OSTATNIA ODYSEJA
W końcu jest ostatni tom wznowienia „Odysei kosmicznej”. Ja wiem, że cykl wydawniczy „Wehikuł czasu” nie seriami, a samodzielnymi tomami stoi, więc bałem się, że nie doczytamy tego do końca, ale na szczęście Rebis poszło za ciosem i rzuciło wszystko (i jeszcze będzie kontynuować „Ramę”, na co równie mocno liczyłem, więc już zacieram ręce) i teraz mogę doczytać i powiedzieć, że warto było. Może tetralogia – bo w końcu z czterech części składa się „Odyseja” – nie trzyma przez cały czas takiego samego poziomu, ale przez cały czas zapewnia znakomitą, pomysłową, świetnie napisaną rozrywkę z nutą czegoś więcej. Ponadczasową i po prostu wartą polecenia każdemu klasykę, która nic się nie zestarzała.
Wydawało się, że Frank Poole zginął przed tysiącem lat, ale teraz zostaje odnaleziony w kosmicznej pustce i przywrócony do życia. Happy end? Dopiero początek. Frank musi bowiem odnaleźć się teraz w zupełnie nowym, obcym dla niego świecie. A przy okazji będzie chciał odkryć prawdę o temat monolitów i… Dokąd go to wszystko doprowadzi?
No więc finał. A czy wyjaśnienie wszystkiego? Czy padną wszystkie odpowiedzi i w ogóle? A no to już musicie odkryć sami i się przekonać. Nieważne jednak czy każdy wątek się domyka i wszystko wskakuje na swoje miejsce, warto poznać ten tom i tyle. Czy poziom jest lepszy niż poprzednio? To pewnie kwestia gustu, ale dla mnie jest lepiej, jest konkretniej. Okej, to nie ten poziom co początki sagi, ale nadal jest bardzo, bardzo dobrze. i nadal jest się nad czym pochylić.
Tym razem więcej tu dramatyzmu, akcja przyspiesza, wszystko staje się bardziej widowiskowe (czyli takie, jakie w fantastyce być powinno), działa na wyobraźnię, ale i pobudza nasze myślenie. Co, jak, gdzie, o co chodzi i jak te wszystkie elementy wskakują do obrazka, jaki nakreśliły nam poprzednie odsłony serii. I wszystko to robi w bardzo dobrym stylu – i dobrym stylem. To pisarstwo to w ogóle wielki plus klasyki, powtarzam to zawsze i zawsze będę, bo cenię, uwielbiam i tego brakuje mi we współczesnych dziełach. Żeby było, jak tu, niby lekko i prosto, bez zbędnego rozpisywania się i rozwlekania, a jednak treściwie, krwiście i z czymś ponad tylko rozrywkę.
I tylko po wszystkim zostaje żal, że to już koniec, że więcej nie będzie. No i że nie obejrzymy ekranizacji trzeciego i czwartego tomu, bo pierwsze dwie świetne są, wciąż robią wrażenie, a kolejne być miały, Tom Hanks mocno o to walczył jakiejś ćwierć wieku temu, ale nic nie wyszło. Choć od paru lat mówi się o ekranizacji tego tomu, jako serialu, ale… No czas pokaże.
A na razie mamy książkę. Znów. I jest się z czego cieszyć. I zachwycać, bo cała świetna seria w świetnym wydaniu. Co tu dużo mówić, „Wehikuł czas” robi robotę i tyle w temacie.
Michał Lipka