Cykl: Komisarz Malin Fors (tom 6)
To już moje ósme spotkanie z Kallentoftem, a siódme z wymyśloną przez niego komisarz Malin Fors. Polubiłam go od pierwszej książki jaka trafiła w moje ręce. I choć nie czytałam jej po kolei jak powinnam to szybko poukładałam wszystko jak należy. Nigdy jego powieści nie uważałam za pozycje łatwe. Zawsze czytywałam je dłużej niż standardowe, ale wiedziałam, że warto. A te kilka godzin czy dni w tą czy w tamtą to co za różnica, gdy odkłada się pozycję na półkę z u śmiechem na twarzy i pewnego rodzaju niedosytem, że to już koniec.
Pierwsze tomy przygód Malin inspirowane były porami roku, gdzie autor dodał tę specyficzną i nieistniejącą piątą. Dalsze losy oparte są na żywiołach. W tym konkretnym przypadku stajemy w szranki z wodą i jej aniołami. Aniołami śmierci.
Malin Fors jest komisarzem policji w Linkopingu. Dzielnie idzie przez życie i pracę choć sama zmaga się z wieloma demonami. Jednym z nich jest alkohol z którym ma problemy. Chociaż nie, bo to za mało powiedziane. Malin jest alkoholiczką i wreszcie przyznała to nawet sama przed sobą. Ale walczy choć niejednokrotnie przewagę nad nią mają kłopoty i problemy.
Pewnego dnia komisarz zostaje wezwana do domu gdzie zostają znalezione zwłoki. Zabici to małżeństwo Cecilia i Patrick Andergren. Zostają zastrzeleni z bliskiej odległości podczas kąpieli w jackuzzi. Wygląda to tak jak by znali mordercę lub byli zbyt zaskoczeni by zareagować. Dobrze im się wiodło, oboje pracowali, a niedawno adoptowali córkę. To właśnie małej Elli szuka nie tylko policja, ale i cała Szwecja. Dziewczynka zaginęła i nikt nie wie gdzie jest i czy w ogóle żyje.
Im głębiej komisarz Fors i jej ekipa wchodzi w śledztwo tym więcej znaków zapytania się pojawia, a Malin zmusza to niejednokrotnie do zastanowienia się nad sobą, swoim życiem i zachowaniem. Znów odzywają się demony z którymi trzeba walczyć, a walka ta będzie zdecydowanie nierówna i wyjątkowo bolesna.
Mało tego grzebiąc w sprawie pewnego rodzaju podejrzenia i niezgodności zaczynają dotyczyć także koleżanki z pracy Malin – Karin Johannison.
Dokąd doprowadzi komisarz to śledztwo? Czy uda jej się zapanować nad swoim życiem? Czy podejrzenia wobec Karin są słuszne? Czy przyjaźń między kobietami – Johannison i Fors – przetrwa? Czy złapią winnego morderstwa? Czy będzie więcej ofiar? Czego jeszcze dowiedzą się śledczy z Linkopingu?
Mons Kallentof ma specyficzne pióro. Wiele osób polegnie na kilku pierwszych stronach. Myślałam, że sama to zrobię pryz pierwszej pozycji,a le nie zrobiłam i jestem z tego zadowolona. To co podoba mi się najbardziej to mieszanie świata żywych i umarłych. Co kilkanaście stron autor wrzuca nam wyznania osób już martwych i robi to naprawdę w dobrym stylu. Sama stworzona przez niego komisarz potrafi rozmawiać i porozumiewać się z duchami choć w tej części wyjątkowo autor to uciszył. To co może się nie spodobać to poświęcenie dużej ilości prywatnemu życiu Malin co odciąga od czysto kryminalnej strony książki. Narracja jest przelatana. Trzecioosobowa miesza się z pierwszoosobową, gdy poznajemy myśli i rozterki bohaterów – to też potrafi wybić z rytmu. Sama akcja powieści jest dość powolna i senna. Mnie jednak wyjątkowo wciąga. Nie wiem komu ja polecić, bo ciężko to zrobić w konkretnym kierunku. Nie jest to ani typowy i charakterystyczny kryminał, ani powieść obyczajowa. Ani temu do książki psychologicznej ani do sensacyjnej. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie jeśli przełamie się i przetrwa oraz przywyknie do specyfiki autora.