OPOWIADANIE – AUTOSTOPOWICZKA – JAKUB ZIELIŃSKI | KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

OPOWIADANIE – AUTOSTOPOWICZKA – JAKUB ZIELIŃSKI

                      

Ostatni kwietniowy wieczór powoli dobiegał końca. Tuż przed północą, do słabo oświetlonej stacji benzynowej na przedmieściach Częstochowy, podjechał zachlapany błotem wóz dostawczy. Wysiadający z jego kabiny szofer zgasił pod obcasem skórzanego buta niedopałek papierosa i wyciągnął spod fotela małą, czarną torebkę. Wydobytą z kieszeni sztruksowej marynarki chustką wyczyścił boczne lusterko i przez kilka chwil oglądał w nim swoje oblicze. Długie podróże i nieustanny stres wypaliły na jego twarzy surowe piętno. Tydzień wcześniej dostrzegł już pierwsze siwe włosy na skroni.

 

Przystanął na moment przed opuszczeniem parkingu, po czym ruszył zdecydowanym krokiem do wnętrza. Dobrze znał właściciela tej stacji, byłego zaopatrzeniowca Wojska Polskiego i policji. Ba! Można było wręcz powiedzieć, że ich znajomość pewnych wspólnych sekretów wybiegała poza bezpieczną granicę relacji międzyludzkich.

 

Nic też dziwnego, że na widok pojawiającego się na progu budynku nieogolonego kierowcy o zmęczonych oczach, Henryk Wolski przez moment zaniemówił. Zastanawiał się też równocześnie, czy nie grozi mu nieoczekiwana konfrontacja.

– Cześć, stary dziadzie. Jak tam interes? – zapytał przybysz, siląc się na żartobliwy ton.

– Po staremu. Ludzie rzadko tu zaglądają, a z czegoś trzeba przecież żyć – skłamał naprędce właściciel, obawiając się próby wyłudzenia pieniędzy. Klient jednak tylko potaknął milcząco głową, biorąc ze stojaka kilka batonów energetycznych i butelkę soku. Wyjmując z kieszeni portfel, wskazał jeszcze nad głowę sprzedawcy i z sarkastycznym uśmiechem zapytał:

– Widzę, Heniu, że idziesz z duchem czasów. Ten monitoring kupiłeś sam, czy psiarnia ci go zasponsorowała?

– To wymóg firmy ochroniarskiej, nie policji – sprostował poważnym tonem Wolski, sprawdzając kwotę należną za tankowanie pojazdu.

– Sporo. Nalałeś chyba do pełna. Jakiś dłuższy kurs?

– Jadę do Szczecina. Mam ważne zlecenie i nie chcę się często zatrzymywać. Dasz mi jakąś zniżkę, prawda? A tutaj mały drobiazg dla twojej żony – oznajmił, wyjmując spod kurtki przyniesiony z samochodu przedmiot. Taki podarki były już swoistą tradycją, podtrzymywaną od kilku lat. Właściciel stacji delikatnie położył pakunek na kontuarze i energicznym gestem dłoni dał kierowcy znak, aby ten zaczekał. Przeszedł na chwilę do pomieszczenia na zapleczu, przynosząc stamtąd podobnej wielkości pakunek. Bez słowa wyjaśnienia, położył go przed nieco zaskoczonym klientem ze słowami:

– Dostarczysz to mojemu człowiekowi w Hamburgu. W środku masz kopertę z dokładnym adresem. Nie zgub jej, inaczej odbiorca zacznie ciebie szukać. A uwierz mi, nie chcesz mieć na karku byłego oficera „Stasi”.

– Robisz sobie ze mnie jaja, prawda? – zirytowany dostawca przyglądał się przez chwilę Henrykowi, lecz ten nie zaprzeczył. Zamiast tego, chwycił mocno dłoń rozmówcy i półgłosem wyszeptał z przejęciem:

– Dowiedziałem się dzisiaj, że dwa dni temu Krzysztof został warunkowo zwolniony z więzienia. I że już pytał o ciebie na mieście. Nie minie dużo czasu, a dotrze i tutaj. Wiesz co to oznacza, prawda?

Dźwięk wypowiedzianego przez Wolskiego imienia podziałał na zaskoczonego kierowcę niczym smagnięcie biczem po plecach. Z wściekłością uderzył dłonią o ladę kontuaru, krzycząc w stronę orędownika złych wieści:

– Nie mogłeś mnie wcześniej uprzedzić, do kurwy nędzy? Zanim wpierdoliłem się w sam środek tego widowiska z kamerami? Ja pierdolę! Kto ci nadał cynk?

– Uspokój się, albo niczego ci nie powiem. Zmieniłeś się. Kiedyś mówili o tobie, że nie boisz się ukłonić samemu Diabłu. A teraz panikujesz jak histeryczna nastolatka przed pierwszą randką –pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym wolno i spokojnie zaczął wyjaśnienia:

– Nie ty jeden umiesz kasą zamykać ludziom oczy i gęby, Tomaszu. Ja też się tego nauczyłem. To w kwestii kamer i tego, kto sprawdza ich zapis. Masz jeszcze to radio, które ci dałem ostatnim razem?

– Tak – wymruczał kierowca, przypominając sobie o specjalnym urządzeniu, które jego byłemu wspólnikowi udało się zdobyć z komendy policji w Katowicach. W myślach przyznał teraz Henrykowi rację. W przeszłości jak i obecnie, odpowiednie sumy pieniędzy bądź spełnione obietnice potrafiły skutecznie otwierać przed nimi rozmaite drzwi…

– To zacznij go używać. Kanał trzeci. Twój odbiornik ma wyłączoną opcję nasłuchu ich radia, dlatego będziesz musiał odpowiadać na moje wołanie. Gdybym akurat miał klientów, wyślę ci wiadomość z godziną, o której nastąpi połączenie. Znam kilku ludzi w jednostkach policji na północy kraju, do wysokości Inowrocławia. Ale Szczecin to już nie moja działka. Tam jesteś zdany tylko na siebie.

– Co mu powiesz, gdy tu w końcu przyjdzie? – dociekał wyraźnie zdezorientowany Tomasz, drżącymi palcami sięgający do paczki po ostatniego papierosa. Widząc to, Wolski otworzył szafkę i rzucił na blat wagon czerwonych Malboro, wyjaśniając:

– Masz przed sobą długą drogę. Dlatego lepiej już jedź. I uważaj gdzie się zatrzymujesz. On ma nadal wiele kontaktów, niektóre nawiązane już w pierdlu. Jak dojedziesz do Hamburga, wyślij mi SMSa na drugi numer.

– A jeśli nie dojadę?

– Wtedy uznam, że widzieliśmy się dziś po raz ostatni – skwitował oschle i szybkim ruchem dłoni zamknął drzwiczki szafki. Nie widział już nawet, jak milczący Dolecki cynicznie salutuje mu na pożegnanie i wolno wychodzi ze sklepu.

 

Z trudem oswajający się z nowinami, kierowca małego vana szybko odpalił silnik i odjechał dwa kilometry dalej, na umieszczony blisko sosnowego lasu parking. Dopiero tam, sfrustrowany mężczyzna dał upust swym emocjom. Bluzgał i walił pięściami gdzie popadło, do chwili w której widok spływającej z kostek lewej ręki krwi wyrwał go z tego amoku. W akcie szaleństwa miał ochotę wrócić na stację i wysadzić ją w powietrze wraz ze sprzedawcą –orędownikiem złych wieści. Czuł w środku nie tylko złość, ale i ogromną bezsilność. Przed laty, w dniu napadu na bankową furgonetkę, obiecali sobie przecież szybką pomoc i kontakt w przypadku, gdyby któremuś z nich groziło niebezpieczeństwo. Takie jak chociażby zdradzenie przez dawnych kompanów.

Teraz widział jednak wyraźnie, że tylko on miał zamiar wywiązać się z tego przyrzeczenia.

Naprędce opatrzył ranę i uchylił szybę w oknie, sięgając po trzymany w torbie termos z kawą. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze nad tym, co teraz zrobić? Kontynuować dalszą jazdę, czy może uciąć sobie krótką drzemkę? Ból szyi i wolno ustępujące drżenie rąk przesądziło ostatecznie o wyborze odpoczynku. Tuż przed wyprostowaniem oparcia fotela i wyjęciem ze schowka poduszki, przypomniał sobie jeszcze o potrzebie włączenia odbiornika radiowego i ustawienia go na właściwy kanał. W najczarniejszych koszmarach nie przypuszczał, że ten zakurzony i trzeszczący po kilku godzinach działania rupieć stanie się kiedykolwiek narzędziem dla jego być albo nie być.

Strojenie urządzenia zajęło mu kilka minut, po których usłyszał nareszcie w odbiorniku głos Wolskiego, nawołującego go żywiołowo:

– „Żyła”, słyszysz mnie? Włączyłeś już to radyjko? Halo, chłopaku!

Nienawidził swojej dawnej ksywki. Dokładnie od momentu, w którym ich były wspólnik trafił do więzienia. Dolecki mógł zmieniać adresy zamieszkania, dane osobowe w dokumentach, nawet przefarbować włosy, ale „Żyłę” i tak rozpoznawano w każdym większym mieście. Pomimo upływu lat, kryminalna przeszłość i reputacja cwanego przemytnika ciążyły na nim jak wypalone znamię.

