ZŁO
BUDZI SIĘ WIOSNĄ - Mons Kallentoft
4 kwietnia trafi do księgarń nowa powieść Monsa Kallentofta, z
komisarza Malin Fors w roli głównej, zatytułowana Zło budzi się
wiosną.
Wiosenne słońce świeci nad Linköpingiem. Na lazurowym niebie
krążą jaskółki, tulipany na straganach cieszą oczy wszystkimi
kolorami tęczy. Zmęczeni zimą mieszkańcy wyszli z domów, by
przysiąść w ogródkach kawiarnianych na rynku. W jednej chwili ta
sielanka zmienia się w koszmar. Ciszę rozdziera przeraźliwy
wybuch.
W tym samym momencie, gdy cały dobrze znany świat na zewnątrz
wali się w gruzy, komisarz Malin Fors stoi nad trumną swojej
matki i próbuje wzbudzić w sobie smutek, którego nie czuje. Nie
ma jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. W wybuchu zginęły
dwie dziewczynki, a ich matka została ciężko ranna. Malin musi
poprowadzić śledztwo i znaleźć sprawcę, który być może szykuje
kolejny zamach…
RECENZJA
Jeden z bardziej znanych szwedzkich krytyków literackich napisał, iź
Kallentoft jest lepszy niż Stieg Larssona. Że autorem Mężczyzn, którzy
nienawidzą kobiet nie powinno się specjalnie przejmować… Ja się pytam –
skąd mu się biorą tak dziwne pomysły.
Nie znam wcześniejszych dokonań chwalonego przez Utvika autora ale z czystym
sumieniem mogę powiedzieć, że mimo swego talentu, Mons Kallentoft nie ma
szans w starciu z o wiele popularniejszym na świecie autorem słynnej
trylogii o przygodach zmyślnej hakerki. Nie chodzi o to, że pisze gorzej,
choć rzeczywiście prezentuje uboższy warsztat pisarski, ale o to, że nie
„zachwyca”, jak to nam wmawiają. Najzwyczajniej.
Zło budzi się wiosną,
czwarta powieść o przygodach Malin Fors w dorobku tego autora wydana przez
Rebis przez pierwszych sto stron nudzi niemiłosiernie. Można spokojnie
skakać z jednej trony na drugą ledwie muskając akapity, by sprawdzać, czy
czegoś nie zgubimy. Mało prawdopodobne. Drażni rozwlekłość tego pisarstwa,
gęste wodolejstwo, którego efekt przyprawia o senność.
Dopiero, gdy intryga jaką snują przeciwnicy bohaterskich stróżów prawa
zaczyna się powoli rozwijać, razem z nią tempa nabiera i cała powieść. Staje
się tym, co rzeczywiście może urzekać. Poprawia się ostrość obrazu,
percepcja rzeczywistości zyskuje kilka dodatkowych ujęć, pociągane są coraz
to nowsze linki wpędzające coraz bardziej w stan uzależnienia. Na szczęście
to lekki narkotyk. Co rusz pojawiają się kolejne wtręty, które nijak, według
mnie, mają się do umiejętnego budowania napięcia. Szepnę, że chodzi o
kwestie wypowiadane przez specyficznych obserwatorów głównej bohaterki.
Fabuła nie budzi większych zastrzeżeń. Rzecz jasna momentami jest
schematyczna i płytka, ale mimo to nie zniechęca całkiem do lektury. Gdy
nabierze odpowiedniej prędkości ciężko ją zatrzymać. Tu daję plus. Intryga,
którą rozpoczyna zamach na bank prowadzi do nikomu wcześniej nie znanych
ekstremistów zagrażających bezpieczeństwu narodowemu. Niby ciekawe… ale coś
tu nie gra.
Styl i napięcie nie są utrzymywane na jednym poziomie. Nie wiedzieć czemu
Kallentoft nie potrafi uchwycić tego wszystkiego w jednym punkcie i
podporządkować swej woli. Z dynamicznych opisów akcji policyjnych „gładko”
przechodzi do miernych dywagacji z pogranicza etyki i filozofii. Niczym
Orzeszkowa z opisami przyrody, tak nasz autor nie zdaje sobie chyba sprawy,
że to co sam uznał za wartościowe, czytelnika raczej drażni. A szkoda, bo
wątek kryminalny pociągnięty jest bardzo pomysłowo i naturalnie.
Warto zwrócić uwagę na smaczki związane z realiami życia w Szwecji. Ten
skandynawski kraj z powieści na powieść (sugeruję się tu Larssonem, Keplerem
i obecnie wywołanym do tablicy) staje się coraz mniej idylliczny. Zamienia
się w to czego tak nie znosimy we własnym państwie. Kraj Wazów jawi się nam
jako toczony przez nowotwór organizm, który ledwie zipie. Tajne służby
wzajemnie utrudniają sobie postępowania, w każdym mieście spotykamy
ekstremistów maści wszelakiej, morderców i wyzyskujących biedotę i
mieszczan bankowych magnatów. Przekrój społeczny daje nam panoramę
szwedzkiego półświatka. Wygląd nie zachwyca. To gorzki obraz, zniechęcający
i siejący popłoch. Tak odważna kreacja bez wątpienia zasługuje na chwilę
namysłu. Stanowi bardzo dobre tło dla dramatycznych wydarzeń z planu
głównego. I jedną nielicznych pozytywnych stron tej książki.
W ogólnej ocenie powieść Kallentofta nie wzbudza we mnie żywych emocji. Nie
zachwyca, ale i nie do końca nudzi. Jest coś takiego w tym szwedzkim autorze
co drażni i przyciąga zarazem. Jak u Zorana Drvenkara, świetnego intryganta,
ale kiepskiego myśliciela.
Zło budzi się wiosną
nazwałbym raczej powieścią, którą trzeba mieć „by mieć”. Nawet jeśli się nie
czytało i nie ma ku temu ciągot. Fala szwedzkich kryminałów co jakiś czas
przybiera na sile lecz bardzo rzadko jest na tyle wysoka by poprzednio
naniesiony muł zastąpić nowym. To dobra książka, ale na dzień dzisiejszy,
wbrew temu to pisze Magnus Utvik, to Stieg Larsson stanowi dla mnie
najmocniejszy punkt na skandynawskiej mapie literackiej.
Tytuł: Zło budzi się wiosną. (org. Vårlik)
Autor: Mons Kalletoft
Tłumaczenie: Inga Sawicka
Wydawca: Rebis
Premiera: Polska 2012
Stron: 448
Gatunek: kryminał, powieść sensacyjna
Ocena: 5/10
Mormegil