Już jakiś czas temu miałam okazję przeczytać książkę Isaaca
Mariona pod tytułem Ciepłe ciała. Powieść, choć lekko
naiwna, oczarowała mnie dosyć ciekawą fabułą i specyficznym
melancholijno-romantycznym nastrojem. Kiedy, więc
usłyszałam, że zaplanowano nakręcenie jej adaptacji, a
później ujrzałam fantastycznie zmontowany trailer tejże od
razu wiedziałam, że Wiecznie żywy to dzieło, które
muszę zobaczyć.
Film, którego polska premiera odbyła się w marcu 2013 roku
opowiada o specyficznej miłości. Skoro były już wampiry
zakochane w ludzkich dziewczętach czemu nie pójść o krok
dalej? Tym razem wrażliwe serca widzów mają zacząć bić
szybciej za sprawą uczuć rozkwitających między Julią a R.
Wszystko było by w jak najlepszym porządku, gdyby nie fakt,
że ten drugi jest… zombie. Co więcej historia zakochanych
przypomina tę znaną z szekspirowskiego dramatu. Ojciec
Julii, nie wyobraża sobie aby jego ukochana córeczka ułożyła
sobie życie z żywym trupem, natomiast szkielety
(zaawansowana wersja chodzących trupów) zagrażają tak żywym,
jak i umarłym. Jest jeszcze jeden zaskakujący fakt dotyczący
miłości Julii i R, ich uczucie zaraża innych i ma bardzo
kojące konsekwencje.
Matko i córko! Przede wszystkim spodziewałam się komedii.
Podejścia do tematu z jajem – tym bardziej że trailer
właśnie na coś takiego wskazywał. Dostałam naiwne kino, przy
którym nawet Zmierzch padł na deski w drugiej
rundzie. Chyba, że reżyser Jonathan Levine rzeczywiście
puścił oko do widzów, a ja po prostu podczas seansu tego nie
wyłapałam. Nie mniej jednak, kiedy Wiecznie żywy
dobiegł końca ja nie wiedziałam, czy przepraszać mojego
skonsternowanego towarzysza za wybór filmu, czy też wyciągać
chusteczkę dla dziewczęcia siedzącego obok mnie i
pochlipującego w rękaw.
Film dzieli się na trzy części i nie będę oryginalna mówiąc,
że jest to wstęp, środek i zakończenie. Ja zostawiłabym
początkowy monolog głównego bohatera oraz końcową walkę
ludzi i zombie ze szkieletami i dla mnie to mógłby być cały
film. Środkowa papka mająca zlasować dzieciom mózgi jest
raczej zbyteczna i chyba nie skłamię, jeśli napiszę, że film
zbyt dużo by nie stracił bez tej części.
Jednak można powiedzieć, że pod względami technicznymi film
jest zrealizowany poprawnie i cieszy oko. Równie dobrze
sprawuje się soundtrack. Jednak wszystko to blednie przy
Teresie Palmer, czyli odtwórczyni głównej roli kobiecej. W
porównaniu z tekturową, choć dającą się lubić Bellą (Zmierzch)
Julia jest charyzmatyczną i żywiołową osóbką wnoszącą wiele
życia do tego na współ martwego i wątpliwego dzieła
współczesnej kinematografii. Zastanawia mnie, natomiast czym
producenci zagrozili Johnowi Malkovichovi, że zgodził się
zagrać ojca Julii. Tak świetny aktor wydaje się kompletnie
nie pasować do tak miałkiego i słabego fabularnie filmu.
Z drugiej strony muszę przyznać, że pewnie gdyby nie moje
nastawienie na dużo śmiechu i dobrej zabawy oraz
przekroczenie wieku burzy hormonalnej film
Wiecznie żywy mógłby mnie zainteresować, a co więcej być
może nawet byłby w stanie spełnić moje oczekiwania. Niemniej
jednak seans polecam osobom posiadającym ogromne pokłady
dystansu do kina.
Ocena: 3/6
Żaneta Fuzja Wiśnik