I dlatego właśnie dla takich ludzi jak Henryk, nadal był właśnie „Żyłą”.

– Słyszę cię, słyszę. Mam wielką prośbę: możesz przestać mnie tak nazywać? Było, minęło.

– Niby tak samo, jak ta lewa akcja w Grudziądzu rok temu, co? Humor ci się trochę stępił, Żyła.

– Mów, kurwa, czego chcesz, bo mi się spieszy – warknął zirytowany kierowca, wyłączając nawiew i licząc pozostałą w portfelu gotówkę. Wiedział, że od teraz musi zatrzymywać się jak najrzadziej. I za wszelką cenę unikać patroli namolnych policjantów.

– Uważaj, jak będziesz jechał za Kłobuckiem. Mają tam niezłą aferę. Podobno jakiś wóz dostawczy uderzył w drzewo i całkiem się spalił. Wyślę ci jego numery. I namiary drogi objazdowej.

– Obejdzie się, mam ze sobą mapę. Wiadomo już, ile ofiar? – zapytał suchym głosem, odczytując wysłany SMSem numer rejestracyjny zniszczonego pojazdu.

Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu skojarzył go od razu, a odpowiedź Wolskiego całkowicie rozwiała jego wątpliwości:

– Tylko kierowca. Niejaki Grzegorz Dolecki. Jakieś pokrewieństwo z tobą?

– Tak. To jest…był mój kuzyn. Namawiałem go na tę robotę. Jego żona dopiero co urodziła bliźniaki. Miał kredyt do spłacenia, potrzebował kasy – recytował monotonnym głosem załamany kierowca. Po chwili zdał sobie jednak sprawę z faktu, że jego rozmówcy zupełnie to nie interesuje. A Henryk nawet nie próbował wyprowadzać go z błędu, lakonicznie kwitując tragedię:

– Przykra sprawa. Ale nic już teraz nie poradzisz. Jak tylko dowiem się czegoś więcej to do ciebie zadzwonię. Bądź ciągle na nasłuchu. Bez odbioru.

Trzask w słuchawce zasygnalizował koniec ich rozmowy. Jednak poruszony wiadomością Tomasz wiedział, że jego osobista przeprawa z losem dopiero się zaczęła. Chciał jak najszybciej jechać na miejsce wypadku. Pożegnać się z członkiem rodziny, którego przecież namówił na tę pracę.  Powiadomić jego matkę, która nigdy nie zaakceptowała małżeństwa syna i zerwała z nim kontakt. Lecz rozum podszeptywał, że taką decyzją ściągnie na siebie uwagę policji. Będą z nim chcieli rozmawiać, może nawet zatrzymają go na komendzie. Nie mógł ryzykować. Ani też pozwolić sobie na dalszą, lekkomyślną stratę czasu.

Otarł pojawiające się w kącikach oczu łzy i głośno przeklął. Wciąż za najrozsądniejszą uważał decyzję o drzemce, choć nie był wcale pewnym, czy po ostatnich zdarzeniach będzie w stanie choćby zmrużyć oko.

Wyciągnął ze schowka gruby koc i włączył radio, ustawiając głośność na niskim poziomie. Od dzieciństwa był przyzwyczajony do zasypiania przy dźwiękach ludzkich rozmów bądź muzyki. Gorzej było ze znalezieniem właściwej stacji, która nie prezentowałaby na swych falach rzeki głupoty i chaotycznego bełkotu, prymitywnej rozrywki oraz przekrzykiwania pseudo-ekspertów od polityki.

Po dłuższej chwili, trafił w końcu na częstotliwość jednej z klasycznych rozgłośni i zamykając oczy, ułożył głowę na poduszce i podciągnął pod brodę koc. Pierwszy miesiąc wiosny nie rozpieszczał nadmiarem ciepła, toteż dostawca wolał nie igrać z kaprysami zmiennej aury.

– Witamy państwa. Dochodzi pierwsza w nocy, a jest to najlepsza pora na opowieści o duchach i wszelakich upiorach – przywitała słuchaczy prowadząca, kojąc uszy Tomasza głębokim tembrem dojrzałego głosu. Skupiając się na jej kolejnych słowach, próbował nawet wyobrazić sobie, jak może wyglądać jego właścicielka. Wprawiło go to w specyficznie błogi stan, miły zwłaszcza jego lędźwiom.

– Naszym dzisiejszym gościem jest ekspert w dziedzinie zjawisk nadprzyrodzonych, pan Wojciech Miciński. Dobry wieczór, witamy na antenie.

– Witam panią, pani redaktor. I witam państwa przed odbiornikami.

– Niektórym z naszych słuchaczy pańskie nazwisko może wydać się znajome…

– Tak, i to całkiem słusznie. Mój pradziadek, Tadeusz, był znanym gnostykiem, tworzącym w okresie młodopolskim. Nie ukrywam że jego prace silnie mnie zainspirowały i przesądziły o wyborze kierunku studiów.

– W swojej książce, nad którą roztoczyliśmy patronat, wspomina pan także o profesorze Prokopowiczu jako – cytuję – „wykładowcy, który obudził pana duszę”.

– Dokładnie tak, pani redaktor. Bardzo wiele mu zawdzięczam.

Ostatnich słów radiowego gościa pogrążony w głębokim śnie Tomasz już nie słyszał. Początkową ciemność i stan pozornego ukojenia wypełniły po dłuższej chwili niepokojące obrazy. Jego umysł rozpoznał je nieomylnie jako wspomnienia o zdarzeniu z przeszłości. A dokładnie o dniu feralnego napadu na samochód, którym przewożono znaczną sumę pieniędzy do lokalnego banku.

 

Początkowo wszystko szło zgodnie ze ścisłym planem. Odwrócenie uwagi policji za sprawą dwóch fałszywych alarmów: o pożarze i dziwnej walizce porzuconej niedaleko szkoły. Potem zdetonowanie umieszczonych w nocy pod pojazdem ładunków, użycie gazu paraliżującego w kabinie kierowcy i konwojentów, błyskawiczne zgarnięcie toreb do drugiego samochodu, pozbawionego chwilowo numerów rejestracyjnych…

Nie przewidzieli jednak że trzeci ze strażników – konwojentów akurat tego dnia spóźni się do pracy. Były żołnierz, na widok eksplozji podwozia i zuchwałego napadu nie stracił jednak zimnej krwi i ruszył w ślad za wozem rabusiów.

Gdy tylko znaleźli się poza miastem, gotowi do natychmiastowego przeładunku towaru do zamaskowanej w gęstym lesie ciężarówki, uzbrojony konwojent zdecydował się na konfrontację. Zaskoczeni jego obecnością, Tomasz i Henryk ukryli się w środku wozu, jednak Krzysztof wyciągnął z kieszeni marynarki pistolet i dwukrotnie strzelił w stronę pracownika banku, trafiając go w szyję.

Koszmarny widok zakrwawionego oblicza umundurowanego mężczyzny i wyciągniętych w swoją stronę dłoni sprawił, że Dolecki obudził się i z krzykiem zaczął wymierzać na oślep ciosy. Oprzytomniał dopiero w momencie, w którym jego zaciśnięta pięść uderzyła w boczną framugę drzwi. Na skórze kierowcy pojawiła się wskutek tego głęboka, krwawiąca rana.

Zanim jeszcze całkowicie doszedł do siebie, w pierwszej kolejności do jego uszu dotarł ciąg dalszy audycji radiowej, dotyczący specyfiki ludowych wierzeń o demonach.

– Na przykład, w XIX wieku na Suwalszczyźnie nadal wierzono, że można za pomocą czarów stworzyć pewien rodzaj niewidzialnej ochrony, przez którą żaden upiór nie może się przedostać. Chyba, że został przez gospodarza osobiście zaproszony. A w niektórych przypadkach to krew stanowiła klucz, za pomocą którego te demony wkraczały do naszego świata.

– Klucz? Chyba nie do końca rozumiem, panie profesorze – przyznała lekko powątpiewającym głosem dziennikarka. Cierpliwe wyjaśnienie ze strony naukowca zbiegło się w czasie ze spojrzeniem kierowcy na uszkodzone obicie wnętrza drzwi, pokryte dodatkowo krwawymi plamami. Zrozumiał, że w swej koszmarnej wizji musiał wymierzyć niewidzialnym przeciwnikom kilka nader silnych ciosów.

Oceniając powagę swych obrażeń, próbował równocześnie wygrzebać spod stosu pustych butelek po wodzie podręczną apteczkę. Gdy tylko dostał się do spoczywającego niemal na samym dnie czerwonego pudła, usłyszał ciche pukanie w szybę.

Na ten dźwięk, uniósł błyskawicznie głowę, uderzając przypadkiem o odchylone do tyłu siedzenie pasażera. Nie mogąc nikogo dostrzec, sięgnął po latarkę i oświetlił za jej pomocą przestrzeń z lewej strony pojazdu. Ponownie bez rezultatu. Uspokajając oddech, rozwinął teraz bandaż i zębami otworzył buteleczkę wody utlenionej. Gdy tylko jednak skończył opatrywać zakrwawioną rękę i sięgnął po paczkę z jednorazowymi ręcznikami, usłyszał dużo głośniejsze pukanie. Tym razem w drzwiczki po drugiej stronie.

