WYWIAD Z ELŻBIETĄ
CHEREZIŃSKĄ
Z Elżbietą Cherezińską, próbowałem spotkać się już pod sierpnia 2012.
Kończyłem lekturę Korony śniegu i krwi w chwili, gdy wybierałem się
na krótkie wakacje. Czemu więc nie spróbować? Niestety, terminów nie udało
się zgrać…, ale pisarka, na szczęście, zawitała jesienią w moje rejony – do
Katowic. Po wykładzie dotyczącym życia wikingów, jaki odbył się w jednej z
filii katowickiej biblioteki, udało mi się z nią porozmawiać.
Krzysztof
Chmielewski:
Chciałem zapytać, na wstępie, czy już pani znalazła sposób na pisanie
książek?
Elżbieta Cherezińska:
Chyba ciągle go szukam. Każda książka, jednak eksploruje inną stylistykę.
Teraz Korona, premierowa Korona śniegu i krwi jest przykładem
tego, że po raz pierwszy zdecydowałam się sięgnąć po odrobinę arsenału z
bogatego języka fantasy, po to, żeby tę historię wzbogacić. To fantasy w
Koronie śniegu i krwi jest jak najbardziej uzasadnione, ponieważ ono
jest eksploatowane wyłącznie pod tym kontem, który związany jest stricte, z
ogólnie rozumianą mitologią średniowiecza.
To w średniowieczu zaczynają rodzić się herby rycerskie, a więc bestie
herbowe, które ożywają w mojej książce. To w tej epoce, zaczyna odżywać,
poprzez pieśni arturiańskie, taka idea rycerzy niezwykłych,
ponadprzeciętnych, w średniowieczu mamy niebywały wysyp świętych i odbiciem
tego, na kartach Korony są postaci Kingi i Bolesława oraz wspomnienie
Jadwigi, czyli naszych polskich, rodzimych świętych, chociaż jak wiemy
importowanych z obcych dworów, bo były to żony naszych władców. Pojawiają
się też błogosławione Piastówny.
Wydaje mi się, że jestem gdzieś bliżej tego języka, chociaż, gdy sięgnę do
powstałej przed paru laty Gry w kości, czyli powieści o Zjeździe
Gnieźnieńskim, która napisana jest bardzo prostym, bardzo oszczędnym
językiem i pozbawiona tych elementów mitologicznych, to też wydaje mi się,
że ten język jest bliski rzeczywistości.
Zdarza się, że recenzenci płaczą, że brakuje im stylizacji językowej w moich
książkach. A ja sobie myślę: „nie, nigdy w życiu nie będę stylizowała
języka”. Dlatego, że to teatr w teatrze, zabawa w zabawę. My nie wiemy, jak
brzmiała dawna polszczyzna. Tak dawna, z czasów średniowiecza. Więc
dlaczegóż mamy, tym nieznanym i nieczytelnym językiem, mówić do odbiorcy.
Krzysztof
Chmielewski:
Co do teatru, jest pani z wykształcenia właśnie teatrologiem. A pisze pani
ksiązki historyczne. Pierwsza dotyczy czasów Holocaustu, później, i tu się
zaczyna od Gry w kości, są to historie dotyczące Polski Piastów.
Korona dotyczy pewnego fragmentu dziejów z okresu rozbicia
dzielnicowego. Skąd to się wzięło.
Elżbieta Cherezińska:
Nie wiem. Po prostu zawsze intrygowała mnie historia, przeszłość. Nasza
przeszłość, jest niewyczerpanym zasobem tematów, źródeł, historii, opowieści
i myślę też, że my mamy w Polsce jakiś regres literatury historycznej. Po
wielkich osiągnięciach Sienkiewicza, które później wyśmiał Gombrowicz, że
Sienkiewicz na wieki obciążył nas poczuciem kiczu narodowego, gdzieś ta
literatura historyczna nie odnalazła się, zamarła. A historię mamy
fantastyczną i ja tak sobie marzę o tym, żeby Polacy mogli czerpać z własnej
historii nie tylko frustrację popowstaniową, ale również siłę i energię, a
Piastowie są tego najlepszym przykładem.
K.Ch.:
Powiedziała pani o Sienkiewiczu, że coś z nim jednak jest nie tak. Ja myślę,
że on nas trochę okłamał, bo wszyscy myślą, np. o Częstochowie, że myśmy się
bronili, że ta kolubryna, Kmicic, Babinicz, a ponoć się wykupiliśmy tylko.
Ile jest prawdy historycznej w pani książkach. No i w Koronie śniegu i
krwi?
