ELRYK PROSTY, ALE FAJNY
Tak w skrócie można podsumować tę serię niezbyt imponujących rozmiarami tomów (skoro w tej książce mieszczą się cztery z nich, to sami chyba rozumiecie). Nie jest to wymagająca lektura, ot prosta, lekka i przyjemna, z całkiem ciekawym bohaterem, nadająca się też dla nieco młodszych – ot choćby takich nastoletnich – czytelników, ale że jednocześnie to klasyka, to nawet w tej prostocie pokazuje, że można mimo to pisać dobrze, ciekawie i w fajnym stylu. Więc tak, rozrywka to tylko, wiadomo, ale za to na poziomie i naprawdę całkiem przyjemna.
Poznajcie Elryka, który po śmierci swojego ojca, sam zostaje nowym cesarzem imperium Melniboné. Z tym, że Elryk to człowiek pełen słabości, uzależniony, a jednocześnie władający potężną magią. No i wampirycznym mieczem, Zwiastunem Burz. A wiadomo, władanie cesarstwem to nie jest bajka, wrogowie czekają, więc na naszego bohatera czeka niejedno wyzwanie i…
Z tym „Elrykiem” to było tak, w 1961 roku na łamach magazynu „Science Fantasy” pojawił się tekst „The Dreaming City”, gdzie postać debiutowała. Do końca 1962 roku powstało 6 nowelek z bohaterem, a w kolejnych dwóch latach autor wrócił do tematu i dopisał jeszcze cztery, a potem sporadycznie tworzył kolejne, aż w 1972 roku zaserwował nam w końcu powieść, która otwiera ten tom, czyli „Elryk z Melnibone”. Nie była to pierwsza powieść z serii, ale okazała się najwcześniejsza pod względem wydarzeń, więc tu dostajemy ją jako otwierającą sagę. Nie chcę tu wnikać w zawiłości chronologii, ale obecnie za pierwszą część uchodzi „The Folk of the Forest” z 2023 roku, a opowiadania z lat 60., posklejane w dłuższe formy znajdują się na samym końcu. A pomiędzy jest cała masa plątania, bo np. „Perłowa forteca”, która tu jest jako druga, w oryginale wyszła dopiero w 1989 roku, a potem mamy dalsze historie z lat 70. Jakby tego było mało, niektóre historie mają jeszcze różne tytuły w zależności od wydania („Los Białego Wilka” wydawany bywa jako „Śniące Miasto”, a „Znikająca Wieża” to także „Śpiąca Czarodziejka”).
Aż dziw, że w całym tym zamęcie okazuje się, że mamy do czynienia z prostymi, niewymagającymi, ale całkiem nastrojowymi historiami. Zebrane tu pierwsze cztery tomy (a raczej „pierwsze” cztery tomy należałoby powiedzieć), to fajne historie, może nie jakieś epickie, ale nastrojowe, z akcją, przygodami, magią, nawet baśniowością. Czasem ma to w sobie coś z horroru – jakieś drobne elementy, jak te wampiryczne, chociażby – czasem jakąś zabawną nutę. Wszystko tu jest co prawda czarnobiałe właściwie, schematyczne, ale fajnie, choć specyficznie napisane i z prosto, ale wyraziście nakreślonymi bohaterami. Do tego mamy ładne wydanie (myślę, że cała seria zmieści się w trzech tomach, ale czas pokaże, aż tak nie analizowałem detali) w twardej oprawie i…
No jak ktoś lubi klasykę, nawet taką lżejszą i prostszą, mniej wymagającą, może sięgać śmiało. Wiadomo to nie Tolkien ani nikt tego pokroju, ale jednak o niebo lepsze to niż współczesne fantasy. A fakt, że możemy łyknąć cztery tomy na raz, zamiast poznawać to część po części, ma swój urok.
Michał Lipka