
KANIBAL I ZĘBOWA WRÓŻKA
Nie pamiętam ile miałem lat, na pewno kilkanaście, kiedy postanowiłem nadrobić klasykę Thomasa Harrisa. Uwielbiałem filmy, ale wiadomo, film nie dorówna książce ani jej nie zastąpi – z drobnymi wyjątkami, kiedy odejście od litery pierwowzoru pozwoliło filmowcom zrobić coś lepszego niż pierwowzór – więc kupiłem wtedy „Milczenie owiec”. Dobre dwie dekady temu nie było łatwo o książkę, ale się udało. Gorzej rzecz miała się z „Czerwonym smokiem”. To znów był taki czas, że się wyprzedało, nowego wydania nie było, a ci, którzy mieli i chcieli się pozbyć, wietrzyli okazję do zarobku. Była jednak taka księgarnia, nie ma jej już od lat, gdzie czasem z jakichś zapomnianych magazynów czy innych znajomych miejsc udawało się właścicielowi załatwić czasem jakiegoś białego kruka. „Czerwonego smoka” się udało, za grosze w zasadzie, bo wydanie od Amber, to ze srebrną okładką, dostałem wtedy za kilkanaście złotych – w podobnej cenie, co kieszonkowe wydania książek Kinga. I cóż mogę o niej powiedzieć, dobra rzecz. Nie tak, jak „Milczenie owiec”, ale na pewno lepsza, niż pozostałe tomy o Lecterze. No i to po prostu dobry thriller psychologiczny, który współczesnym autorom dzieł tego typu pokazuje, jak powinno się je robić, zamiast tego, co nam serwują.
Seria brutalnych morderstw, okaleczone ofiary i psychopata, który chce w ten sposób dokonać chorej metamorfozy, ochrzczony przez prasę „Zębową Wróżką”. Kim jednak jest i jak go dopaść? Sprawą zajmuje się FBI, ale prowadzący dochodzenie Jack Crawford wie, że sam nie zdoła dopaść psychopaty. Prosi więc o pomoc Willa Grahama, człowieka, który dopadł kilka lat wcześniej seryjnego mordercę kanibala – Hannibala Lectera. Ten niechętnie, po tym, jak w trakcie tamtych działań niemal stracił życie, włącza się do działania, nie zamierzając jednak tym razem ryzykować. Niestety śledztwo będzie wymagało od niego kontaktu z Lecterem, który jako jedyny może pomóc wytropić Zębową Wróżkę. Niestety ani Will, ani nikt inny nie ma jeszcze pojęcia, jaką grą toczy kanibal i jakie mogą być skutki tego wszystkiego…
„Czerwony smok” to ani najlepsze, ani najgorsze z dzieł Harrisa. Harris to zresztą taki specyficzny autor, który pisał chyba tylko wtedy, kiedy miał ochotę i o czym pisać, bo debiutował w 1975 roku i od tamtej pory wydał tylko sześć powieści (ostatnią w 2019 roku). Oczywiście najbardziej zasłynął z książek o Lecterze, których stworzył łącznie cztery (a doczekały się pięciu ekranizacji kinowych, nie licząc seriali), a wszystko zaczęło się od „Czerwonego smoka”. Żeby go napisać, Harris chodził na zajęcia poświęcone profilowaniu i seryjnym mordercom, rozmawiał z agentami FBI etc., a sam proces pisania odbył w niewielkim domku, w którym w zasadzie odciął się od świata na półtora roku, zmagając się ze śmiertelną chorobą ojca – to jemu zresztą dedykował powieść – co pozwoliło mu lepiej wczuć się w postacie swoich morderców.
Efekt? Mroczny, realistyczny i świetnie napisany thriller, który naprawdę można nazwać psychologicznym. Ileż to mamy na rynku dreszczowców o profilerach, którzy zresztą nawet nie są jak profilerzy, a agenci terenowi, bo twórcom zapomniało się, jakie powinny być ich postacie – albo nie wiedzą (tak, mowa choćby o Kavie). I co? A no to, że niby tam jest morderca, niby mamy zastanawianie się nad jego modus operandi i co mu w głowie siedzi, w rzeczywistości płycizna jest straszna, koszmarny frazes i zero prawdziwej psychologii. A u Harrisa psychologia jest. On nie stawia na zagadkę, a przynajmniej nie tak bardzo, tożsamość mordercy jest nam wiadoma dość szybko, chodzi jednak o to, by opowiedzieć o jego demonach, o tym, co w nim tkwi, co go napędza i dlaczego. Co z tego ma? Jak to na niego działa? Co go ukształtowało? My to odkrywamy, nie zawsze rozumiemy, w końcu umysł spaczony, ale jednocześnie przekonujemy się, że wiele rzeczy u tych z założenia odpychających szaleńców jest dla nas zrozumiała, a nawet fascynująca. W końcu ciemna strona zawsze nas ciekawi, a Harris potrafił ukazać ją znakomicie.
Do tego dobrze to wszystko napisał. Nie jest to wielka literatura, stylistycznie to nie ambitne powieściopisarstwo, a proza rozrywkowa, ale proza rozrywkowa w najlepszym stylu. Krytycy docenili, docenili też koledzy po fachu, w tym King, kino szybko przeniosło ją na taśmę filmową (Michael Mann w roku 1986 zrobił naprawdę fajny, podobnie nastrojowy, co powieść film), a w latach 90. czytelnicy rzecz odkryli na nowo i dali jej drugie życie. A popkultura dostała jeden z najlepszych czarnych charakterów w dziejach, Hannibala – Kanibala – Lectera, który potem miał wyrosnąć na głównego bohatera serii. ale o tym już kiedy indziej.
Michał Lipka