Zanim ponownie włączył źródło światła, uszy lekko rozdrażnionego kierowcy wychwyciły kolejny interesujący fragment audycji.

– … I musimy pamiętać o tym, że kiedy taka zjawa pojawi się w naszym domu, bardzo trudno się jej pozbyć. Co gorsza, nie wszystkie z tych istot, które trafiały pod ludzkie strzechy były w stanie z nimi łatwo współegzystować. Czasem kończyło się na rozlewie krwi…

Snop światła latarki wychwycił tym razem oblicze młodej dziewczyny w pasiastym swetrze i jeansowej kurtce, zasłaniającej oblicze ręką. Na jej ubraniu i dłoniach zauważył od razu ciemne ślady sadzy i dziwne zadrapania.

– Hej! Możesz przestać świecić mi prosto w twarz?

– Przepraszam – wymruczał Tomasz, uchylając jednocześnie szybę w oknie aby porozmawiać z nieznajomą.

– Daleko jedziesz? – zapytała, podnosząc z ziemi zielony, typowo wojskowy plecak. Na oko miała nieco ponad dwadzieścia lat, a burza jej kręconych kasztanowych włosów kontrastowała z bladą cerą. Zmieszany kierowca zastanawiał się przez moment nad tym, co robiła o tej porze na rzadko uczęszczanym poboczu, z daleka od głównej drogi gdzie z łatwością mogła przecież łapać autostop.

– Mogę cię zabrać do Poznania – zaoferował, ciekawy czy nieznajoma uzna ten dystans za wystarczający. Przytaknęła obojętnie, dodając cicho pod nosem:

– Pasuje. Byle dalej od tego miejsca…

Sprawiała wrażenie bardzo pewnej siebie, jednak gdy ich spojrzenia ponownie się spotkały, całkiem już rozbudzony kierowca wyczuł rodzaj niepewności. Natychmiast uświadomił sobie również ewentualną przyczynę tego zachowania. Od dawna nie obcował z kobietami, całkowicie zapominając o regularności takich aspektów życia jak golenie, czesanie włosów i noszenie czystych ubrań. Liczyły się tylko kolejne zlecenia, wóz i droga pozbawiona korków.

– Co ci się stało? Skaleczyłeś się? – zapytała, z ciekawością przypatrując się chaotycznie pomieszanej zawartości apteczki. Mężczyzna praktycznie zignorował jej pytanie, odpalając silnik pojazdu i nawiązując ponownie łączność z radiem Wolskiego.

– Tak, zaciąłem się. Nieważne. Słuchaj, muszę już jechać. Straciłem dużo czasu – burknął, w duchu modląc się jednak o to, aby jego pasażerka nie okazała się ponurym milczkiem, lub (co gorsza) typową nudziarą, działającą na jego koncentrację niczym środki nasenne. Jej chłodna obojętność sprawiła jednak, że w końcu ocknął się z tymczasowego marazmu i zdecydował zadać bezpośrednie pytanie:

– Słuchaj, co ty właściwie robiłaś w nocy na takim odludziu?

– Już myślałam, że w ogóle nie zapytasz – odetchnęła z ulgą, mocując się przez chwilę z zapięciem pasa – Jestem Anna. Ale o wiele bardziej lubię swoje drugie imię, Kamilla. Przez dwa „l”. Wymysł mojej matki, zaczytującej się w starych horrorach. Nie mam chwilowo kasy, dlatego podróżuję stopem od Tarnowa. Moja ciotka z Gniezna wysłała list, że chce mnie zobaczyć. I że to coś pilnego.

Po chwili milczenia, Kamilla uśmiechnęła się nerwowo pod nosem i zaczęła energicznie rozglądać po wnętrzu kabiny, jak gdyby czegoś szukając. Gdy dotknęła przypadkowo rozmazanej na metalu plamy krwi, skrzywiła się i z odrazą cofnęła dłoń, badawczo zerkając na kierowcę w oczekiwaniu wyjaśnień.

– Cholera jasna, zapomniałem zetrzeć te plamy. To od mojego skaleczenia. Poczekaj sekundę, znajdę tylko jakąś szmatę.

– OK, nic się nie stało – uspokajała go dziewczyna, otwierając plecak i wyjmując ze środka paczkę chusteczek higienicznych.

– Sama to wytrę. I tak nie mam lepszego zajęcia – dodała z uśmiechem, lecz Dolecki zdawał się już nie zwracać na nią uwagi. Ganił się w myślach za taką niedbałość. Jeszcze rok czy dwa lata wcześniej, podobna sytuacja nie miałaby prawa bytu w jego życiu. Przecież właśnie dlatego przez lata uchodził za człowieka godnego zaufania, któremu powierzano najtrudniejsze zlecenia. A teraz…

Podał dziewczynie małą butelkę z wodą i przygłośnił radio. Miękki głos redaktorki witał słuchaczy w dalszej części audycji, kierując następne pytanie do zaproszonego gościa:

– W swojej książce, oprócz dobrze już znanych i utrwalonych w kulturze stworów, wymienia pan też kilka nowych. Może pan profesor o którymś z nich opowiedzieć?

– Tak. Zdecydowałem się na zaprezentowanie paru ciekawych demonów, o których wspominają odnalezione dopiero niedawno starodruki. Na przykład, mój ulubiony – pokutnica. Tę mroczną istotę można było ponoć spotkać na cmentarzach i grobowcach, lub też w innym miejscu w którym dopiero co wydarzyła się jakaś tragedia. Wojna, pomór, zabójstwo. A w naszych czasach byłby to na przykład jakiś wypadek. Nie wiem, czy pani redaktor słyszała, ale plotka głosi że krótką historię z pokutnicą w roli głównej napisał Stefan Grabiński. Niestety, nie zdążył jej opublikować, a rękopis pospiesznie zniszczono tuż po jego śmierci…

– Musiałeś nieźle przyjebać – stwierdziła mało subtelnie Kamilla, przyglądając się badawczo dłoni zobojętniałego na otoczenie Doleckiego. – A ten materiał nie wygląda na zbyt higieniczny. Czekaj, powinnam mieć ze sobą czysty bandaż. Jak się na chwilę zatrzymasz, to ci to porządnie opatrzę.

– OK, ale tak za pół godziny, dobrze? Muszę najpierw odwiedzić pewne miejsce – stwierdził ponuro, uświadamiając sobie że od dnia napadu starał się ze wszelkich sił unikać pomocy osób trzecich. Lecz z drugiej strony, nie myślał też że dożyje chwili, w której jego dawny wspólnik opuści teren więzienia.

– Tak w ogóle, to co robisz w życiu? Poza łapaniem stopa? – wypalił ni z tego ni z owego, uznając jednak ten kurtuazyjny gest za dobrą próbę podtrzymania kontaktu.

– Skończyłam niedawno studia. Ale w moich okolicach nikt nie chce zatrudniać młodych biologów bez doświadczenia. I dlatego tak się na razie tułam się po kraju. Odwiedzam rodzinę i dawnych znajomych z wakacji. A ty? Od dawna bawisz się w transport?

– Nie powiedziałbym że to zabawa. Wręcz przeciwnie – parsknął sarkastycznie, zerkając kątem oka na migające na zielono światło odbiornika radiowego. Wolski próbował się z nim skontaktować, lecz ściszony odbiornik sprawił, że do kierowcy nie docierał żaden przekaz. Spojrzał badawczo na zajętą buszowaniem w plecaku Kamillę i zdecydował się wreszcie na odebranie informacji.

– Halo, co tam masz nowego dla mnie?

– Za jakieś pół godziny mają już mieć gotowy raport z miejsca wypadku. Chcesz go posłuchać czy nie?

– Zadzwonię do ciebie za godzinę, to porozmawiamy dłużej – zdecydował Tomasz, biorąc poprawkę na pewne szczegóły tej rozmowy, o których jego współpasażerka nie powinna wiedzieć. A jej kolejne pytania tylko umocniły go w tym przekonaniu.

– To twój szef? Z jakiejś bazy dostawczej?

– Można to tak nazwać – stwierdził lakonicznie.

– Dziwne. Bo myślałam, że pracujesz jako kurier. A to przecież radio policyjne – skwitowała dziewczyna, wprowadzając zdumionego jej bystrością Doleckiego w jeszcze większą irytację. Już miał na końcu języka złośliwą uwagę na temat zachowania pasażerki, jednak ostatecznie zachował ją dla siebie. Tym bardziej że nieco speszona Kamilla najwyraźniej dostrzegła jego zdenerwowanie i zdobyła się na rodzaj wytłumaczenia:

– Przepraszam. Trochę się zagalopowałam. I nie powinnam tyle gadać. W końcu to nie jest moja sprawa. Widziałam i słyszałam dziś już dosyć… – podsumowała dość zagadkowo, jednak uwaga Tomasza ponownie zwrócona była na komunikat, jaki przekazywał mu były wspólnik. Zaniedbany przez brak regularnej konserwacji odbiornik zaczął dość głośno trzeszczeć, jednak mrużący brwi kierowca potrafił wyłuskać z przekazu słowa kluczowe:

– Pod Ostrowem jest taka gospoda, pamiętasz? „U Ambrożego”. Pracuje tam Rafał… Może ci załatwić dokumenty.

