LEPSZY NIŻ BROWN
Peter James powraca z nową książką. Po serii kryminałów, bardzo udanym romansie z horrorem w „Domu na wzgórzu” i sympatyczną zabawą z science fiction w „Ludziach doskonałych”, pisarz postanowił zaserwować nam thriller spiskowy z elementami fantastyki. Można powiedzieć, że idzie tą powieścią pod prąd, bo moda na podobne historie minęła już jakiś czas temu, chwilowo rozbudzona popularnymi, ale jednak niezbyt wartościowymi książkami Dana Browna (jako nastolatek też im uległem, ale z czasem dostrzegłem, jak niskich lotów była to literatura, a na dodatek ostatnie dokonania autora tylko go pogrążają), ale jednocześnie serwuje nam kawał świetnej literatury gatunkowej. I to o wiele lepszej, niż naciągane wypociny Browna, które już tylko fragmentami, bo nie całością przecież, potrafią zaciekawić czytelników.
Do dziennikarza Rossa Huntera zgłasza się niejaki Harry F. Cook, który prosi go by nie wziął go za wariata, ale posiada dowód na istnienie Boga i powiedziano mu, że Hunter mógłby pomóc by potraktowano go poważnie. Kiedy jego żona zmarła, wraz z jej ostatnią wolą postanowił skontaktować się z nią przez medium. Rzecz w tym, że na jego wezwanie odpowiedział mężczyzna, który twierdził, że ma bezpośrednią wiadomość od Boga: jeśli ludzie się nawrócą, podźwigną się znad krawędzi, nad którą się znaleźli. To on przekazał mu informacje o Hunterze, których nikt nie mógł o nim wiedzieć, jak również trzy współrzędne: pierwsza z nich pozwoli odkryć Świętego Graala, druga odnaleźć pewien ważny przedmiot związany z Jezusem, trzecia wiąże się z ponownym przyjściem i ma wstrząsnąć światem w jak najbardziej pozytywny sposób – tyle Cook może powiedzieć dziennikarzowi, przynajmniej dopóki nie przekona się co do niego samego. Przekazuje mu też manuskrypt, zawierający wszystkie ważne informacje, który nie może wpaść w niepowołane ręce. A owych niepowołanych rąk, jak wkrótce Hunter się przekona, nie brakuje. To, co znajduje się w zgromadzonych informacjach, zagraża zarówno interesom pewnego miliardera, jak i znanego ateisty. Co więcej wielkie religie tego świata mogą być zagrożone, jak nigdy dotąd. Dziennikarz nie ma jeszcze pojęcia w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazł. Czy zdoła odkryć tajemnice, których wyjaśnienia ludzkość szukała od wieków? Dokąd go to wszystko doprowadzi? I co zrobi, gdy nie tylko on, ale i jego bliscy znajdą się na celowniku ludzi gotowych na wszystko, byle odpowiedzi nigdy nie ujrzały światła dziennego?
W swoim mocno przeciętnym i nudnawym dziele, jakim bez dwóch zdań był naciągany fabularnie i szwankujący na poziomie logicznym „Początek”, Dan Brown próbował przedstawić dowód na brak istnienia Boga (co nijak mu nie wyszło). Peter James, jak już widzicie po powyższym opisie, idzie zupełnie inną drogą. Do jakiego stopnia i co z tego wynika, zdradzać nie zamierzam, jedno jednak mogę powiedzieć, a właściwie powtórzyć – James zrobił powieść pod każdym względem lepszą, niż Brown. Gdy ojciec „Kodu Leonarda da Vinci” (swoją drogą polecanka Lee Childa jakoby „Niezbity dowód” był najlepszym thrillerem spiskowym od czasu tego dzieła jest nietrafiona, bo akurat „Kod” sławę zdobył nie dzięki jakości, a kontrowersyjności) skupił się na zaserwowaniu nam nudnego wywodu, brzmiącego jak z jakiejś ulotki, autor „Domu na wzgórzu” serwuje nam dreszczowiec z prawdziwego zdarzenia. Poparty solidną dawką faktów i zawierający w sobie elementy dogłębnego reaserchu, ale podanych w sposób lekki, przyjemny i wciągający.
Geneza powstania tej powieś-ci sięga roku 1989, kiedy to do Petera Jamesa zadzwonił pewien człowiek, który twierdził, że posiada niepodważalny dowód na istnienie Boga i otrzymał informacje, że pisarz o takim nazwisku może pomóc, aby świat potraktował go poważnie. Co z tego wynikło, możecie się domyślić. Tak zaczęła się trwająca niemal trzy dekady podróż Jamesa w celu odkrycia takiego dowodu absolutnego. Przeniosło się to też na rozmowy: z autorytetami religijnymi, ateistami i naukowcami, by przekonać się co dla nich może być takim dowodem albo co mogłoby przekonać ich do uwierzenia.
W efekcie zrodziła się rozpisana na sześćset stron opowieść sensacyjna, gdzie fakty, fikcja, historia i wszelkiej maści teorie splatają się w kawał wciągającej literatury, która może spodobać się też miłośnikom fantastyki. Nie literatury z wyższej półki, to głównie rozrywka, ale jednak z ambicjami do czegoś więcej i przy okazji naprawdę dobrze wykonana. Krótkie rozdziały (podobne, jak w twórczości Browna), szybkie tempo, prosto, ale wyraziście nakreśleni bohaterowie, zwroty akcji… W skrócie, dobry rasowy thriller spiskowy, zawierający w sobie wszystko to, czego od gatunku się oczekuje. Jeśli lubicie takie opowieści, a poziomem Browna czujecie się rozczarowani, James ma szansę Was kupić, bo autor zamiast próbować zdobyć zainteresowanie czytelników skandalem, skupił się na zrobieniu dobrej książki i to mu się chwali.
Michał Lipka