Czwarty i jak na razie ostatni zeszyt „Grimm Fiary Tales” na naszym rynku (spokojnie, kolejny jest już zapowiedziany), to przy okazji najlepsza z dotychczasowych części opowieść. Przyznam szczerze, że zastanawiałem się czym twórcy mogą zaskoczyć mnie w przypadku bajki o Rumpelsztyku, a jednak udało im się to. I to w jak dobrym stylu!
„Nie dokonam aborcji. To moje ostatnie słowo”, tak zaczyna się kolejna zdemitologizowana baśń w wykonaniu duetu scenarzystów Tyler/Tadesco. W noc imprezy u Joego sprawy zaszły za daleko i teraz Milly jest w ciąży. Eric, ojciec dziecka, nie zamierza jednak marnować sobie swojego dwudziestoletniego zaledwie życia jakimś bachorem, dlatego kiedy jego dziewczyna nie chce zabić płodu, wpada na rozwiązanie idealne – jeśli sprzedadzą potomka, będą mieli problem z głowy, a ich budżet zaliczy zastrzyk gotówki. Milly nie zamierza się na to godzić, dochodzi do kłótni… Rozmowę słyszy siedząca niedaleko kobieta, która postanawia pocieszyć ciężarną znaną wszystkim baśnią, ale opowiedzianą we właściwej, mniej popularnej wersji…
Dawno, dawano temu żył sobie stary młynarz, który słuchając w karczmie przechwalań mężczyzn o ich pociechach, postanowił zaimponować wszystkim i opowiedział, iż jego córka potrafi prząść ze słomy czyste złoto. Gdy słowa te dotarły do władcy, decyzja była prosta – albo dziewczę udowodni swoje zmyślone zdolności, albo ją i ojca czeka śmierć. Zamknięta w celi córka młynarza była załamana, ale z pomocą przybył jej dziwny karzeł. Jak jednak wiadomo, nie ma nic za darmo, a każda pomoc ma swoją cenę…
I cenę tą oraz to, jak toczy się dalej cała opowieść znamy wszyscy. Ale to złudzenie. Autorzy tego komiksu znaleźli sposób na przełamanie schematu podążając w dość nieoczekiwanym kierunku. Na dodatek fabuła, która w poprzednich zeszytach celowała w stricte nastoletnich odbiorców, a w szczególności chłopców (wydekoltowane, skąpo ubrane bohaterki w wyzywających pozach i estetyka grozy), stała się poważniejsza i dojrzalsza. Zniknęła łagodna erotyka, na scenę weszły poważniejsze tematy, a całość nabrała większej zręczności fabularnej. Żonglowanie baśniowymi motywami także stało się ciekawsze i jeszcze bardziej wciągające.
Zmianie na lepsze uległa także warstwa graficzna. Znany z „Sins of the Fallen” H. G. Young rysuje bardzo przyjemnie, łącząc w sobie style amerykański i europejski z mangowymi wpływami. To, plus znakomity kolor, dają komiks, który przyciągnie młodych odbiorców i wszystkich tych, którzy lubią dobrą, mainstreamową robotę. Dlatego też polecam go Waszej uwadze.
Michał Lipka