– Dobrze. Już tam jadę. Bez odbioru.

Chwilę po tym przekazie Dolecki stwierdził, że na chwilę musi się jednak zatrzymać i spojrzeć na mapę. Kamilla tylko wzruszyła ramionami i ponowiła sugestię dotyczącą zmiany opatrunku. Tym razem, poruszony nową sytuacją kierowca nie oponował. Czyszcząc ranę lekko zagryzającego wargi mężczyzny, dziewczyna zwróciła uwagę na jego pogniecione i pokryte licznymi plamami ubranie. Pamiętając jednak o jego wcześniejszym zachowaniu, postanowiła milczeć. Dolecki w tej chwili był zresztą skupiony na innych kwestiach. Wspomniane przez Wolskiego miejsce oraz kontakt, z którym miał się tam spotkać, zwiastowały bowiem dodatkowe opóźnienie w podróży.

 

A także wynikające z nowej sytuacji problemy. Najwyraźniej były wspólnik już wpadł na jego trop.

 

– Gotowe. Będziesz to musiał zmienić za pięć godzin. I szczerze radzę ci to zrobić, bo inaczej może wdać się zakażenie. Rozumiem że się spieszysz i w ogóle, ale…

– Dziękuję. Potrzebujesz coś jeszcze zrobić? Bo jeśli nie, to jedźmy dalej.

– Taki pośpiech może cię wpędzić do grobu – mruknęła niewyraźnie pod nosem, zerkając przez okno wozu na odległe światła małej chatynki, wybudowanej tuż obok wejścia do mieszanego lasu. Nie słysząc z jej ust potwierdzenia ani negacji, lekko rozdrażniony Dolecki warknął głośno:

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Bo mam wrażenie, że gadam jak dziad do obrazu.

– Nie jestem głucha. Słyszałam co powiedziałeś – odparła szybko, nadal wpatrzona w ciemność. – Jeśli tak bardzo ci się spieszy, to jedź. W końcu to twój wóz. Ja nawet na rowerze nie czuję się bezpiecznie – dodała, wyjmując z kieszeni kurtki miętowego cukierka. Drugi zaoferowała odpalającemu silnik kierowcę, jednak tym razem to on ignorował zachowanie współpasażerki. Ta scena przypomniała mu dobitnie, dlaczego nigdy nie zdecydował się na stały związek…

– Panie profesorze, czas na kilka pytań od naszych słuchaczy. Zadali je dzisiejszego wieczoru na stronie internetowej radia. Jest pan gotowy?

– Zamieniam się w słuch, pani redaktor.

Dźwięki audycji były teraz jedynymi, jakie wypełniały kabinę wozu Tomasza. Jechał dość szybko, hipnotycznie wpatrując w nocną dal z rzadka tylko przenikaną przez ustawione na poboczu lampy. A także nieliczne światła innych samochodów, poruszających się po drodze. Przejeżdżali akurat przez wyjątkowo silnie zalesioną okolicę, którą kierowca znał całkiem dobrze. Jako młody chłopak często przyjeżdżał w odwiedziny do swego wuja, zapalonego myśliwego. Ten kilkakrotnie zabrał go ze sobą na polowania, ucząc młokosa posługiwania się bronią palną. Zarówno ta umiejętność, jak i zdobyte informacje o cechu myśliwskim, okazały się dla przewoźnika niezwykle przydatnymi w kolejnych latach.

– Oto pierwsze z pytań. Od pana Grzegorza z Sanoka. Czy osobiście zetknął się pan kiedykolwiek z którymś z opisywanych stworów? Jakimiś duchami czy demonem?

– Co za bzdury – wymruczał pod nosem Dolecki, zerkając na milczącą Kamillę, najwyraźniej wciąż urażoną jego wcześniejszymi uwagami. Z trudem wydusił z siebie rodzaj przeprosin, choć nie były do końca zgodne z odczuciami w jego sercu.

– Wszystko w porządku? Nie chciałem cię urazić. Po prostu mam teraz pilne zlecenie i nie chcę nawalić. Tyle. Nic osobistego.

– Wiesz, w każdej chwili możesz mi powiedzieć, żebym wysiadła. Jakoś sobie poradzę – odparła wyjątkowo pewnym siebie tonem, jednak wpatrujący się teraz w kontrolkę poziomu paliwa mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy, tłumacząc:

– Łapanie stopa o tej godzinie pod Częstochową to jedno, sam uważam takie zachowanie za ryzykowne. Ale tutaj? Nie chciałbym się zatrzymywać, pod żadnym pozorem – dodał ponurym głosem, zwalniając przed kolejnym skrzyżowaniem.

– Mam w tych okolicach rodzinę. Handlowali skórzanymi kurtkami i torebkami, jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych. Potem wszystko zaczęło się pieprzyć. Pojawiła tak zwana konkurencja. Pseudo-gangsterzy, ludzie po odsiadkach plus cholerni Cyganie. Powybijali ciotce szyby w sklepie, otruli psa. A na końcu jakiś skurwiel potrącił samochodem mojego kuzyna, wracającego na rowerze z targu. Dopiero jak wujostwo przestało handlować, dali im nareszcie spokój.

– Przykro mi. Czasem mielę ozorem zupełnie bez sensu – przyznała smutnym tonem, wbijając wzrok w znalezioną w podręcznym schowku mapę. Przypadkowo spomiędzy jej stron wypadła mała kartka z doczepionym do niej zdjęciem. Umknęło to uwadze Tomasza, kontynuującego rozgniewanym tonem:

– I właśnie dlatego od tego czasu nie mam zaufania do gliniarzy. Nie mają, kurwa, jaj. Byle wiejski kozaczek może ich kupić, albo zastraszyć…

– To twoje zdjęcie? Rodzina? Wyglądają na szczęśliwych – skomentowała nowe znalezisko, jednak widząc grymas na obliczu Doleckiego, natychmiast włożyła kartkę z powrotem do środka.

– Pożyczyłem tę mapę od mojego kuzyna. Moja zalała się kawą podczas ostatniego kursu. Jechałem… jadę mu to oddać – skłamał, czując jak fala goryczy podchodzi do jego gardła.

– Spoko. Mam po prostu jakieś zafiksowanie na punkcie takich scen – przyznała otwarcie Kamilla, biorąc głęboki oddech i zamykając na chwilę oczy.

– Moi rodzice zginęli, gdy miałam dziewięć lat. Potem miał mnie wychowywać pewien wujek, ale trafił do więzienia. Także ciotka-szkolna księgowa zastępowała mi całą rodzinę – na dźwięk ostatniego słowa Kamilla zaśmiała się sarkastycznie, zerkając badawczo na majstrującego przy przekaźniku radiowym kierowcę. Dolecki wiedział, że zbliżają się już do wspomnianego wcześniej zajazdu, w związku z tym oczekiwał na dalsze raporty ze strony Wolskiego. Podskórnie czuł bowiem, że w pojedynkę nie uda mu się wypełnić tego zlecenia. Ani też skutecznie ukryć przed zemstą byłego wspólnika.

– Kurde, masz rację. Powinnam zacząć milczeć.

– Jesteś może głodna? W plecaku, pod twoim siedzeniem, trzymam kilka kanapek.

– W sumie, to chętnie – przytaknęła z uśmiechem, sięgając ręką we wskazane miejsce obok swych nóg.

– Z czym są?

– Dwie z szynką, reszta z serem – odparł Tomasz, z ulgą obserwując zapalającą się na zielono lampkę urządzenia, zwiastującą możliwość odbioru kolejnych przekazów ze stacji benzynowej.

– Wezmę tę z serem, bo mięso mi nie służy – oznajmiła dziewczyna, rozwijając kolejne sreberka celem sprawdzenia zawartości wypełnienia kanapek. Po dwóch gryzach i łyku wody, odgarnęła opadające na boki włosy za uszy i zadała Doleckiemu kolejne pytanie:

– Całkiem smaczne. Lubię tą paprykę w środku. Ktoś ci je przygotował, czy ty sam?

– Sam. I wstrzymaj się na chwilę z tymi pytaniami, bo znów muszę się skupić. Dobrze? – poprosił, na co jego towarzyszka podróży tylko po raz kolejny skinęła głową i kontynuowała posiłek. Po chwili dostawca wolno zjechał na pobocze i postanowił za wszelką cenę zebrać myśli przed rozmową z dawnym znajomym.

Ale wcześniejsze dociekania Kamilli obudziły w jego głowie dość gorzkie wspomnienia. Demony przeszłości, które jak sądził odprawił już dawno z powrotem do ich zimnej nory.

Nie widział zresztą powodu, dla którego musiałby jej coś tłumaczyć. Przecież wielokrotnie próbował. Starał się. Ale po kilku bolesnych rozstaniach uznał, że pojęcia „stałych związków” i „założenia szczęśliwej rodziny” nie figurują w jego osobistym słowniku.