E.Ch.:
Te książki są bardzo precyzyjnie skonstruowane od strony faktograficznej.
Pracuję, zwykle wspomagając się historykami i to naprawdę takimi uznanymi,
autorytetami. Uważam, że nikt nie jest w stanie wiedzieć wszystkiego, ten
zakres materiału, który obejmuje napisanie takie powieści, to nie jest tylko
kwestia faktów historycznych, ale też obyczajowości, sztuki, życia
codziennego i tak dalej i tak dalej. Więc, z jednej strony, szkielet
faktograficzny takiej książki jest w 99% procentach prawdziwy, natomiast
wypełnianie losów bohaterów, już jest jakimś rodzajem mojej kreacji.
K.Ch.:
Jest jeszcze jeden cykl… Ten, który Piastów nie dotyczy. Ukazała się, czy
ukaże lada chwila ostatnia, czwarta część Północnej drogi?
E.Ch.:
Mamy dwa tygodnie do premiery (wywiad przeprowadzono 25.10.12) ostatniej
części, zatytułowanej Trzy młode pieśni. To będzie koniec cyklu
nordyckiego. Nie dotyczy Piastów, ale pojawiają się w nim bohaterowie
piastowscy, gdzieś tam przepleceni pomiędzy wierszami, dlatego, że akcja
Północnej ma miejsce w tym samym czasie, co akcja gry w kości. To
są czasy, mniej więcej, Bolesława Chrobrego, przełom wokół roku tysięcznego,
dlatego, że to był to niezwykły czas, nie tylko w historii Polski, ale też
Skandynawii. Oni wtedy przyjmowali chrześcijaństwo, troszkę później niż my.
A też przyjmowali je systemowo, bardzo krwawo, powiedziałabym – z zacięciem
wikingów. Północna droga towarzyszyła mi przez wiele lat i teraz,
dzięki temu, że jakby zakończyłam pisanie cyklu, będę mogła bardziej się
skupić na polskich dziejach…
K. Ch.:
Czyli coś się jeszcze pojawi?
E.Ch.:
Tak tak, Korona śniegu i krwi jest pierwszą częścią takiego
książkowego duetu, pod wspólnym tytułem Odrodzone królestwo. Druga
część, dotycząca losów Karła, czyli Władka Łokietka ma być przygotowana na
jesień 2013. A potem są kolejne książki, tematy. Na razie, wokół dynastii
piastowskiej, bo rzeczywiście ta nasz pierwsza królewska dynastia, miała
tyle niezwykłych meandrów w swej historii… Tam jest tyle tajemnic, zagadek,
niespodzianek związanych z Piastami, że grzech wielki nie wykorzystywać tego
literacko…
K. Ch.:
To teraz jedno pytanie jeszcze. Związane z miejscem, w którym jesteśmy i
Festiwalem Nordalia. Mówiła pani o wikingach. Jaki jest ich związek z
Polską? Bo mówi się czasem, że nawet Mieszko I był z pochodzenia wikingiem.
E.Ch.:
To są teorie ostatnich lat. Bardzo długo nie dopuszczano ich w ogóle do
głosu. Zwłaszcza Rosjanie mieli z tym wielki problem, dlatego, ze naukowcy i
historycy, już wcześniej postulowali, że w powstaniu Rusi, udział swój,
sprawczy, mieli wikingowie, co zapisane jest z resztą w Latopisie ruskim,
czyli dokumencie źródłowym z tamtej epoki, do którego większość
historyków, chcąc, nie chcąc musi się odnieść. Powili już nauka otworzyła
się na to, że u zarania Rusi stała dynastia obca, dynastia skandynawska.
W przypadku Polski, no tak, pojawiają się takie przypuszczenia, że Mieszko I
mógł być wikingiem. One są w dużej mierze powodowane tym, że dynastia
piastowska zjawia się niemalże jak diabełek z pudełka na arenie dziejów
międzynarodowych. Jakby wcześniej nic nie wiadomo, a tu nagle tak dobrze
zorganizowany Książe, który na dodatek zbrojnie opanował większy obszar
kraju i był w stanie go sobie podporządkować. Do tego stopnia, że
przeskoczył jakby w tym systemie ówczesnych stosunków międzynarodowych, w
czasie jednego pokolenia, o kilka szczebli. To taka, naprawdę, wielka
nobilitacja, niedoceniana zupełnie w naszej historii.
Czy ja uważam, że Mieszko mógł być wikingiem? Nie, raczej skłaniam się ku
pomysłowi takiemu, popartemu przez badania archeologiczne, że Mieszko,
podobnie jak wielu innych władców europejskich, korzystał z wikingów, przy
budowaniu potęgi swojej władzy. Że korzystał z drużyny najemnej wikingów,
jako tej drużyny osobistej, ochronnej. I ku temu się skłaniam.
