KONIEC ODRODZONYCH?
Kolejna świetna komiksowa seria dobiega właśnie końca. „Odrodzenie”, które było z nami niemal od początku istnienia Non Stop Comics, dotarło właśnie do momentu, kiedy musimy pożegnać się z tym znakomitym tytułem. Zabawa do tej pory była świetna i klimatyczna i taki też jest finał całej opowieści. Czy ostateczny? Czy rozstrzygający? To już musicie odkryć sami, ale naprawdę warto jest to zrobić.
Wydarzenia w mieście nabierają tempa. Sytuacja jest nie tylko coraz bardziej napięta, ale i z każdą chwilą staje się bardziej niebezpieczna. Już tylko jedna iskra dzieli mieszkańców od wybuchu wojny domowej, której stara się zapobiec Em, jednak nie będzie to łatwe. By utrzymać lokalne społeczeństwo przed całkowitym rozpadem, będzie musiała zdecydować się na niejedno poświęcenie i zawarcie sojuszy, o których nawet by nie pomyślała. Jak skończy się to wszystko? Czy dowiemy się jak i dlaczego Odrodzeni powrócili? Czy odkryjemy prawdę o tym, co dzieje się w mieście? I przede wszystkim czy dowiemy się, jaki to wszystko ma cel?
Tim Seeley średnio sprawdził się jako scenarzysta przygód bohaterów z Gotham City. I nie ważne, czy zajmował się przygodami samego Batmana, rewolucjonizował Nightwinga, wyciągając na światło dzienne nieznane fakty na temat przeszłości tej postaci, czy też brał udział w crossoverach – wychodziło mu to dość przeciętnie, łamane przez nieźle. Ale nieźle to za mało, by było co cenić go, jako scenarzystę. Podobnie jednak jak inni jego koledzy znani z pracy dla DC, tacy jak chociażby Tom King czy Rick Remender, Seeley po prostu nie za dobrze czuje się w klimatach superhero, za to kiedy wziął się za opowieść niezależną, jaką jest przecież „Odrodzenie”, wyszła mu ona znakomicie.
„Odrodzenie” bowiem z superhero nie ma nic wspólnego. Owszem, są tutaj dziwne mocne i dziwni przeciwnicy także, ale wszystko to zamiast przynależeć do jakiejś epickiej opowieść, jest rasowym horrorem. Opowieścią grozy o zombie, ale takich, które poza tym, że wróciły zza grobu (i czasem dzieje się z nimi coś dziwnego), nie różnią się wcale od nas – dla mnie to zdecydowanie lepsze rozwiązanie fabularne, niż powielanie schematu, który już za czasów George’a Romero stał się kiczem, a który średnio udanie powielił potem Kirkman w swoich „Żywych trupach”. Na tym jednak nie koniec, bo Seeley podlewa to wszystko kryminałem, thrillerem, nutą fantastyki, a także solidną porcją obyczajowych wątków. A wszystko to łączy w niesamowicie klimatyczną opowieść w stylu Stephena Kinga, którą czyta się, jak to mówią, z wypiekami na twarzy.
Oczywiście siła „Odrodzenia” tkwi też w znakomitych ilustracjach Mike’a Nortona, który w dość prostych, cartoonowych grafikach, zawarł tyle emocji i klimatu, że już dla samych rysunków warto byłoby po tę serię sięgnąć. Na szczęście, jak wiedziecie powyżej, powodów do tego jest o wiele więcej. A że finał także jest bardzo satysfakcjonujący, polecam Wam całość gorąco. Warto na te osiem tomów wejść do tego świata i spędzić trochę czasu w towarzystwie bohaterów. I tak pewnie zechcecie tu jeszcze nie raz wrócić.
Michał Lipka