– Jeden z naszych słuchaczy napisał do studia już po rozpoczęciu audycji. Dość ciekawe pytanie. Czym wyróżnia się pokutnica spośród innych demonów?

Głos redaktorki wyrwał Tomasza z chwilowego zamyślenia i przyspieszył decyzję o ważnej rozmowie telefonicznej. Poczuł bowiem, że jeszcze przed dotarciem do Szczecina musi skontaktować się z kimś od dawna nie widzianym. Osobą, której obecność na świecie od jakiegoś czasu próbował za wszelką cenę wymazać z pamięci.

– Hej, dobrze się czujesz? Chcesz może wody? Albo kanapkę?

Zaprzeczył ruchem głowy, wpatrując w zapalającą się na zielono lampkę radiostacji. W końcu! Nowe wieści od starego wygi, oby tylko dobre…

– Halo, „Żyła”. Słyszysz mnie? Odbiór.

– Dawaj, słyszę. Co nowego?

– Jesteś już w zajeździe? Jeśli nie, to uważaj. Psiarnia była dziś wieczorem aktywna w tej okolicy. Ważny mecz ligowy, dwóch ministrów na trybunach, dlatego zrobili wzorową popisówkę mobilizacji. Mam nadzieję, że nie wieziesz jakiegoś lewego towaru…

– O to niech cię głowa nie boli – dodał cicho Dolecki, zasłaniając mikrofon odbiornika i kątem oka sprawdzając reakcję Kamilli na ich pogawędkę. Jej obojętność i przeglądanie starej gazety przy kiepskim świetle kabiny wzmogło jego obawy. A jeśli tylko udawała, że nie podsłuchuje ? I została przez kogoś nasłana? Tylko przez kogo?

– Mam też informacje dotyczące wypadku twojego kuzyna. Słyszysz mnie?

– Mów – odparł zimno, czując narastającą suchość w ustach.

– Ustalili, że nie był w wozie sam. Dwóch świadków z miejsca wypadku potwierdziło, że jakieś 300 metrów przed skrzyżowaniem zatrzymał się na chwilę i wypuścił kogoś z kabiny. Nie widzieli dokładnie twarzy, bo pasażer od razu uciekł do lasu. Z tego co zrozumiałem, to mają niedługo podać do wiadomości publicznej zapis z kamery przemysłowej ze stacji, na której się zatrzymali. Może tam zobaczą twarz jego pasażera. Inaczej gówno im wyjdzie z dochodzenia.

– Ty to naprawdę umiesz człowieka pocieszyć, Wolski – skomentował z gorzką ironią Tomasz, po chwili zauważając że Kamilla przygląda mu się teraz dość uważnie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wypadek kuzyna miał miejsce niedaleko polany na której ją spotkał. Choć wydawało mu się to mało prawdopodobnym, pomyślał że to ona mogła być wspomnianym tajemniczym autostopowiczem.

– Do usług, „Żyła”. Przekaż moje pozdrowienia dla Rafała. Powiedz mu, że go odwiedzę w przyszłym miesiącu. I że nadal wisi mi dużą przysługę.

– Dobrze. Coś jeszcze? Jak nie, to jadę do tej gospody.

– Na razie tyle. Mam jakiegoś klienta na parkingu. Bez odbioru.

– Cześć – odparł nieswoim głosem zamyślony Dolecki. Znajdował się tak blisko miejsca, którego właściciel mógł zaoferować tymczasowe wybawienie od jego kłopotów. Tymczasem w ściśniętym żołądku czuł potencjalną zdradę. Wbrew dawnym zapewnieniom o lojalności nie do końca wierzył w to, że byli wspólnicy nie zechcą wykorzystać momentu jego słabości i zemścić się. A już z pewnością marzył o tym świeżo uwolniony Krzysztof Tański.

– Słuchaj, to nie moja sprawa, ale… Mogę ci w czymś pomóc? Coś dla ciebie zrobić? – wyszeptała niepewnym głosem brunetka, wyraźnie przejęta efektem rozmowy. Kierowca w odpowiedzi jedynie dwukrotnie zakasłał i odpalił silnik, myśląc gorączkowo nad tym, o co mógłby poprosić Rafała. I czy wcielający się od kilku lat w rolę uczciwego restauratora były kłusownik i przemytnik biżuterii sam teraz czegoś nie knuje.

– Dzięki, ale muszę to załatwić sam. Poczekaj tu na mnie w kabinie, dobrze? I nigdzie się nie oddalaj. Najlepiej od razu zamknij drzwi od wewnątrz – poinstruował Kamillę nader poważnym głosem. Po chwili grzebiąc w kieszeni spodni w poszukiwaniu portfela, zdał sobie sprawę z tego, że swoim zachowaniem mógł wystraszyć młodą pasażerkę. Siląc się zatem na uśmiech, wyjął z reklamówki nieco już przygniecionego batona i wręczył dziewczynie, zapewniając:

– Nie zajmie mi to dużo czasu. Obiecuję. Jak ci się będzie nudzić, to możesz włączyć radio albo poczytać gazetę.

– Dobrze, w porządku. Nie musisz się tak tłumaczyć. Jestem już dużą dziewczynką – zapewniła ironicznie, odprowadzając go wzrokiem w stronę wykonanego z solidnego drewna wejścia do budynku.

Zapalając pierwszego od dawna papierosa, Tomasz przyglądał się niezwykle pomysłowej konstrukcji lokalu i zmianom na jakie zdecydował się jego były wspólnik. Kilka lat wcześniej odziedziczył mały przydrożny zajazd po swoim dziadku. Początkowo zarzekał się, że ma zamiar zerwać z wcześniejszym życiem, ustatkować się, przestać kursować z towarami. Pozostawił nawet starą nazwę, dając w ten sposób znak, że chce kontynuować działalność nestora Ambrożego.

Jednak po zaledwie chwili pobytu we wnętrzu gospody, przyzwyczajając wzrok do jaskrawego oświetlenia Dolecki stwierdził, że pozory najwyraźniej go zmyliły. Iście burdelowy wystrój, skąpo odziane kelnerki obsługujące gości w sali obok i wyjątkowo postawny recepcjonista w ciemnym garniturze. Nic z klasycznych, staropolskich klimatów   jakie zapamiętał z ostatniej wizyty tutaj.

Bez zwlekania, podszedł pewnym krokiem do lady recepcji i przedstawił się:

– Nazywam się Dolecki. Chcę rozmawiać z szefem.

– Szefem? – zapytał lekko zaintrygowany osiłek, szybko taksujący wzrokiem kierowcę od stóp do głowy. – O tej godzinie? To zależy od tego, czy szef będzie chciał rozmawiać z panem. Nie odwrotnie.

– Tak, chcę rozmawiać z panem Rafałem Tomczakiem. Teraz i zaraz. Powiedz mu proszę, że przyjechał „Żyła”.

Zanim jeszcze podejrzanie wyglądający typ wstał i wyszedł przed recepcję, za plecami Tomasza rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Tknięty przeczuciem, odwrócił się w stronę dźwięku, starając dostrzec twarz właściciela lokalu. Zbliżył się do niego na krok, jednak w tym samym momencie poczuł na ramieniu silny uścisk dłoni recepcjonisty. Tomczak skinął jednak głową w kierunku swojego pracownika, spokojnym głosem tłumacząc:

– Panie Marku, wszystko w porządku. To mój gość. Dostałem niedawno informację o jego przybyciu. Znamy się od lat…

Przeniósł teraz spojrzenie na uśmiechającego się triumfująco Tomasza i zaprosił go do swojego biura.

Wciąż obserwujący zachowanie recepcjonisty kierowca wolno podążył w ślad za dawnym wspólnikiem, zapalającym światło w dalszej części pomieszczenia. Oczom Doleckiego ukazała się bogata kolekcja trofeów łowieckich, których zbieranie rozpoczął jeszcze pradziadek obecnego właściciela lokalu. W szklanych oczach wypchanych borsuków i głów jeleni odbijało się światło zapalonej przez Rafała lampki, ustawionej na solidnym mahoniowym biurku. Otworzył jedną z szuflad i wyjął ze środka beżową kopertę, rzucając ją na blat wyjaśniając:

– Nie miałem zbyt wiele czasu. Ponadto, rzadko już bawię się w takie rzeczy. Ale na pierwszą granicę powinno wystarczyć. Kiedy masz zamiar wrócić?

– Jeszcze nie wiem. Może za tydzień, a może wcale. Jak mi się tam spodoba… Słyszałeś o „Chudym” ?

– Tak. Wolski dzwonił do mnie już wczoraj rano.

– I co? Masz zamiar na niego tak spokojnie czekać? – zapytał z nutką niezdrowej ekscytacji w głosie kierowca, zastanawiając się równocześnie czy jako jedyny z grona winowajców odczuwał wyrzuty sumienia? I chciał za wszelką cenę uniknąć konfrontacji?

