Site icon KOSTNICA – POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Listy Świętego Mikołaja – J.R.R. Tolkien

TOLKIENOWSKA MAGIA ŚWIĄT

Tolkiena nikomu przedstawiać nie trzeba. Samo nazwisko to marka i tyle w temacie. I każdy chyba kojarzy co facet mniej więcej pisał – że fantasy, że elfy, krasnoludy, hobbici i Śródziemie, pierścień o wielkiej mocy i równie wielkie, epickie bitwy i podróże. No ale chyba mało kto wie, że ten sam Tolkien napisał opowieść o Świętym Mikołaju. A jednak. I właśnie to dzieło pojawiło się na polskim rynku – i to po niemal pół wieku od premiery (a jeszcze więcej od powstania tych opowieści). ale jest, mamy, pięknie wydane i po prostu jest się czym cieszyć. Niezależnie od wieku.

Jeśli chodzi o treść to mamy tu różne przygody Mikołaja zapisane w formie listów skierowanych do dzieci. A w jego życiu dzieje się dużo – jego pomocników też to dotyczy – a z tych wydarzeń wiele się można dowiedzieć. Ot choćby o pochodzeniu zorzy polarnej. Przynajmniej takim w baśniowym ujęciu.

Postać, którą my znamy jako Święty Mikołaj, ma wiele wcieleń, których w naszym języku nie rozróżnia się w samym tylko nazewnictwie. Bo przecież jest Święty Mikołaj, czyli Mikołaj z Miry, autentyczny święty, jest ten, którego nazywa się Santa Claus, czyli już stricte popkulturowy, skomercjalizowany przez Coca Colę i popkulturę i jest cała masa innych, pogańskich nawet (jak chociażby Wodan). No i jest jeszcze ten pochodzący z szesnastego wieku, tradycyjny dla Anglików Father Christmas – i to właśnie o tej wersji „Mikołaja” traktuje niniejsza książeczka.

No i tak docieramy do tego, jak to wszystko powstało. A powstało, bo Tolkien wpadł na pomysł, by robić takie listy niby od Mikołaja dla swoich dzieci. Był rok 1920, jego syn Christopher miał wówczas trzy lata. I tak zrodziła się prawdziwa rodzinna tradycja, bo Tolkien pisał te historie co roku przez dwie dekady, aż do roku 1943 (wtedy już robił to dla swojej córki) projektując nawet stempel z Bieguna Północnego i dostarczając te ilustrowane przez siebie „listy” dzieciom w kopertach, jako wysłane z odległej krainy. A te w końcu zebrane, zostały wydane po raz pierwszy w 1976 roku, trzy lata po śmierci autora, dzięki wysiłkom Baillie Tolkien, drugiej żony Christophera Tolkiena.

No i w sumie można by jeszcze sporo mówić, dodać coś o zmianie tytułu kolejnych wydań i takich tam, ale to sobie każdy już doczyta, jak zechce. Meritum wszystkiego jest to, że mamy tu do czynienia z naprawdę uroczym, sympatycznym dziełem. Świąteczna magia, lekkość, urok… No zabawnie jest, dramatycznie i gwiazdkowo. Tak, jak powinno być. Świetnie przy tym napisane, znakomicie zilustrowane przez samego Tolkiena i doskonale wydane.

Bierzcie zatem w ciemno, bo warto. A jeśli zastanawiacie się, co to może dać fanom Śródziemia, warto zauważyć, że podejrzewa się, iż Gandalf wyrósł potem na gruncie tutejszego Świętego Mikołaja. A i mówi się o powracających postaciach, jak chociażby gobliny, z którym tu włączy niedźwiedź. I może czasem to nadinterpretacja, ale trzeba przyznać, że nawet bez tego to wczesne dzieło Tolkiena warte jest uwagi i da każdemu, kto kocha Święta – nieważne, ile miałby lat – masę frajdy.

Michał Lipka

Exit mobile version