PRZENOSIĆ GÓRY
„Chłopak z gór”, najnowsza propozycja dla najmłodszych od Kultury Gniewu, to sympatyczna bajka, przy której nieźle bawić będą się też i dorośli. I określenie niezła najlepiej oddaje charakter albumu. Albumu prostego, ale sympatycznego, bardzo przyjemnie dla oka zilustrowanego i równie ładnie wydanego.
Są podróże, które odbywa się z innymi ludźmi. Są też takie, które odbyć można tylko samemu. I nigdy już z nich nie wrócić.
Właśnie w obliczu takiej podróży stają dziadek i wnuczek, dwaj podróżnicy, którzy zwiedzili cały świat, widzieli, teraz nadszedł czas rozstania. Dziadek dźwiga na swoich plecach góry tego świata, z jego twarzy wyczytać można drogi, po których przeszedł. Jego stopy stały się ciężkie, wiatr nie wystarczy by je unieść. Nadszedł czas, by wyruszył w ostatnią podróż, kiedyś jeszcze się spotkają, teraz jednak musi iść sam, by wreszcie odpocząć.
Ale wnuczek nie chce się z tym pogodzić. Jest gotów wyruszyć na pierwszą samodzielną wyprawę, byle tylko znaleźć wiatr, który poprowadzi dziadka. Ale czy będzie w stanie? I czy dziadek zdoła dotrzymać obietnicy zaczekania na niego?
„Chłopiec z gór” to lekka, nieskomplikowana baśń, bajka właściwie i jak na bajkę przystało, ma nie tylko dostarczać przygód, ale i zapewnić przesłanie, naukę, warstwę dydaktyczną. I dokładnie to robi. O czym nas uczy, o czym mówi, poza samymi perypetiami bohaterów, chyba nie trudno się domyślić. To historia o rodzenie, ukazująca nam czym właściwie ona jest. A skoro o rodzinie to i o relacjach, przeszłości, przyszłości, starcie, odchodzeniu, ale i pomaganiu sobie nawzajem. I wielu innych podobnych kwestiach. I scenarzystka radzi sobie z tym dobrze, w prosty, przystępny dla najmłodszych sposób, przybliżając poszczególne tematy.
Ze stroną stricte fabularną też radzi sobie całkiem nieźle. Treść jest tu prosta, delikatna bym rzekł i przyjemna w odbiorze. Dzieje się sporo, choć jednocześnie w ten łagodny sposób, gdzie bardziej niż na akcji zależy autorce – a właściwie autorkom – na emocjach, ukazywaniu kreatywności własnej wyobraźni i magii, jaką powinny mieć tego typu opowieści dla najmłodszych, starające się czerpać wiele z klasycznych historii. Jak więc na nie przystało, jest typowa, ale taka właśnie miała być. Wpisana w gatunkowe ramy, oparta na sprawdzonych wzorcach, sama też się sprawdza. I ma bardzo przyjemny klimat.
Ilustracje znanej z „Czerwonego wilczątka” Amélie Fléchais są zwiewne, przyjemne, dopracowane, chociaż jednocześnie proste. Przede wszystkim są miłe dla oka, nastrojowe i na tyle udane, by zadowolić dzieci i dorosłych. Znakomite jest też wydanie. W skrócie, udany komiks dla dzieci, który niesie ze sobą coś więcej, niż tylko rozrywkę.
Michał Lipka