POUGANIAJ SIĘ ZA DUCHAMI
Jako wielki fan „Pogromców duchów”, który wszystkie produkcje z serii oglądał po wielokroć, a i miłośnik gier także, po prostu nie mogłem nie zagrać w „Ghostbusters: The Video Game Remastered”. Grę może i mocno krytykowaną, ale przecież napisaną przez scenarzystów oryginalnych filmów. I chociaż po skończeniu zabawy, a niestety rozrywka była krótka, nie mogę powiedzieć by była to szczególnie udana produkcja, w ostatecznym rozrachunku cieszę się, że mimo wszystko ją ograłem.
Fabuła jest prosta. Dwa lata po wydarzeniach z drugiego filmu Pogromcy nadal działają i dołącza do nich nowy członek. Kiedy więc moc Gozera znów daje o sobie znać, a duchy uciekają na wolność, dawni bohaterowie muszą raz jeszcze stawić czoła zagrożeniu. I przy okazji odkryć, jakie tajemnice skrywa Nowy Jork…
Ta gra to oficjalny sequel pierwszych dwóch części „Pogromców duchów”. To jednocześnie rzecz stworzona po części przez tę sama ekipę – współtworzyli oni zarówno scenariusz, jak i użyczyli głosów swoich bohaterom. Mimo to rzecz bardziej przypomina remake, rzucając nas w wir starć, jakie znamy już z filmowej sagi – z Piankowym Marynarzykiem na czele. I chociaż produkcja ma mnóstwo wad, potrafi dostarczyć fanom miłych wrażeń.
Jakie są jej plusy? Na pewno klimat, kilka momentów, gdzie do fanów puszcza się oko (można sobie włączyć toster czy zagadać do obrazu z Vigo). Do tego rozwija uniwersum, dając nam nie tylko więcej informacji o Shandorze, ale i np. wyjaśniając jak i dlaczego zginęła bibliotekarka, której ducha pamiętamy z filmów. Brakuje w tym co prawda udziału Sigourney Weaver i Nicka Moranisa, ale za to stara ekipa wróciła do swoich ról i trudno nie czerpać przyjemności z faktu, że zwracają się do ciebie po pomoc. Do tego wykonanie jest całkiem niezłe pod względem graficznym (choć jak na coś ważącego 24 giga, grafika niczego nie rwie), a całość maksymalnie upodobniono do filmów z lat 80., z klimatem i filmowymi wstawkami włącznie.
Minusy? Przede wszystkim rzecz jest za krótka. Nie pozwala też na eksplorację świata w stopniu, w jakim byśmy chcieli. Nie można tu wrócić do lokacji i pozwiedzać, a przyznam, że byłoby to miłe. Do tego sterowanie i gameplay mocno kuleją (skręcanie przy bieganiu to porażka, która nie uwzględnia myszki, skakanie jest tak słabe, że do niczego się nie przydaje, a walki są monotonne), a i zdarza się, że gra po prostu wyrzuca nas do pulpitu.
Mimo wszystko można w nią zagrać bez bólu. To rzecz głównie, jeśli nie jedynie, dla fanów „Pogromców”, nie ma się co oszukiwać, ale tym właśnie miała być. Przygotujcie się więc na pełną rozbłysków i świateł, momentami nawet nastrojową rozwałkę w stylu gier Lego (tak, musicie tu niszczyć otoczenie by zbierać pieniądze np. na upgrade sprzętu). Może bez jej finezji (mamy tu różne znajdźki, ale komu chce się ich szukać), ale i bez zgrzytania zębami.
Michał Lipka