W ramach odpowiedzi, gospodarz karczmy otworzył drugą szufladę biurka i wyjął ze środka pękaty skoroszyt, wypełniony wycinkami z gazet i gestem dłoni zachęcił gościa do zapoznania się z jego treścią. Podczas gdy zaskoczony Tomasz ostrożnie przeglądał dokumentację, Rafał położył jeszcze na blacie plik spiętych gumką listów, tłumacząc:

– Zaraz po tym napadzie i procesie zacząłem zbierać wszystko, co tylko napisano o naszej akcji. A gdy tylko Krzysiek poszedł siedzieć, dostałem od niego pierwszy list. I następny. Pardon – MY dostaliśmy. Adresował je do całej trójki, ale znał tylko adres karczmy…

– Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? Przecież, do kurwy nędzy, mieliśmy umowę! Że każdy z nas, w takim przypadku…

– Nie, „Żyła” – znów ten znienawidzony przez Doleckiego pseudonim – To ty chciałeś, żebyśmy ci to obiecali. A jednocześnie zacząłeś coś kombinować na boku. Zdecydowaliśmy więc z Wolskim, że lepiej będzie jak zostawimy tę sprawę między nami. Zresztą, nagle wyjechałeś z kraju i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze wrócisz. A   „Chudy” wysłał już później tylko dwa listy. Oba adresowane wyłącznie do mnie. Od trzech lat nie mam z nim żadnego kontaktu – podsumował, zamykając ponownie zeszyt z wycinkami w szufladzie. Sięgnął następnie po zbiór listów, jednak wpatrzony w niego obłąkanym wzrokiem Dolecki raptownie zacisnął dłonie na papierze i warknął:

– Nie dostaniesz ich! Biorę je ze sobą!

Lekko już posiwiały właściciel lokalu roześmiał się szyderczo i odwrócił plecami do byłego wspólnika, spokojnie wyjaśniając niczym krnąbrnemu dziecku:

– Po pierwsze, mam ich kopie. Jeśli tylko coś stanie się mi lub Wolskiemu, policja pozna autentyczną historię tamtego napadu. Po drugie – już poinstruowałem swoich ludzi, jak mają się zachować na wypadek kradzieży w tym lokalu. Przykro mi „Żyła”, ale za stary jestem na takie obrzucanie gównem. Ponadto, zawsze staram się dotrzymywać obietnic. W tej kopercie masz dokumenty o które prosiłeś. Oraz pukawkę, na wypadek spotkania z Krzyśkiem. Nie musisz czytać tych listów żeby się domyślić, którego z nas szczególnie obwinia o swoją odsiadkę.

 

Dokumenty. Broń. Stare listy i wycinki z gazet. Brzemię winy.

Tomasz poczuł nagle niesamowite ciepło na całej twarzy i szyi. A silne zawroty głowy sprawiły, że ledwie powstrzymywał się przed upadkiem.

 

Podobnie czuł się w dniu napadu, obserwując jak Krzysiek strzela do pojawiającego się znienacka konwojenta. Ciężko ranny mężczyzna leżał już na ziemi w plamie krwi, jednak ostatkiem sił wyciągnął jeszcze zza pazuchy służbowy pistolet i wycelował w plecy „Chudego”. Dolecki zauważył to kątem oka, ostrzegając krzykiem wspólnika. Wskakujący do wnętrza kabiny rabuś nie uniknął jednak kuli, trafiającej w jego lewe udo. Sycząc z bólu, odpalił jednak silnik furgonetki i ponaglił Wolskiego oraz Doleckiego aby jak najszybciej uciekali z miejsca zdarzenia. Drugi strzał oddany z broni pracownika banku chybił, trafiając jednak w zbiornik płynu hamulcowego. Żaden z tria przestępców nie zwrócił uwagi na wypływającą spod ich wozu ciecz. Błyskawicznie upływający czas był teraz ich największym przeciwnikiem.

Oczekujący w drugim, zaparkowanym dwa kilometry dalej wozie Rafał odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł zbliżających się w jego kierunku wspólników. Jednak dalszego rozwoju zdarzeń ani on, ani żaden z pozostałych nie przewidział nawet w najczarniejszej wizji.

Z pobliskiego zagajnika, sąsiadującego ze skrzyżowaniem dróg prowadzącym do przejazdu kolejowego, wyłonił się nagle niebieski „Polonez”. Jego kierowca był mocno przejęty rozmową ze swoją pasażerką i intensywnie gestykulując, nie zwrócił należytej uwagi na zbliżający się z naprzeciwka ze sporą prędkością samochód.

Ranny Krzysztof z rosnącym w sercu lękiem naciskał raz po raz na hamulec, jednak bez powodzenia. Gdy nie powiodła mu się dodatkowo zmiana biegów, zdał sobie ostatecznie sprawę z tego, że jedynie przytomność umysłu drugiego kierowcy może uratować ich obu.

Rozkojarzony kłótnią mężczyzna za kółkiem „Poloneza”  w końcu zorientował się w powadze sytuacji, jednak jego reakcja była spóźniona. Furgonetka z trójką uczestników napadu po minięciu przejazdu gwałtownie skręciła, siłą impetu wbijając się bokiem w przód drugiego samochodu, nie dając jego pasażerom żadnych szans na ucieczkę i przeżycie.

Oszołomiony ujrzanym przez siebie wypadkiem Rafał podbiegł błyskawicznie do leżącego na boku wozu i chwycił za znajdujące się obok niego torby z pieniędzmi. Trzecią złapał lekko ranny Dolecki, po chwili zaś obaj wciągnęli do drugiego, podstawionego auta syczącego z bólu Wolskiego, trzymającego się za poharataną nogę. Gdy wszyscy znaleźli się już w wypełnionym skradzioną forsą wnętrzu samochodu, rozgorączkowany Rafał skinieniem głowy wskazał na pozostawionego w uszkodzonej furgonetce kierowcę i krzyknął:

– Co z nim? Kurwa, człowieku, nie możemy go tak zostawić!

Po kilku sekundach wahania, Tomasz mruknął do swojego wspólnika aby odpalił silnik i trzymał go na chodzie. Zasłaniając twarz przed dymem wydobywającym się spod maski rozbitego pojazdu, starał się ocenić szanse na uwolnienie ciężko oddychającego Krzysztofa. Ich mniej fartowny kolega nadal żył i zachowywał przytomność, jednak połamane elementy kabiny i wygięte blachy stworzyły dla niego rodzaj syntetycznej pułapki. Uwolnić mogły go z niej tylko specjalistyczne narzędzia i akcja z udziałem strażaków.

Sygnał nadjeżdżającego radiowozu był jednak dla sfrustrowanego Doleckiego impulsem do czynów, jakich miał później żałować przez długie lata. Wyszarpał z omdlałych palców rannego kolegi dwie ostatnie torby z pieniędzmi, zamiast nich kładąc na jego dłoni pistolet. Widząc niedowierzanie w oczach Krzysztofa, nerwowym tonem wyjaśnił:

– Wybacz, stary. Nic osobistego. Zaopiekuję się twoją dolą. W magazynku zostały trzy kule. Sam zadecydujesz, jak ich użyć…

 

Uciekający z łupem mężczyzna nie widział już, jak pozostawiony na pastwę losu złodziej ostatkiem sił podnosi ramię do góry i celuje w jego plecy. Przesłaniający widok kłąb dymu z płonącego samochodu oraz krzyk wysiadającego z wozu policjanta sprawiły jednak, że zawahał się przed pociągnięciem za cyngiel.

 

Żaden z tria pozostających na wolności uczestników napadu przez kolejne dwa tygodnie nie dawał znaku życia. Bez telefonów czy listów do rodzin, wizyt w miejscach gdzie uznawano ich za stałych bywalców. Ukrywali się zarówno przed bliskimi jak i dawnymi kolegami z branży, mogącymi coś podejrzewać.

Modlili się też żarliwie o to, żeby pozostawiony na miejscu wypadku wspólnik nie „pękł” i nie zaczął sypać.

Mimo wcześniejszych obietnic, żaden z nich nie zdecydował mu się teraz pomóc. Nie było prób wręczenia łapówek sędziom, ani choćby najbardziej zwięzłego planu wyciągnięcia Krzysztofa z aresztu. Po długiej naradzie, dwie torby wypełnione pieniędzmi trafiły ostatecznie do siostry uwięzionego. Znalazła je porzucone w samym środku nocy pod drzwiami mieszkania. Bez wyjaśnienia, jedynie z nabazgranymi odręcznie na kartce papieru słowami: „To dla Ciebie. Przechowaj je dla Krzyśka. Nie pytaj. Nie mów nic glinom.”

 

Wracający powoli do rzeczywistości, mocno zdenerwowany Dolecki zaczął gorączkowo myśleć nad tym, co może zaoferować Rafałowi w zamian za jego pomoc. Wyjął portfel i odwrócony tyłem do gospodarza przeliczył banknoty. Początkowo chciał mu je wręczyć, nadszedł jednak moment niepewności. A co jeśli uzna że to zbyt mało? Wyśmieje jego gest, każąc mu wynosić się z pustymi rękami? Ponadto, wolał mieć przy sobie jakiekolwiek rezerwy finansowe, na wypadek dalszych wydatków w drodze do Hamburga. Co jednak było w tej chwili jego alternatywną opcją?

– I co, Tomku? Dobijamy targu czy nie?

Przypominając sobie o pozostawionej w kabinie samochodu pasażerce i mało sympatycznym wyglądzie ochroniarzy lokalu, podjął decyzję modląc w głębi ducha o to aby nie musiał jej wkrótce gorzko pożałować.

