PATRZ, JAK ZMASAKROWALI MOJEGO CHŁOPCA
No to stała się rzecz, która stać się nie powinna – ktoś wziął (ktoś, czyli duet Garcia / Goodhart) i zrobił przygody Johna Constantine’a w wersji młodzieżowej. Pewne podobne próby już były, bo w komiksach głównonurtowych pojawiał się przecież w złagodzonej wersji, podobnie jak w animacjach od DC, ale żeby tak zrobić mu taki własny komiks? No tego chyba jeszcze nie było. Ale teraz jest i tak w skrócie, rzecz to nawet spoko, jako album dla młodzieży. Taka bliższa ziemi urban fantasy z bohaterami wyglądającymi, jakby wyrwać ich z jakiegoś kiepskiego boysbandu dla małolat. Ale jako John Constantine to już mi nie leży zupełnie. Bo to taka postać, która jednak nadaje się do komiksów tylko dla dorosłych i to widać, a obniżenie wieku docelowego odbiorcy nie wyszło mu na dobre.
John Constantine, mag, ale i… muzyk. Tak, właśnie tak. I tym razem udając, że o magię chodzi, trafia do USA, gdzie ma zająć miejsce w zespole jego przyjaciółki, Mucous Membrane. Ale, że od magii się nie odcina i z ekipą muzyków zaczyna się nią bawić, konsekwencje będą nieoczekiwane i być może tragiczne…
Gdyby nie to, że czytam wszystko o Constantinie, bo to jedna z moich ulubionych postaci od DC, nie sięgnąłbym po ten album. No ale nie jest to album, po który sięgnąć powinien jakikolwiek fan cynicznego brytyjskiego maga, uprzedzam lojalnie. To rzecz stricte dla miłośników tych młodzieżowych powieści graficznych, którymi Egmont raczy nas od dłuższego czasu. I o ile większość z nich naprawdę świetnie się sprawdzała, bo sięgała po postacie, o których można, a czasem nawet trzeba, opowiadać w wersji niemalże familijnej, o tyle John w ogóle tu nie pasuje.
Więc z tego Johna, którego znamy i kochamy (a najczęściej kochamy nienawidzić), nie zostało tu prawie nic. A żeby jeszcze dopełnić tej „przemiany”, scenarzystka tego wiecznego samotnika wciska bardziej między ludzi. Okej, John nigdy sam nie działał i fakt, był kiedyś w zespole, ale wszystko to jest tutaj zmienione, przeinaczone i wygładzone. No i jako fanowi serii, ciężko mi to przełknąć, ciężko czytać o tym Johnie, jak z boysbandu i ciężko patrzeć na te wypielęgnowane buźki, podczas gdy powinny to być twarze zmęczone, blade i zbyt stare, jak na swój wiek. No ale zamysł był taki, by to jednak uwspółcześnić, by zrobić dla młodszych nastolatków i by było to takie sympatyczne, niewymagające i może odrobinę mroczne, ale jeśli już mrok to taki, jak w „Zmierzchu”.
Więc jako kolejny tom „13+”, jak pisałem, całkiem to spoko, choć seria miała wiele lepszych odsłon. Jako John… Cóż, myślę, że gdyby w ręce dostał to lepszy scenarzysta albo scenarzystka, ktoś kto zrobiłby z tego ponurą opowieść o chłopaku z problemami, samotniku i cyniku parającym się magią, w której niewiele mu na razie wychodzi, byłoby lepiej. Jest jednak, jak jest i na usta ciśnie się ten słynny cytat z „Ojca chrzestnego: Patrz jak zmasakrowali mojego chłopca.
Michał Lipka