All-New
X-Men: Tu zostajemy – Brian Michael Bendis, Stuart Immonen,
David Marquez
ZOSTALI NA DŁUŻEJ
Tą
serię reklamowano jako komiks, od którego można zacząć
czytać przygody X-Menów i jest w tym sporo racji. Twórcy nie
wyeliminowali elementu zagubienia, każdy więc, kto nie
czytał wszystkich poprzednich zeszytów z ostatnich
kilkudziesięciu lat, nie do końca odnajdzie się w mnogości
wątków i postaci, ale dzięki sprytowi scenarzysty All-New
X-Men nie będzie w tym zagubieniu odosobniony. Bendis
przeniósł bowiem starych X-Menów, młodzików ledwie, którzy
raptem kilka dni wcześniej trafili do szkoły Xaviera.
Wyrwani ze swojego czasu, by walczyć w przyszłości, nie
odnajdują się w losach i zdarzeniach podobnie jak my, a co
za tym idzie – razem z nimi dowiadujemy się wszystkiego.
W tym albumie nasi przeniesieni z przyszłości mutanci
starają się zrozumieć sytuację w jakiej się znaleźli i nowy
świat, który ich otacza. Odmienna rzeczywistość i odmienne
cele wywołują rozłamy, bunty i nadużycia. Kitty Pride
zaczyna ich szkolić, ale pojawiają się też kolejne postacie,
które chcą ugrać coś na obecnej sytuacji. Raven chce nowego,
bogatego życia, Scott, nadal po stronie złych, stara się
przeciągnąć mutantów na swoją stronę. Ludobójstwo wisi w
powietrzu. Ale czy na pewno? po czyjej stronie jest racja,
kto jest tym dobrym i do czego doprowadzą decyzje
poszczególnych członków i uczniów?
Nie byłem przekonany do końca do tej serii i początek też
nie zwalił mnie z nóg, ale z każdą kolejną stroną coraz
bardziej zacząłem doceniać to, co zrobił Bendis. Odwrócenie
schematu „Days of Future Past”, który X-komiksy
wyeksploatowały do cna było dobrym materiałem wyjściowym dla
nowego początku. Dzięki tak prostemu zabiegowi nie musiał
scenarzysta na nowo rozpoczynać losów mutantów, szykować
wielkich przetasowań czy tworzyć fabuły skrojonej tylko pod
nowych czytelników. Mógł sięgnąć do mnogości wątków, spleść
je w treść zrozumiałą tylko dla fanów, a zarazem dzięki
podróży w czasie zmusić bohaterów by wyjaśniali wszystko
przybyszom z przeszłości. I prze okazji nie zanudzali, bo na
nudę nie ma tu czasu. Akcji jest dużo, przy okazji nie jest
to akcja głupia, a wyjaśnienia sporadyczne, acz adekwatne.
Graficznie też jest miło. Może kreska Marqueza w pierwszej
części jest tylko poprawna, to już Immonen przekonał mnie do
siebie w pełni i z radością oglądałem jego ilustracje w
drugiej połowie albumu. Fajny kolor, fajne wydanie, dodatki
w postaci galerii okładek, szkiców i ewolucji plansz…
Polecam! Tak starym, jak i nowym czytelnikom. I czekam na
„Bitwę Atomu”, która wyjdzie w grudniu, łącząc losy X-Menów
z różnych serii, w tym tej właśnie, w jednym, ciekawie
zapowiadającym się crossoverze.
Michał P. Lipka, 24.04.2016 |
|