– Proszę – oznajmił, kładąc przed obliczem Rafała dwa klucze: złoty i posrebrzany. Widząc spore zaskoczenie na twarzy gospodarza, szybko nabazgrał na wyjętej z portfela kartce papieru adres i kod dostępu, następnie podał ją właścicielowi lokalu ze słowami:

– Złoty to klucz do mojego mieszkania w Krakowie. Srebrny otwiera pomieszczenie, w którym znajduje się sejf. Kod do niego to odwrotność dokładnej daty napadu. W środku jest moja część, zwiększona o inwestycje na giełdzie i zyski z ostatnich lat. Plus nieco biżuterii.

– Skąd mam wiedzieć, że mnie nie wkręcasz? Pojadę tam i ledwie wejdę za bramę włączy się alarm, przyjedzie policja…

Słysząc rozterkę w głosie Rafała, zaniepokojony Dolecki zdobył się na najbardziej przekonywujący ton, jaki mógł z siebie wydobyć.

– Zaufaj mi. Tak samo, jak byłeś to w stanie zrobić piętnaście lat temu.

– Tak samo, jak zaufał tobie Chudy?

– Słuchaj, to coś innego. Żaden z nas nie potrafił mu wtedy pomóc. Podjęliśmy ryzyko i on doskonale o tym wiedział. Mógł odpuścić, a nie bawić się w strzelaniny – podsumował ze złością Tomasz, jednak Rafał wydawał się być całkowicie nieprzekonanym co do intencji swego gościa. Pokiwał z niedowierzaniem głową, biorąc jednak pozostawione na stoliku klucze. Wpatrzony beznamiętnie w podłogę Dolecki usłyszał po chwili dźwięk otwieranego sejfu i dwóch kopert, lądujących przed nim na stole.

– Wolski mówił że jedziesz do Hamburga. Jak tylko się tam znajdziesz, zadzwoń do mnie. Numer znajdziesz na tej kartce. Musisz ją podświetlić zapalniczką, wtedy go odczytasz. Jeśli nie dostanę od ciebie żadnego znaku życia w ciągu tygodnia, wsiadam do samochodu i jadę do twojego mieszkania. Po to, co mi się należy. Rozumiesz?

– Tak – potwierdził cichym głosem Dolecki, chowając kopertę z dokumentami w kieszeni. Nie myślał teraz wcale o wizycie w Hamburgu, ale raczej o gwałtownym ukłuciu w pobliżu serca. Zastanawiał się, czy to mogło coś zwiastować? Od razu przypomniał sobie również o włączonym odbiorniku policyjnym i ciekawskiej pasażerce, której dość lekkomyślnie zaufał…

– Będę już jechał. Zadzwonię do ciebie później. Dzięki za papiery – wymruczał dość monotonnym tonem, niczym zaprogramowany automat. Wychodząc z biura Rafała szybkim krokiem przemaszerował obok czujnego recepcjonisty, który jednak nie zareagował. Dolecki dzięki temu uwierzył, że może szczęście było mu nareszcie pisane.

Przecież gospodarz mógł już teraz zdecydować o jego losie. Nakazać zaufanym ludziom morderstwo, samemu od razu jadąc po darowany niczym na tacy łup. A biorąc pod uwagę jego doświadczenie i znajomości w policji, zniknięcie mało znaczącego kierowcy o niejasnej przeszłości przeszłoby bez echa…

Ledwie tylko stanął na drewnianym progu zajazdu, poczuł w nozdrzach zapach mokrych desek. Spodziewał się w związku z tym kolejnych opadów deszczu, nie będących niczym zaskakującym o tej porze roku. Cały teren wokół lokalu był jednak zupełnie suchy. Takie przynajmniej było pierwsze wrażenie Tomasza, z trudem będącego w stanie dostrzec cokolwiek w gęstej mgle, panującej niepodzielnie nad słabo oświetlonym parkingiem i budynkami gospodarczymi.

Dziwny ucisk w klatce piersiowej zdenerwowanego mężczyzny narastał, jednak próbował ignorować ten sygnał. Ważniejsze było dla niego teraz odnalezienie zaparkowanego samochodu. Przeszedł kilka kroków w lewą stronę, ganiąc się w myślach za to, że nie wziął latarki. Po chwili ogarnął go lekki niepokój, gdyż otaczająca teren mgła nie rzedniała. Zdenerwowany Tomasz energicznym krokiem ruszył w stronę dźwięku pobliskiej autostrady, zbudowanej równolegle do starej drogi którą jechał. W ciemnościach nie zauważył jednak zaparkowanego obok restauracji motoru i wpadł w niego ze sporym impetem.

– Do kurwy nędzy! – zaklął szpetnie, rozcierając po chwili obolałe kolano. Hałas przewróconego pojazdu zabrzmiał wyjątkowo donośnie w nocnej ciszy leśnego pobocza, toteż kierowca wstrzymał na moment oddech, czekając na reakcję ze strony pracowników lokalu.

W żadnym z okien nie zapaliło się jednak światło, a drzwi pozostały zamknięte. Zapłonęły jedynie dwie elektryczne lampy przy krytym strzechą ganku, pozwalając tym samym czujnemu Tomaszowi na dojrzenie, gdzie znajdował się jego pojazd.

– Przynajmniej na tyle mi pomogłeś, „wspólniku” – szepnął pod nosem i ruszył w stronę ledwie widocznego we mgle kształtu.

Wtem usłyszał za swoimi plecami kroki.

Odruchowo chwycił za podarowaną kilka minut wcześniej broń i odbezpieczył jej spust. Miał jak najgorsze przeczucia co do tego, jaki los może go spotkać w tym miejscu. I za nic w świecie nie dowierzał w obecność zupełnie przypadkowych, niewinnych przechodniów o takiej godzinie…

Wyciągnął przed siebie pistolet i odwrócił na pięcie, starając w mglistej ciemności wypatrzeć choćby rysy ciała nieznajomego. Poczuł na spoconym karku podmuch zimnego wiatru i usłyszał wypowiedziane drżącym głosem ostrzeżenie:

– Niech pan uważa na siebie. Dziś zła noc. I dziwna okolica. Ludzie tu ciągle giną, bez śladu.

– Kim jesteś? Kto cię przysłał? – wrzasnął nerwowym głosem, z trudem panując nad emocjami. Z brzmienia i tonu głosu wywnioskował, że ma do czynienia z osobą starszą. Jednak gdy tylko spróbował zbliżyć się do niej na kilka kroków, mięśnie jego nóg zaczęły gwałtownie boleć i praktycznie odmówiły posłuszeństwa.

– Uważaj na ludzi, których tu spotkasz. Licho nie śpi. To niebezpieczna droga. Niebezpieczna noc – powtórzyła złowrogim głosem nieznajoma, odwracając się do niego plecami i wolno krocząc w stronę lasu. Zapalone na chwilę lampy parkingowe oświetliły jeszcze oddalającą się od zszokowanego kierowcy zgarbioną postać w chuście na głowie, ubraną w stary kubrak i wyzierający spod niego gruby sweter.

 

Dolecki początkowo chciał pobiec za staruszką i dopytać, o co tak naprawdę jej chodziło. Zerknął jednak na zegarek i stwierdził, że priorytetem jest teraz szybkie opuszczenie parkingu i skierowanie się bliżej miasta, w którym nadal miał kontakty i znajomych. Ponadto, z bliżej mu nieznanych powodów, czuł lęk przed zbliżaniem się do porastającego okolicę starego lasu. Powiew wiatru, niosącego ze sobą charakterystyczny zapach wilgotnej ziemi, potwierdził tylko jego przeczucia co do nadciągającego deszczu.

Podbiegł do miejsca, w którym niedawno widział swój wóz. Kabina była nieoświetloną, co uznał za niepokojący znak. W końcu, na ile tak naprawdę znał swą enigmatyczną pasażerkę? I czemu jej zaufał, zamiast przystać na wcześniejszy pomysł odstawienia gdzieś na poboczu drogi?

– Kamilla! Hej! Jesteś tam? – krzyknął, zbliżając się coraz szybciej do samochodu. Jak przeczuwał, wnętrze kabiny było puste. Żadnej kartki z informacją w rodzaju „zaraz wracam”. Zniknęła także torba studentki, co wskazywało na to że mogła podjąć decyzję o wyborze innego źródła transportu.

– Głupia krowa – mruknął pod nosem Dolecki, zastanawiając się co ma teraz zrobić. Musiał ruszać w dalszą drogę, wręcz natychmiast. Jednak nie był do końca przekonany, czy jego pasażerka na pewno da sobie radę w pojedynkę? I czy faktycznie opuściła pojazd z własnej woli, czy też…

– Hej! – krzyknęła rozradowana Kamilla, otwierając niespodziewanie drzwi po drugiej stronie i wrzucając na siedzenie plecak.

– Nie wiedziałam że już wróciłeś. Długo tu czekasz?

– Słuchaj…

– Sorki, musiałam zadzwonić do mojej ciotki. Powiedziałam jej, gdzie jadę. Mój wujek będzie na nas czekać po drodze i dalej zabiorę się z nim. Dość ci narobiłam kłopotu. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?

