KAJKO I KOKOSZ CORAZ BLIŻEJ KOŃCA
Wydawanie „Kajka i Kokosza” powoli zbliża się do nieuchronnego końca. Każdy wiedział, że moment ten nadejdzie, bo inaczej się nie da. Seria skończona – kontynuacji współczesnych nie liczę, to zupełnie inna bajka – wielokrotnie wznawiania mniej lub bardziej w całości, no nagle nikt nie wygrzebie nie wiadomo skąd tomów niewydanych. Więc się powoli kończy i żal, bo świetne to jest, rewelacyjne, doskonałe niemal w każdym calu. I nawet, jeśli traktować to jako polską odpowiedź na „Asteriksa”, bo i tak bywa, nie da się serii odmówić własnego sznytu, niepowtarzalnego charakteru i bezapelacyjnej wielkości, jakich cykle innych rodzimych autorów uprawiających podobne komiksowe poletko – z całym szacunkiem dla Chmielewskiego czy Wróblewskiego – mogły jedynie pomarzyć.
Miluś się rozwija, chociaż latanie mu nie wychodzi. Przybywa z nim też problemów. Ale największym będzie ten, gdy wpadanie w zasadzkę… zbójcerzy! Co z tego wyniknie?
Potem zbójcerze nadal próbują podbić Mirmiłowo. Tym razem chcą użyć chorego żołnierza w roli… broni biologicznej! Kiedy kasztelan pada ofiarą tego podstępu, jedynie cedowana woda będzie mogła go ocalić. Kajko i Kokosz będą więc musieli porwać się na szaloną i niebezpieczną wyprawę!
Mało? To jeszcze czeka nas festiwal czarownic i wiele innych atrakcji. W tym tych związanych z Milusiem!
Jest klasyka i jest klasyka. Jest klasyka taka, którą znać wypada, choć niekoniecznie warto. Bo nie było wtedy nic innego, bo jako jedyna albo jedna z nielicznych się wybiła, bo dla swoich czasów była czymś, ale teraz jest ramotą, zestarzała się koszmarnie, nudzi przy tym, wykonaniem razi. Ale jednak swoją wagę historyczną ma, wiec trzeba i wypada. No i jest klasyka, która była dobra, która się nie zestarzała, wciąż robi wrażenie, bawi, uczy, no ponadczasowa jest. I taką klasyką są przygody dwóch dzielnych wojów, które Egmont zbiorczo wydanie już od jakiegoś czasu. Można by sądzić, że skoro to już niemal koniec, to mamy tu utwory słabsze, bo wyczerpanie tematu i wypalenie zawodowe, ale nie. to, co tu czytamy, jest tak świetne, jak to, co czytaliśmy do tej pory.
A wszystko to – albo chociaż tego część – czytaliśmy pewnie nie raz. „Kajko i Kokosz” na rynku obecni są od dekad, ich losy wznawiano nie raz i nie dwa. Ale zawsze warto do nich wrócić. Bo dzieła Christy to chyba najlepsza tego typu twórczość wśród rodzimych komiksów. Byli „Tytus, Romek i A’Tomek” i wielu innych, ale żaden z nich, nawet te najlepsze, do komiksów Christy nie dorastał, a czytanie tego wszystkiego po latach tylko to potwierdza. Nadal uwielbiam chociażby Papcia Chmiela, ale gdzie mu do „KiK”. I chociaż podobna to seria do „Asteriksa”, nie ma to znaczenia, bo jej wyśmienita jakość nie pozwala mieć tu o nic pretensji. Tym bardziej, że, jak pisałem i sznyt to ma własny, i charakter, a podobieństw okazuje się być mało.
Za to dużo jest przygód, dużo akcji, humoru, satyry, świetnych tekstów i wykonania równie świetnego. Bo ta kreska to samo gęste, samo co najlepsze, pełno jest w kadrach detali, pełno cartoonowego uroku, mnóstwo dopracowania, ale i lekkości. A jeszcze to wydanie: twarda oprawa, masa dodatków. No super. Dla dużych i małych, warto. Co tam warto, to coś, co bierze się w ciemno. I nigdy się nie żałuje.
Michał Lipka