No cóż, ja ci pokażę! Nie pozwolę ci umrzeć. Właściwie uratuję ci życie.
Tak więc kiedy Obring wrócił z lekarką, Kokor klęczała przy siostrze i robiła jej sztuczne oddychanie. Obring odciągnął ją na bok, żeby zrobić miejsce dla lekarki. I kiedy Bustiya wepchnęła rurkę do gardła Sevet, kiedy na twarzy Sevet pojawił się wyraz udręki, Obring poczuł zapach krwi oraz wymiocin i zobaczył plamy na twarzy i sukni Kokor. Objął ją i szepnął:
- Ty ją naprawdę kochasz. Nie mogłaś pozwolić, żeby umarła.
Kokor przywarła wtedy do niego i załkała.


- Nie mogę zasnąć - oświadczyła nieszczęśliwym głosem Luet. - Jak mogę śnić, jeśli nie mogę spać?
- Mniejsza z tym - powiedziała Rasa. - Wiem, co zrobić. Naddusza nie musi nam mówić. Smelost ma opuścić Basilikę, ponieważ Hushidh ma rację, nie mogę go teraz ochronić.
- Nie wyjadę stąd - oznajmił Smelost. - Już podjąłem decyzję. To moje miasto i poniosę konsekwencje tego, co uczyniłem.
- Czy pan kocha Basilikę? - zapytała Rasa. - Zatem niech pan nie dopuści do tego, żeby ludzie Gaballufixa mieli kozła ofiarnego, na którego mogą zwalić całą winę. Niech pan im nie daje szansy postawienia pana przed sądem i wykorzystania tego jako wymówki, by przejąć kontrolę nad strażą i zrobić z jego zamaskowanych żołnierzy jedyny organ władzy w mieście.
Przez chwilę Smelost patrzył na nią groźnie, po czym skinął głową.
- Rozumiem. Zatem dla dobra Basiliki wyjadę.
- Dokąd? - zapytała Hushidh. - Dokąd możesz go wysłać, cioteczko Raso?
- Oczywiście na północ do Gorayni. Dam panu dość prowiantu i pieniędzy, aby pan tam dotarł. A także list z wyjaśnieniem, jak uratował pan człowieka, który. zabił Gaballufixa. Oni będą wiedzieć, co to znaczy - muszą mieć szpiegów, którzy im donieśli, że Gab usiłował zawładnąć Basiliką, aby zawrzeć sojusz z Potokgavanem. Może Roptat był z nimi w kontakcie.
- Nigdy! - wykrzyknął Smelost. - Roptat nie był zdrajcą!
- Oczywiście, że nie - przyznała uspokajająco Rasa. - Chodzi o to, że Gab był ich wrogiem, a to czyni z pana ich przyjaciela. To minimum, co mogą zrobić: przyjąć pana do siebie.
- Jak długo będę musiał pozostać poza miastem? - zapytał Smelost. - Jest tu kobieta, którą kocham. Mam syna.
- Niedługo. Po śmierci Gaba sytuacja wkrótce wróci do normy. To on był powodem całego zamętu. Teraz znów zapanuje pokój. Oby Naddusza wybaczyła mi, że tak mówię, ale jeśli Nafai go zabił, to zrobił dobry uczynek, przynajmniej dla Basiliki.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Tak szybko! - wykrzyknęła Rasa.
- Nie mogą wiedzieć, że tu jestem - stwierdził Smelost.
- Shuya, zaprowadź go do kuchni i daj mu prowiant. Zatrzymam ich przy drzwiach, jak długo zdołam. Luet, pomóż siostrze.
Ale przed drzwiami nie stali żołnierze Palwashantu, strażnicy miasta czy jacyś inni przedstawiciele władz. Stał tam Vas, mąż Sevet.
- Przepraszam, że niepokoję panią o tej porze.
- Mnie i wszystkich moich domowników - powiedziała Rasa. - Już mi wiadomo, że ojciec Sevet nie żyje, ale wiem, że masz jak najlepsze intencje, przychodząc do.
- Nie żyje? - zapytał Vas. - Gaballufix? To może wyjaśnia. Nie, to niczego nie wyjaśnia.
Wyglądał na przestraszonego i rozgniewanego. Rasa nigdy go nie widziała w takim stanie.
- A więc co się stało? - zapytała Rasa. - Jeśli nie wiedziałeś, że Gab nie żyje, to dlaczego tu jesteś?
- Przyszedł po mnie jeden z sąsiadów Kokor. Chodzi o Sevet. Została uderzona w gardło, prawie umarła. To bardzo poważna rana. Myślałem, że będzie pani chciała ze mną pójść.
- Zostawiłeś ją? Żeby przyjść do mnie?
- Nie byłem z nią - wyjaśnił Vas. - Jest w domu Kokor.
- Dlaczego Sevya miałaby tam być? - Służąca już pomagała swojej pani włożyć płaszcz, aby Rasa mogła wyjść na zewnątrz. - Kokor grała dziś w teatrze, prawda? W nowej sztuce.
- Sevya była z Obringiem - powiedział Vas. Wyszedł z nią na werandę; służąca zamknęła za nimi drzwi. - Dlatego Kyoka ją uderzyła.
- Kyoka ją uderzyła. Kyoka?!