Inna rzecz, i tego nie doceniamy, ale też zupełnie nie uczymy się o tym w
szkole, a mianowicie, nie doceniamy roli polityki skandynawskiej w ogólnej
polityce pierwszych polskich władców. Zazwyczaj patrzymy ta naszą historię
przez pryzmat kontaktów z Cesarstwem, Czechami i Rusią. Natomiast te
kontakty ze Skandynawią były bardzo żywe, bo wspomniany przed chwilą Mieszko
I, postanowił wydać swą jedyną córkę z prawego łoża, czyli słynną
Świętosławę, siostrę Bolesława Chrobrego, za Eryka, zwanego później
Zwycięskim, czyli jednego z władców wikińskiego świata. Był królem Szwecji.
W ślad za jej ślubnym orszakiem, poszła z Polski znaczna misja
chrystianizacyjna. Stąd też bardzo często, mówi się o polskim udziale w
chrystianizacji Szwecji.
Następnie, ponieważ Świętosława bardzo szybko owdowiała i drugim jej mężem
był drugi wielki, a z całą pewnością wybitniejszy władca od pierwszego męża
– drugi władca świata skandynawskiego, czyli Duńczyk, Sven Widłobrody i że
znajdujemy ślady tej misji, która poszła za Świętosława do Rosskild,
siedziby Svena. Przy okazji, nie omieszkam wspomnieć, że Świętosława
Mieszkówna, w swym bogatym życiorysie, miała poza tronem szwedzkim, tronem
duńskim, dwa inne ważne, ówczesne trony, czyli tron norweski, który zdobył
jej mąż i syn, oraz tron angielski, który tez zdobył jej mąż, syn, a
następnie kolejny syn – Kanut. Także była królową czterech tronów, w czasie,
gdy jej słynny brat, Bolesław Chrobry jeszcze nie doszedł do swej ukochanej
korony w roku 1025
K.Ch.:
Szkoda więc, że się nie dziedziczy po matce… Mieliśmy za Jagiellonów: Węgry,
Czechy, Litwę, Polskę i Dzikie pola… A tak, Stieg Larssona byłby Polakiem…
E.Ch.:
Prawda, gdyby tak można było w te stronę… Cóż, kobiety w średniowieczu były
bardzo pożądanym towarem eksportowym. Jeśli wysyłaliśmy nasze księżniczki,
na obce trony, to owszem – zasiewaliśmy tam kapkę własnej krwi, ale
dziedziczenie nie następowało tą drogą.
K.Ch.:
Szkoda wielka… I ostatnie pytanie, wrócę na chwilę do początków Polski.
Czyli tak samo, nie mamy wierzyć Kraszewskiemu, że Mieszko pochodził z
chłopstwa?
E.Ch.:
Kraszewski reprezentował taki typ spojrzenia na historię Polski, który mi
absolutnie nie odpowiada. On najchętniej widziałby początki Państwa
polskiego w błocie i zgrzebności takiej zupełnej, a ja mam na to odmienne
zdanie. Nie mogło być tam, tak zgrzebnie jak się to przedstawia, w momencie,
gdy, w roku 1000, Bolesław Chrobry, jeszcze nie król, dopiero
trzydziestoparoletni Książe, gościł w swoim Państwie Cesarza Ottona III i
ówcześni kronikarze, w tym Thietmar – bardzo nieprzychylny Bolesławowi,
notowali, że przepych dworu Bolesława olśnił Cesarza i jego otoczenie. I
zastanówmy się teraz nad tym zdaniem, co Otto mógł zobaczyć u Chrobrego,
skoro jego, złożony niemal z samych Italczyków dwór, Italczyków, czyli tych,
którzy widzieli na co dzień Rzym i Rawennę, najpiękniejsze miejsca ówczesnej
Europy, skoro im Bolesław mógł zaimponować.
K. Ch.:
Dziękuję bardzo.
Krzysztof Chmielewski |
RECENZJA
Dawno żadna książka nie sprawiła mi tylu problemów, co najnowsza publikacja
Pani Elżbiety Cherezińskiej. Tylu problemów i tylu emocji. Zaś sama lektura
zajęła mi o wiele więcej czasu niż początkowo planowałem. I żeby nie było –
nie narzekam. Absolutnie brak ku temu powodów. Zaraz z resztą wyjaśnię, o co
mi chodzi.
[czytaj całość]
|
|