Tomasz Grodecki, Rafał Bąkowicz, Rafa Jankowski
ĆMA DWA
Od wydania pierwszej „Ćmy” minął właśnie rok i… I udało się chłopakom odnieść spory sukces – niby zeszytówka, a na zeszytówki od lat wydaje się nie być w naszym kraju miejsca, a tu proszę, rzecz sprzedała się i nawet zgarnęła nominację do najlepszego polskiego komiksu roku. No i teraz wyszedł właśnie trzeci zeszyt, ale ja najpierw nadrabiam dwójeczkę i muszę przyznać, że sympatycznie wypadał, trzyma poziom i dobrze się czyta.
W tym zeszycie znów czekają nas dwie historie. W pierwszej trafiamy w sam środek prawdziwego koszmaru. W świecie oszustw, wielkich napadów, porwań, w świecie, gdzie umarł prezydent, a nad krajem wisi widmo wojny domowej, Ćma nie odpuści nawet mniejszym sprawom, jak chociażby Elegantowi, nowemu bandycie. Ale czyżby to właśnie ta misja stała się początkiem jego końca i przyniosła mu zdemaskowanie?
W drugiej opowieści Ćma i Mol znów się spotykają. Dzieli ich wiele, wiele ich łączy. A teraz połączy jeszcze sprawa tajemniczego Zegarmistrza.
Początek tego zeszytu jest już nam znany. Mieliśmy go na końcu części poprzedniej, teraz jednak dostajemy pełną wersję. I… No jak to z „Ćmą” – szybko, lekko, nastrojowo i na temat. Sensacyjna akcja pożeniona z superhero, osadzona w retro klimatach (z retrofuturystyka włącznie), podana w małych, zwartych dawkach do połknięcia na raz, ma swój urok. Nie ma tym razem tego horrorowego zacięcia pamiętanego z jedynki, ale w niczym to nie przeszkadza. To miało być takie polskie superhero-noir i tym właśnie jest.
Podoba mi się, jak autorzy bawią się tym wszystkim, czy to motywami, czy historycznymi elementami z fragmentem gazety z okresu akcji włącznie. Co fajne, to to, że przyjemnie wykorzystują format zeszytowy, grając na sentymentach dziadersów wychowanych na czasach, kiedy tak wydawane komiksy to był standard – bo mamy tu i słówko odautorskie, i nawet galerię gościnnych ilustracji, jak z takich publikacji. Fajnie to wszystko ze sobą gra, a samo wspomniane wydanie…
Trzeba docenić, że tym razem lepiej jest niż w jedynce i tu dużo. Tam mieliśmy zeszycik na cienkim papierze, w cienkiej okładce, niby kredowe to to, ale bardzo delikatne było. Teraz grubszy papier, sztywniejsza okładka – sympatyczniej to wypada. Przyjemna jest też szata graficzna, wole oczywiście Bąkowicza od Jankowskiego, bo ten serwuje więcej realizmu i bardziej złożone jest u niego to wszystko, choć też proste, ale i ten drugi ma parę niezłych scen.
I co? No i kto lubi takie klimaty, może śmiało. Fajna polska seria. Dobrze, że jest miejsce na takie historie i taką formę. No i że każdy zeszyt to różnorodność, ale i spójność z poprzednim – choć poprzedniego znać nie trzeba, żeby po ten sięgnąć.
SNY I KOSZMARY
Trzecia „Ćma” to powrót do bardziej horrorowych i fantastycznych klimatów. No i to jak najbardziej mi opowiada. Nadal jednak to ta „Ćma”, którą znamy i lubimy – albo nie lubimy, zależy co i jak komu podeszło, ja lubię. Więc jest noir, jest sensacja, są realia międzywojennej Polski (acz takie swobodnie potraktowane) i superbohaterszczyzny też trochę jest. A no i jest też ta bardzo fajna okładka, chyba najlepsza ze wszystkich trzech dotychczas stworzonych, która wpada w oko. No a w środku czeka nas jeszcze odrobinę zmian.
Ale zanim ja o tych zmianach, trochę o treści. A tu znów dwie historie, pierwsza rzuca Ćmę w pościg za Zielarzem, handlarzem narkotykami, których już jedna dawka zabija. I wszystko kończy się tak, że poddany działaniu specyfików Ćma będzie musiał stawić czoła prawdziwemu koszmarowi…
W drugiej opowieści dochodzi do kradzieży. Łupem bandytów pada obraz „Joanna D’Arc”. Ćma wkracza do akcji i… I już wkrótce przekona się dokąd może doprowadzić go to wszystko. a na pewno nie będzie to coś, czego mógłby się spodziewać…
No to wracam do tematu zmian, jakie niesie ten zeszyt. Ogólnie wszystko tu jest na swoim miejscu, bo tak, jak zawsze zaczyna się to stroną z „Poczytnika Warszawskiego”, czyli takiego tutejszego brukowca – wiadomości, ogłoszenia matrymonialne i takie tam rzeczy – potem dwie opowieści, trochę słów od scenarzysty no i tym razem to tyle. Nie ma galerii, ale jest za to nowy gość w ekipie – Grzegorz Kaczmarczyk. No i ten Kaczmarczyk, który poprzednio właśnie w galerii się pojawił, teraz rysuje cały pierwszy epizod i wychodzi mu to znakomicie. Facet ma fajną technikę, to raz. Dwa – czuje takie horrorowe klimaty, a jego prace mają w sobie i klimat, i sporo realizmu. I wypada to naprawdę świetnie.
Potem? Potem jest tradycyjnie – prosto, trochę niewprawnie, ale Janko, bo to on ilustruje drugi epizod, jakoś daje radę. Fabularnie zaś to „Ćma”, jaką znamy i lubimy. Grodecki znów bawi się tym wszystkim, eksploruje trochę nowych ścieżek, sprawdzając co się nada, co zagra no i gra to dobrze. Trochę oczywiste są te historie – albo można je nazwać klasycznymi – ale w niczym to nie przeszkadza, bo czyta się to wszystko szybko, lekko i przyjemnie, a scenarzysta sprawnie, w zwartej formie wszystko to nam podaje.
Przez rok, bo dokładnie tyle z nami jest ta seria, wyszły ledwie trzy zeszyty, ale przyjemne to zeszyty. Fakt, że rzecz się udała, potwierdza nominacja do najlepszego polskiego komiksu roku, jaką „Ćma” dostała od „Nowej Fantastyki”. Fajnie, że seria się przyjęła i że jest miejsce na zeszytówki w naszym kraju. Mi opowieść podchodzi, przyjemnie się do niej wraca i chętnie wrócę jeszcze nie raz, jak tylko autorzy wystartują z nowym materiałem – a nad tym już pracują. Więc jeśli lubicie noir, horror i polskie klimaty, to chyba wiecie już co robić.
Michał Lipka