SILMARILLION PRZED SILMARILLIONEM
No i mamy 4 z 12 tomów „Historii Śródziemia”. Czyli jedna trzecia za nami, a my w zasadzie nadal tkwimy tu w podobnym, co poprzednio punkcie. I fajnie, bo wszystko to, co tu widzimy – i co widzieliśmy poprzednio – to wczesne wersje i dopełnienia bodajże największego z dzieł Tolkiena, „Silmarillionu”. A w tym tomie to już w ogóle w ten „Silmarillion” wchodzimy na całego, choć to wciąż nie koniec tematu (bo ten będzie powracał jeszcze w tomach 5, 10 i 11) i świetnie to wychodzi. Niby większość materiału już znamy, niby czytaliśmy nie raz, jeśli regularnie sięgamy po Tolkiena, a jednak wciąż robi to wrażenie i znakomicie pokazuje nam, jak kształtowało się i rozwijało nie tylko Śródziemie, ale i cała wizja brytyjskiego autora.
Opis? O treści ciężko tu konkretnie mówić, skoro mamy materiały różne, w tym niedokończone często, więc chyba najlepiej odda to oficjalny opis wydawcy:
Czwarty tom Historii Śródziemia rozwija przed nami obraz kształtowania chronologicznej oraz geograficznej struktury legend Śródziemia i Valinoru. Otrzymujemy nieznany do tej pory tekst Ambarkanta, czyli „Kształt świata”, jedyny opis natury tego wyimaginowanego wszechświata, który uzupełniają mapy i schematy świata sprzed kataklizmów spowodowanych Wojną Bogów oraz upadkiem Númenoru , a także po tych katastrofach.
Z kolei Kroniki Valinoru i Kroniki Beleriandu ukazują proces tworzenia chronologii Pierwszej Ery, poznajemy z nich także opowieść o Ӕlfwinie, Angliku, który odbył podróż na Prawdziwy Zachód i przybył na Tol Eressëę, Samotną Wyspę, gdzie poznał pradawną historię elfów i ludzi. Tom zawiera również „Silmarillion” z 1926 roku oraz Quenta Noldorinwa z 1930 roku – jedyne wersje mitów i legend Pierwszej Ery, które J.R.R. Tolkien doprowadził do końca. Mamy też okazję zapoznać się z pieśnią Tuora ułożoną dla syna, opowiadającą o spotkaniu z Ulmem w Krainie Wierzb i dotychczas jedynie wspominaną w Zaginionych opowieściach, jak również ze staroangielskimi wersjami fragmentów obu Kronik.
No i w sumie samo to już sporo nam mówi. Tom składa się w zasadzie z siedmiu części (wliczam jedną mapę, wymienianą przy takich okazjach jako coś osobnego). Zaczyna się od krótkiej, niedokończonej swoistej kontynuacji „Księgi Zaginionych Opowieści”, potem wchodzimy w silmarilllionowe klimaty, z kolejnymi wersjami choćby historii Tuora czy Upadku Gondolinu, jest też mapa, trochę o kosmologii, wraz z mapami i innymi dodatkami i…
No i super rozwija to całe uniwersum. Niby w większości materiał był już tu i tam w tej czy innej wersji, ale obserwowanie ewolucji i poznawanie nowych elementów, dopełniających tego, co wiemy, nawet jeśli nie zawsze kanonicznie, to prawdziwa magia. Tolkien w tych pracach, choćby i niedokończonych, potrafi przekazać całą swoją fascynację mitami, podaniami, baśniami, legendami… A jego praca budzi podziw. Z jednej strony samym pisarstwem, naprawdę świetnym, treściwym, krwistym, które nawet z takiego pisarstwa niemalże kronikarskiego, wyciska jakieś piękno, z drugiej – i to najbardziej – konsekwencję w dążeniu do perfekcji. Całe to pisanie wszystkiego na nowo, w innych wersjach, by osiągnąć wymarzony efekt. Skreślanie, poprawianie, czasem wyrzucanie czegoś, czasem zmienianie. A my czytając to po latach, poznając te różne wersje, czujemy się, jakbyśmy czytali o tych samych wydarzeniach, ale z różnych historycznych źródeł. I to fascynuje, działa na wyobraźnię, ale i przy okazji robi wielkie wrażenie jakościowe. Żeby nawet niedokończone, niedopracowane fragmenty miały w sobie tyle mocy i jakości? To się nie zdarza często.
I jeszcze to doskonałe wydanie. Jak zawsze pięknie to wygląda, super się prezentuje. Okej, można by było jednocześnie wypuścić całość też w jakimś tańszym wydaniu, nie przeczę – kieszonkowym, miękko-okładkowym, sporo mieliśmy tak Tolkiena – ale w tym jest na co popatrzeć i co trzymać w ręku. I jest się z czego cieszyć, bo mamy to po latach po polsku i będziemy mieli całość – jako drugi przekład na świcie, bo dotąd w całości to tylko na hiszpański przełożone. Brawa dla wydawcy i tyle w temacie.
Michał Lipka