ZŁO CZAI SIĘ W SZLACHECKIEJ POLSCE
Z literaturą historyczną i osadzoną w stricte historycznych realiach jest mi wybitnie nie po drodze. Nie ma dla mnie znaczenia czy mowa tu o znienawidzonym przeze mnie gatunku płaszcza i szpady, opowieściach z czasów wszelkiej maści wojen czy swojskiej przeszłości Polski – zazwyczaj tego typu dzieła skutecznie mnie odrzucają. Owszem, czasem po nie sięgam. I owszem, nie raz zdarzyło mi się natrafić na całkiem dobrych przedstawicieli swojego gatunku, ale to tylko wyjątki potwierdzające regułę. Nie dziwcie się więc, że po dylogię Liziniewicza sięgnąłem z więcej, niż wahaniem. Sympatyczne okładki co prawda nie zniechęcały, ale wiecie, po czym nie należy oceniać książki, prawda? O dziwo jednak „Czas pomsty” i „Mroczny zew” okazały się naprawdę udanymi opowieściami, w których nie brak klimaty, akcji i elementów mogących spodobać się także miłośnikom thrillerów czy nawet horroru.
Poznajcie Żegota Nadolskiego. Szlachcica, który po wojnie wraca do domu, by odkryć, że jego żona i dzieci nie żyją, a wszystko co miał, spotkał marny koniec. Oficjalna wersja wydarzeń mówi, że winni są Tatarzy, ale nasz bohater nie chce w nią wierzyć. Czuje, że dzieje się tu coś innego – kto wie czy nie nadprzyrodzonego – i chce dociec prawdy. Ale czy powinien?
W drugim tomie Nadolski w końcu ma szansę znów ułożyć sobie życie i zaznać nieco spokoju. Niestety, jak się możecie domyślić, nie jest mu to dane. W Bieszczadach pojawia się zło a przed naszym bohaterem pojawi się kolejna zagadka do rozwiązania. Od powodzenia jego działań będzie zależało bezpieczeństwo nie tylko jego samego…
Obie powieści Liziniewicza to thrillery osadzone w realiach szlacheckiej Rzeczypospolitej. Siedemnasty wiek, zbrodnia, poszukiwania prawdy… Autor zabiera nas w klimatyczną podróż w czasie, gdzie historyczne detale prezentują się, jak powinny, fabuła jest ciekawa, bohaterowie nienajgorszej skrojeni, a nastrój panujący na strojach ma swój urok. Szczególnie wtedy, gdy opowieści zaczynają ocierać się o horror. Czy jest to horror paranormalny, czy jak najbardziej realny, tego zdradzać Wam nie zamierzam. Ale słowiańskie mity i wierzenia łączą się tu z naprawdę przekonująco uchwyconym skrawkiem dawnej polskiej codzienności w bardzo smakowity kąsek, który czyta się tym przyjemniej, im mniejsze mamy pojęcie o tym, co się dzieje.
Owszem, kiedy odkrywamy już prawdę, napięcie nieco opada, ale i tak lektura wciąż satysfakcjonuje, a do drugiego tomu możemy podejść już z czystą świadomością, co nas tam czeka. Ale czy na pewno to serwuje nam autor? Może bawi się z nami, a może jednak podąża jasno wytyczoną ścieżką? Nie ma to większego znaczenia, bo kiedy czyta się całość, czytelnik autentycznie daje się wciągnąć i dobrze się bawi. Nie wybitnie, nie jest to przełomowe dzieło, a i na polskim rynku nie brak fantastyki osadzonej w podobnych realiach, ale tak zaskakująco udanej, że mogę ją polecić z czystym sumieniem. Szczególnie miłośnikom dzieł takich autorów, jak Jacek Piekara czy trylogii „Diabłu ogarek” Konrada Lewandowskiego.
Michał Lipka