HARRIS PRZERYWA MILCZENIE
Thomas Harris to pisarz niezwykły pod wieloma względami. Nazywany ojcem thrillera psychologicznego, przeszedł do legendy dzięki stworzeniu postaci Hannibala Lectera i seria powieści o nim. Ale niezwykła jest też jego kariera. Debiutował w 1975 roku i od tamtej pory, choć w roku 1988 odniósł gigantyczny sukces dzięki „Milczeniu owiec”, wydał łącznie jedynie sześć powieści. Na najnowszą z nich przyszło nam czekać trzynaście lat. Ale, chociaż nie jest to dzieło na miarę jego wczesnych utworów, warto było.
Caridad ‘Cari’ Mora, dziecko wojny, obecnie pani weterynarz od dekady żyjąca w Stanach Zjednoczonych, zamieszkuje posiadłość w Miami Beach. Niegdyś był to dom Pablo Escobara, który zakupił go dla swojej rodziny na wypadek, gdyby został wydalony do USA. Baron narkotykowy nigdy tam nie mieszkał, wciąż jednak krążą legendy o ukrytym pod nim skarbie, na który poluje niejeden przestępca. Najbliżej zdobycia go jest Hans-Peter Schneider, oszpecony chorobą psychopata, porywający dziewczyny dla potrzeb realizacji chorych fantazji swoich bogatych klientów. Chce ktoś kobiety-kadłubka? On ją zdobędzie albo podrasuje nieco zdrową dziewczynę. Jeśli nie wyjdzie, zawsze może sprzedać jej narządy a potem relaksować się, patrząc, jak jej ciało rozpada się poddawane płynnej kremacji. To właśnie Schneider znajduje sposób dostania się do domu. Sama Cari też wydaje się być dla niego łakomym kąskiem. Mężczyzna nie ma jednak pojęcia co go czeka. Bo Cari nie przypadkiem jako jedyna kobieta nie uciekła z posiadłości Escobara…
Można powiedzieć, że Harris pisze wtedy, kiedy ma coś do powiedzenia. Nie jest jak Stephen King, który nie odchodzi od maszyny do pisania / komputera, póki nie wystuka odpowiedniej ilości znaków dziennie. Od jego debiutu, do wydania „Czerwonego smoka” minęło sześć lat. „Milczenie owiec” ukazało się po kolejnych siedmiu, a na jego kontynuację fani czekać musieli jedenaście lat. Zwieńczenie serii nastąpiło siedem lat później i od tamtej pory, aż do dnia dzisiejszego autor milczał. Teraz zaś zaatakował nas nową powieścią. Pierwszą od niemal czterdziestu pięciu lat niedotyczącą Lectera. Co do niej miałem równie wiele oczekiwań, co obaw. „Czarna niedziela”, „Czerwony smok” i „Milczenie owiec” były rewelacyjnymi dziełami, niedoścignionymi do dziś wzorami thrillerów, „Hannibal” okazał się tylko dobrym dreszczowcem, a „Hannibal: Po drugiej stronie maski” niebezpiecznie ciążył ku mocno przeciętnej nowelce.
Na szczęście „Cari Mora” to dobra książka. Nie wybitna, napisana w sposób oszczędny, ascetyczny wręcz, ale jednocześnie pełna mocy, do jakiej Harris przyzwyczaił czytelników. Jest tu klimat, jest też nietypowe podejście (świetne rozwodzenie się nad wszelkiej maści drobnymi sprawami) przede wszystkim jednak dostajemy dobrą psychologię. Fakt, nie jest ona tak genialna, jak w „Milczeniu owiec”, jednocześnie jednak pod tym względem „Cari Mori” jak najbardziej wyróżnia się na plus na tle współczesnych, najczęściej nijakich thrillerów, na które szkoda mi czasu. Harris na szczęście pokazuje, że wciąż można zrobić dobry dreszczowiec. Taki, który intryguje, porusza i potrafi zaniepokoić (choćby postacią Schneidera i jego czynami). I wcale nie trzeba silić się przy tym na oryginalność, wystarczy być wiernym sobie i mieć co powiedzieć.
Dlatego polecam całość gorąco. „Cari Mori”, nawet wbrew początkowym stronom, które wydają się być aż nazbyt ascetyczne, to kawał dobrej książki dla miłośników mocnych wrażeń, w sam raz na jedno popołudnie. Miejmy nadzieję, że na kolejną powieść Thomasa Harrisa nie będziemy musieli czekać kilkunastu lat.
Michał Lipka