Jest czwarta „Ćma”. Najlepsza z dotychczasowych. Może to mi temat podszedł, bo ja jednak od dzieciaka, odkąd obejrzałem „Z archiwum X” i „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, uwielbiam takie klimaty, jakie oferuje ten zeszyt. Poza tym to w końcu jedna dłuższa opowieść, więc jest miejsce by wszystko rozwinąć, rozbudować i wrzucić parę easter eggów dla miłośników popkultury i historii.
Czy jesteśmy sami we wszechświecie?
Takie pytanie zadaje sobie Ćma, kiedy wpada na trop nowej sprawy. Sprawy iście nieziemskiej – oto, jak mówi pewna teoria spiskowa, zjawiają się we dwóch, porywają parami, wraca tylko jeden. Wszystko w poszukiwaniu Ikara, kosmicznego mesjasza. Pierwszy kontakt jest badawczy, drugi śmiertelny. I właśnie temu przygląda się Ćma, wraz z towarzyszącym mu „pomocnikiem”. Trop wiedzie ich do Emilcina, gdzie stają oko w oko… No właśnie, z czym właściwie?
Teoria spiskowa. Legenda miejska. Taki jest właśnie klimacik tego najnowszego zeszytu „Ćmy”. Dajnie, że Grodecki poszedł w dłuższą formę i cały numer zapełnił jedną historią. Bo w poprzednich czasem finał wydawał mi się pospieszony, a tu mamy okazję dojść do niego w wolniejszych tempie. Dzięki temu znalazło się miejsce na kilka popisowych splashpage’ów, trochę epickich widoków i… Sami zobaczycie, tradycyjnie to dwadzieścia stron komiksu, zdradzać nie ma za wiele co, a zabawa jest naprawdę konkretna i przyjemna.
Fabuła sama w sobie jest prosta, ale podoba mi się jej nieskomplikowanie. To taka retrofuturystyka, podana na dodatek starym stylu, z puszczaniem oka do czytelników (w kadrach widać choćby rękawicę Thanosa czy hełm Predatora) i odniesieniami do faktów (miejsce akcji przenosi nas do wsi, która słynie ze sprawy UFO z lat 70. – zresztą Rosiński zrobił już kiedyś komiks o tej historii). Ot proste to, ale skuteczne. Jednocześnie dostajemy fajną okazję, żeby rzucić okiem na przyszłość / alternatywne wersje Ćmy i…
… i masę bardzo fajnych ilustracji, które robią robotę. Realizm i miłe dla oka wykonanie, z detalami i klimatem, łączy się tu też z pewną taką ujmującą niewprawnością, która niekiedy pobrzmiewa w kadrach. Wygląda to jednak znakomicie, sceny lądowania UFO to jakby połączył „Archiwum X” i „Żandarma i kosmitów”, a to potrafi zagrać na sentymentach. I po prostu bardzo przyjemnie wygląda.
W skrócie: dobry zeszyt dobrej serii. Najlepszy z dotychczasowych, że się powtórzę, ale taka jest prawda. Fajnie, że „Ćma” poszła w taką stronę i ciekaw jestem, co tam autorzy jeszcze nam zaserwują w przyszłości. Może jakaś jeszcze dłuższa forma?
Michał Lipka