GHOST OF AVENGER
Aaron, jak to Aaron, w najnowszym tomie swojego runu „Avengers” robi dokładnie to, co robił do tej pory. A jeśli o ścisłość chodzi, uderz w klimaty rodem z tomu „Wojna wampirów”. Przede wszystkim więc skupia się na jednej postaci i to wokół niej snuje tę swoją fabułę, a że postać to z gatunku tych mroczniejszych, całość też jest mroczniejsza. Z tym, że nadal lekka, nadal mocno niewymagająca, pomysłami też niezaskakująca. Ot rozrywka środka do przeczytania, nawet z przyjemnością, choć odkąd skończył się run Hickmana, nic w wydawanych w Polsce „Avengersach” na kolana mnie już nie powala.
Robbie ma jeden cel. Został Ghost Riderem, ale chce się pozbyć ducha zemsty, który w nim mieszka. Decyduje się więc na… egzorcyzmy. Ale jest jeszcze jeden zasadniczy problem. Poprzedni Ghost Rider, a obecny władca piekieł, Johnny Blaze, nie chce do tego dopuścić. Tak dochodzi do wyścigu po zaświatach, od którego zależeć będzie wszystko.
A co z Avengers? Ci zmagają się z własnymi problemami, gdy złe siły opanowują ich bazę. Do tego znika Stark. O co w tym wszystkim chodzi?
Im więcej Aarona czytam, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę w karierze wyszedł mu jeden komiks – „Punisher Max” – reszta to po prostu takie tam rozrywkowe pisanie. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale zawsze niezaskakujące, zawsze proste, zawsze niewymagające, bez jakiegoś silniejszego akcentu, który jakoś by to wszystko przełamał, wyróżnił. Źle nie jest, rozrywkowo to seria przyjemna i jak każda seria ma swoje wzloty, i upadki. Ten tom jest przyzwoity, trafia do mnie głównie dzięki skupieniu na Ghost Riderze, bo te mroczniejsze klimaty jednak lubię i mam do nich sentyment, ale z zachwytu nie pieję.
Ale i nie nudzę się. Akcja jest, zdarzają się fajne momenty, bywa dynamicznie, bywa przegadanie, ciągle coś się jednak dzieje, a album pochłania się szybko i całkiem przyjemnie. Typowo rzemieślnicze to wyrobnictwo, było już takich sporo, ale też i nieschodzące poniżej pewnego poziomu. I na pewno lepsze od poprzedniego tomu, który był niczym innym, jak tylko tie-inem do sporego eventu. Z tym, że choć i event, i tie-in pisał Aaron, dzieliła je przepaść jakościowa. Czyli, jak tu u niego. Teraz przepaści nie ma, zawodu też.
Grafika? Niezła, jak treść, prosta, choć ta prostota całkiem zgrabnie przysłaniania jest komputerowymi popisami i tym podobnymi zabiegami. Patrzy się na to tak, jak się to wszystko czyta: przyzwoicie, choć nie pogardziłbym, gdyby rzecz była bardziej mroczna i realistyczna pod względem wykonania. Ale to komiks środka, kierowany do nastolatków, jest jak jest. Ważne, że nie jest źle.
W skrócie, album dla fanów. Tak „Avengers”, Aarona, jak i „Ghost Ridera”. Lekko, szybko i tyle.
Michał Lipka