Site icon KOSTNICA – POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

American Horror Story: Roanoke

MY ROANOKE NIGHTMARE

Na pierwszy rzut oka „American Horror Story: Roanoke” to kolejna powtórka z rozrywki. Jeszcze jedna opowieść o nawiedzonym budynku, z którego duchy nie mogą się wydostać, przynajmniej do pewnego dnia. Ale tak naprawdę to kawał dobrej, postmodernistycznej opowieści grozy, która zadowoli fanów gatunku found footage, a zarazem miłośnikom „AHS” udzieli odpowiedzi na kilka pyta – także takich, których sobie nie zadawali.

Młode małżeństwo po napadzie, w wyniku którego żona poroniła, postanawia przenieść się na odludzie. Kupuje stary dom, zamieszkuje w nim i… Tu zaczyna się koszmar. Coś dzieje się w budynku, pojawiają się duchy i przebłyski z przeszłości z czasów, gdy istniała tu kolonia Roanoke. Kolonia, która zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. A przeszłość nie śpi i jest spragniona krwi…

Czego spodziewaliście się o opowieści o Roanoke? Oczywiście kostiumowego serialu grozy, tymczasem „AHS” to opowieść dziejąca się współcześnie, a retrospekcje z czasów kolonialnych są jedynie sporadycznym dodatkiem. Do tego sama fabuła jest sztampowa, prawda? Trudno temu zaprzeczyć, jednak twórcy znaleźli jakże udany sposób, by ją przełamać. Bo serial został stworzony, jako program telewizyjny „My Roanoke Nightmare”, gdzie „prawdziwi” uczestnicy tamtych wydarzeń występują przed kamerą, a same wydarzenia odgrywają wcielający się w nich aktorzy. Dzięki temu widzowie dostają postmodernistyczny, samoświadomy, że aż w drugiej części ocierający się o metafikcję horror, czerpiący pełnymi garściami z niezliczonych przedstawicieli pseudodokumentalnego kina, od filmów mondo, przez found footage (głównie w drugiej części), na mockumentary skończywszy. No i jest tu nawet coś z… azjatyckich horrorów. A dotychczasowy schemat, że jeden aktor wciela się w kilka postaci nie tyle został złamany (bo ci wciąż odkrywają kilka ról), ile uzupełniony o fakt, że w jedną postać wciela się kilku odtwórców – a akurat aktorstwo stoi tu na dobrym poziomie (Bates i Peters kradną całe show).

Temu istnemu realizatorskiemu szaleństwu towarzyszy również szaleństwo fabularne. Serial jest właściwie podzielony na dwie części. Pierwsze pięć odcinków to zamknięta opowieść, która ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Druga to… Nie będę Wam zdradza, obejrzyjcie sami, ale podobnie jak to miało miejsce w późniejszym „AHS: 1984”, dostajemy tu dwa krótkie sezony w jednym. Do tego pełne najróżniejszych motywów. Mamy tu sceny rodem z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” czy nawet „The Ring: Krąg”, najwięcej zaś z takich filmów, jak „Paranormal Activity” czy obrazu, który zapoczątkował podobne dzieła, „The Blair Witch Project”. Dla fanów jest tu jednak coś ważniejszego: odpowiedzi na pytania dlaczego duchy są uwięzione w jednym miejscu, skąd w Stanach wzięły się czarownice (poznajemy pierwszą Najwyższą sabatu – ten fakt jednak twórcy ujawnili później, a nie w samym serialu) czy kim w rzeczywistości był Pigman. A bardziej spostrzegawczy widzowie dostrzegą tu też losy przodka panicza Motta z „Freak Show”.

A wszystko to w dobrej opowieści grozy, która ma i klimat, i brutalność, i o wiele bardziej spójną fabułę, niż poprzednie trzy sezony. Owszem, niejednego znudzi, niejednego zawiedzie, ale prawdziwych miłośników horrorów usatysfakcjonuje podejściem. I dostarczy naprawdę mocnej rozrywki.

Michał Lipka

Exit mobile version