HELLBOY W MEKSYKU
Hellboy się skończył. Nie jakościowo, nie jako postać ani tym bardziej, jako popkulturowy fenomen, ale seria o jego przygodach po prostu dobiegła końca. Jej finał dostaliśmy w tomie 6, w tomie 7 czekał na nas swoisty epilog w postaci „Hellboya w Piekle”, a teraz? Cóż, może i wszystko zostało już wyjaśnione, wciąż jednak przeszłość piekielnego chłopca skrywa wiele nieznanych dotąd wydarzeń i wciąż istnieją krótkie formy ukazujące te epizody. I to właśnie je – głównie te z tomu „Hellboy in Mexico” – czekają na nas w tym albumie.
Hellboy i Meksyk. Ileż wiąże się z tym wspomnień. Dzieciństwo, wczesne lata, późniejsze śledztwa… Ale co jeszcze się wśród nich kryje? Nietypowy cyrk, aztecka mumia, żywe trupy, ślub. Ślub? Tak, Hellboy ma żonę. Ale jak to? I kogo? To już musicie odkryć sami!
„Hellboy” to seria tak kultowa, że każda próba określenia jej tym mianem staje się jedynie powtarzaniem frazesów. Oczywiście można by w tym miejscu próbować silić się na oryginalność, pytanie tylko po co. To seria kultowa ze wszystkim, co hasło to ze sobą niesie i określenie to doskonale oddaje charakter tego z czym mamy tu do czynienia. Ale oczywiście nie najpełniej – do tego potrzeba jednak większej ilości słów, a i one nie opiszą wszystkiego. Dopiero lektura komiksu pokaże Wam z czym macie do czynienia, bo „Hellboy” to zdecydowanie więcej, niż poszczególne jego składowe. I to o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać.
Jeśli chodzi o konkrety, to seria przypomina „Z archiwum X” w wersji weird fiction. Bardzo klasyczne, bo łączące w sobie legendy z różnych stron świata, z horrorem, olschoolową fantastyką i opowieścią akcji. Elementy superhero? Są, oczywiście, ale nie bójcie się, bo zostały nienachalnie użyte, bohaterowie władają pewnymi mocami, ale pozostaje to utrzymane w konwencji folklorystycznych przypowieści – tym razem głównie meksykańskich, co zresztą w serii już się zdarzało.
Poza tym „Hellboy” po prostu zachwyca zarówno nastrojem grozy i tajemnicy, jak i dynamicznymi sekwencjami walki. Ma też swój urok, humor, lekkość… Długo można by wymieniać. Jednocześnie tom ten da satysfakcję zarówno tym, którzy zachwycali się całością od początku, jak i poczuli rozczarowanie finałem. „Hellboy: Opowieści” to powrót do krótkich historyjek i skupienia się na akcji i legendach, a nie wielkich wydarzeniach, których epickość zamykała się na kilkuset stronach starć i zwrotów akcji.
A wszystko to tradycyjnie znakomicie zilustrowane – różnorodnie, bo nad poszczególnymi opowieściami pracował cały zastęp najróżniejszych artystów, których style bywają zarówno realistyczne, jak i cartoonowe. I pięknie wydane. Jeśli cenicie „Hellboya”, koniecznie powinniście całość poznać, jeśli nie znacie, to dobry tom na niezobowiązującą przygodę z cyklem. Tak czy inaczej warto, bo to po prostu rewelacyjny komiks.
Michal Lipka