- Nakryła ich razem. W każdym razie tak mi powiedział sąsiad. Obring poszedł nagusieńki po lekarkę, a kiedy wrócili, Sevya była naga. Kyoka robiła jej sztuczne oddychanie. Włożyli Sevet rurkę do gardła i teraz może oddychać, nie umrze. To wszystko, co sąsiad potrafił mi powiedzieć.
- Że Sevet żyje - rzuciła z goryczą Rasa - i kto był nagi.
- Może lepiej by było, gdyby Kokor po prostu ją zabiła, jeśli Sevet ma stracić głos - stwierdził Vas.
- Biedna Sevya - podsumowała Rasa. Ulicami maszerowali żołnierze, ale Rasa nie zwracała na nich uwagi. - W ciągu jednej nocy stracić ojca i głos.
- Wszyscy coś dzisiaj straciliśmy, prawda? - zapytał Vas z goryczą.
- To nie dotyczy ciebie - sprostowała Rasa. - Myślę, że Sevet naprawdę cię kocha, na swój sposób.
- Wiem. Obie nienawidzą się tak bardzo, że zrobią wszystko, by się nawzajem zranić. Ale myślałem, że jest coraz lepiej.
- Może teraz będzie lepiej - stwierdziła Rasa. - Gorzej już być nie może.
- Kyoka też tego próbowała. Dwa razy. Odesłałem ją z kwitkiem. Dlaczego Obring nie mógł być na tyle mądry, by odmówić Sevet?
- Jest mądry - powiedziała Rasa. - Tylko że brakuje mu siły.
Scena w domu Kokor była bardzo wzruszająca. Ktoś posprzątał pokój, pościel nie była już zmięta, lecz gładka z wyjątkiem miejsca, w którym leżała Sevet ubrana w jedną z najskromniejszych koszul nocnych Kokor. Obring też zdążył się ubrać i teraz w kącie pocieszał łkającą Kokor. Lekarka przywitała się z Rasą w drzwiach pokoju.
- Usunęłam krew z płuc - wyjaśniła. - Nie grozi jej śmierć, ale rurki do oddychania nie wolno na razie wyjmować. Wkrótce przyjdzie laryngolog. Może to jeszcze nie koniec jej kariery.
Rasa usiadła obok córki na łóżku i chwyciła rękę Sevyi. Odór wymiocin nadal unosił się w powietrzu, mimo że podłoga była mokra po szorowaniu.
- Cóż, Sevya - szepnęła Rasa - wygrałaś tę rundę czy przegrałaś?
Z oczu Sevet wypłynęły łzy.
Po drugiej stronie pokoju Vas stał nad Obringiem i Kokor. Twarz mu poczerwieniała. Od gniewu? A może miał rumieńce jedynie z powodu wyczerpującego spaceru?
- Obring, ty nędzny draniu! Tylko głupiec szcza do zupy swojego brata.
Obring podniósł na niego wzrok, ukazując wymizerowaną twarz, a potem znów spojrzał na swoją żonę, która rozszlochała się. Rasa znała Kokor wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że choć córka płacze szczerze, stara się przy tym wzbudzić litość. Rasa nie miała dla niej ani krzty współczucia. Dobrze wiedziała, jak jej córki niewiele sobie robiły z klauzuli wyłączności w swoich kontraktach małżeńskich, i nie miała współczucia dla niewiernych ludzi, którzy czuli się urażeni, odkrywając, że ich partnerzy też są niewierni.
Teraz Sevet cierpiała, nie Kokor. Nie było możliwe, by matka przestała zwracać uwagę na Sevet tylko dlatego, że Kokor zachowuje się tak hałaśliwie, a Sevet milczy.
- Jestem z tobą, moja kochana córko - powiedziała Rasa. - To jeszcze nie koniec świata. Żyjesz, a twój mąż cię kocha. Niech na razie to będzie twoją muzyką.
Sevet uścisnęła mocno jej rękę, oddychała płytko i głośno.
- Czy już się dowiedziała o ojcu? - zwróciła się Rasa do lekarki.
- Wie - odparł Obring. - Kyoka nam powiedziała.
- Dzięki Nadduszy, że czeka nas tylko jeden pogrzeb - westchnęła Rasa.
- Kyoka uratowała siostrze życie - wyjaśnił Obring. - Dała jej oddech.
Nie, to ja dałam jej oddech, pomyślała Rasa. Dałam jej oddech, ale, niestety, nie mogłam jej dać rozumu ani sprawić, by zachowywała się przyzwoicie. Nie potrafiłam dopilnować, żeby trzymała się z dala od łóżka siostry, z dala od jej męża. Ale dałam jej oddech. Czy to cierpienie czegoś ją nauczy? Może litości. Lub przynajmniej powściągliwości. Czegoś, co sprawi, że ten incydent przyniesie jakąś korzyść. Czegoś, co sprawi, że stanie się ona moją córką, a nie Gaballufixa, jak to dotychczas było w przypadku obu dziewczyn.
Oby to wszystko wyszło na dobre, modliła się w duchu. Ale potem zastanowiła się, do kogo się modli. Do Nadduszy, której ingerencja spowodowała powstanie tak wielu problemów? Od niej nie uzyskam żadnej pomocy. Teraz jestem zdana na siebie, sama muszę próbować ochronić moją rodzinę i moje miasto w nadchodzącym strasznym okresie. Nie mam ani wpływów, ani władzy, z wyjątkiem siły, która wypływa z miłości i mądrości. Miłości mi nie brakuje. Gdybym tylko mogła być pewna, że nie brakuje mi również mądrości!