Zrezygnowany Tomasz w akcie lekkiego zniecierpliwienia machnął tylko bez słowa ręką i włączył silnik, przyglądając się kontrolce poziomu oleju. Ledwie tylko ruszyli z miejsca, dostrzegł że lampka odbiornika radiowego znów pulsuje zielenią. Zanim zdążył odebrać kolejny przekaz, Wolski błyskawicznie się rozłączył, nie dając koledze szans na rozmowę.

– Cholera jasna – zaklął kierowca, włączając równocześnie dalekie światła, aby dzięki temu lepiej widzieć spowitą mgłą drogę.

– Słuchaj, gdy mnie tu nie było, słyszałaś może czy ktoś dzwonił? Jakiś przekaz?

– Nic a nic. Wyszłam z kabiny tylko na trzy minuty. Załatwiłeś wszystko, co chciałeś?

– Tak jakby – westchnął ciężko Dolecki, podgłaśniając po raz kolejny radio. Ku swemu zaskoczeniu zorientował się, że audycja poświęcona książce o słowiańskich demonach nadal trwa.

– Nasz czas antenowy powoli dobiega końca. Muszę przyznać, że było mi niezwykle miło gościć pana profesora w studiu. Mam również nadzieję, że nasi słuchacze podzielają to zdanie. Ma pan dla nich jakieś ostatnie słowa na pożegnanie?

– Jeszcze raz dziękuję pani redaktor za zaproszenie do programu, i mam nadzieję że udało mi się dzisiejszej nocy przybliżyć choć w małym stopniu prawdę o dziedzictwie kulturowym naszego kraju. O wierzeniach naszych dziadów i pradziadów, przekazywanych już przez coraz mniejszą liczbę ust i zapisków młodym ludziom. To przykre, ale prawdziwe zarazem.

– Pozostaje nam więc mieć nadzieję, że podobnie jak w przypadku pana profesora, ktoś z tej młodzieży zostanie na tyle zainspirowanym, aby kontynuować te badania.

– Z pewnością tak, pani redaktor. Jestem o tym przekonany – zakończył wyjątkowo radosnym tonem Miciński, zaciekawiając obmyślającego dalszy plan działania Tomasza.

– Co przegapiłem? Rozmawiali jeszcze o czymś interesującym?

– Pokuta. Mówił wcześniej o pokucie – wspomniała Kamilla, z rosnącym niepokojem przypatrując się tarczy prędkościomierza. Dolecki nie zdejmował stopy z pedału gazu, całkiem przytomnie słuchając streszczenia dziewczyny.

– Co dokładnie? Pamiętasz?

– Tak. Podobno właśnie stąd wzięła się nazwa tej istoty. Przychodziła do ludzi, którzy mieli nieczyste sumienia. I zostawała, gnębiąc ich i ich rodziny tak długo, aż nie zdecydowali się na jakieś działanie. Spowiedź w kościele czy oddanie w ręce policji, wójta, murgrabiego… W zależności od epoki.

– Taki fizyczny wyrzut sumienia, co? Ciekawe…

– Słuchaj, rozumiem że ci się spieszy, ale możesz trochę zwolnić? Bo inaczej skończysz jak tamten facet.

– Jaki facet? O kim ty mówisz? – dociekał teraz zaintrygowany kierowca, na prośbę uważnie mu się przyglądającej pasażerki zwalniając jednak prędkość. Dojeżdżali już zresztą do głównej drogi, która wiodła niemal bezpośrednio do Poznania.

– Ten facet, o którym mówili w radiu. Miał wypadek niedaleko miejsca gdzie czekałam. Myślałam, że już to wiesz.

Zielona lampka policyjnego radia znów zaświeciła. Jednak tym razem, nadawca przekazu zmienił częstotliwość. Wskazywało na ten fakt szybkie zapalanie drugiej, pomarańczowej diody. Zdumiony Dolecki błyskawicznie zrozumiał, że coś jest nie tak. Aby utwierdzić się w tym przekonaniu, sam dostroił pasmo i wcisnął guzik odbioru, nakazując Kamilli całkowite milczenie.

Człowiek po drugiej stronie odbiornika najwyraźniej był jeszcze bardziej zaskoczony, gdyż przez dłuższy moment do uszu pasażerów samochodu dochodził jedynie odgłos nerwowo wciskanych przycisków oraz głośne przekleństwa. Żaden z tych dźwięków nie był jednak na tyle donośnym i wyrazistym, aby w pełni zagłuszyć odgłosy z tła. Głośne krzyki, bieganina, wydawane pełnymi napięcia głosami przez krótkofalówki rozkazy.

Gdy w końcu poprzez gąszcz tych chaotycznych dźwięków przebił się wyraźniejszy ton, zszokowany Tomasz postanowił dowiedzieć się, co akurat dzieje się na stacji benzynowej dawnego wspólnika.

– Halo! Halo! – odgłos stukania w mikrofon i kolejne sekundy trzasków, oznaczających próbę zmiany kanału.

– Możesz mówić, słyszę cię.

– Halo… O dobrze, nareszcie. Kurwa, komunistyczny rzęch. Nic dziwnego, że je wycofali z użycia. Z kim rozmawiam? – dopytywał ciekawskim głosem nieznajomy, najwyraźniej przywykły do używania władczego tonu.

– Jestem kumplem Henryka. Czy on…

– Zaraz zaraz. Skąd masz ten odbiornik? Nie przypominam sobie, żeby były w sprzedaży na wolnym rynku – zauważył czujny policjant, lecz Dolecki całkowicie zignorował jego pytanie, hipnotycznie wsłuchując się w ponure komunikaty z wnętrza stacji.

Krzyki „Wezwijcie karetkę” nadal mieszały się z przekleństwami w rodzaju „Ile tu krwi” oraz lakonicznym osądem znajdującego się najbliżej przekaźnika mężczyzny: „Chyba już po nim. Nie wyjdzie z tego.

– Halo, jest pan tam jeszcze? Proszę o imię i nazwisko. Będziemy musieli porozmawiać na komisariacie…

Takiego chuja, pomyślał załamany Dolecki i wyłączył urządzenie, kryjąc moment później twarz w dłoniach. Nie chciał, by ktokolwiek widział go w takim stanie, a w szczególności jakaś dziwna pierdoła, łapiąca w środku nocy stopa na odludziu. I tym razem nie odpuściła, kładąc po chwili dłoń na ramieniu kierowcy i pytając z troską w głosie:

– Co się stało? Mogę ci jakoś pomóc? Słuchaj, jeśli to kłopot, to mogę przecież zadzwonić do wujka i poczekać na niego…

Wolski nie żył, co do tego nie miał wątpliwości. Pytanie brzmiało jednak: czy to Krzysztof był jego mordercą? A jeśli tak, to kto był następnym celem w jego planie?

Bez słowa wytłumaczenia, otworzył drzwi kabiny i wysiadł z wozu. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego, wpatrując się dość beznamiętnym wzrokiem w płomień zapalniczki. Gestem dłoni dał pasażerce znak, że wszystko jest w porządku i odszedł kilka metrów dalej, w stronę leśnej dróżki. Wybrał z listy kontaktów numer do byłej kochanki. Kobiety, z którą spędził najwięcej czasu w okresie poprzedzającym jego próbę „nawrócenia” i wycofania z tak zwanej branży. Jedną z niewielu osób, które miały wystarczająco dużą dozę cierpliwości aby móc z nim przebywać pod jednym dachem. Znosiła jego humory i czekała na powroty z kolejnych zleceń. Ostatnich zleceń, jak je nazywał, obiecując rychłe zerwanie z dotychczasowym „fachem”.

Do dnia, w którym pojawił się na progu ich wynajmowanego mieszkania totalnie pijany.

Było to wkrótce po śmierci jego matki, w pozostawionym liście oznajmiającej mu, że od początku wiedziała o ich napadzie na konwojentów. Jednak w akcie rodzicielskiej miłości – postanowiła dochować tajemnicy. I przebaczała mu wszystkie winy.

 

Ciężki oddech i naciśnięcie przycisku rozpoczynającego rozmowę. W głowie kierowcy panował zupełny mętlik. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebował było jeszcze większe skomplikowanie jego losu.

– Halo? Elżbieta? To ty?

– Tak. Słucham. Kto mówi?

– To ja, Tomek. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale…

– Jest późno – odparła zimnym tonem, zwiastującym raczej szybkie przerwanie rozmowy aniżeli oczekiwane przebaczenie.

– Czego chcesz? Nie odzywałeś się przez tyle lat.

– Ja… wiem. Przepraszam. Będę dziś po południu w Szczecinie i myślałem czy… Może byśmy się spotkali? Wtedy ci wszystko wyjaśnię. To nie jest rozmowa na telefon.

– Jezu, sama nie wiem. Minęło tyle lat. Poza tym… mam kogoś.

– Tylko rozmowa. Piętnaście minut. O nic więcej cię nie proszę.

Chwila milczenia, która dla pełnego napięcia Doleckiego zdawała się trwać wieczności.

– Zadzwonię do ciebie w samo południe. Niczego nie obiecuję.

Pełne ulgi podziękowanie wydobywające się z ust kierowcy nastąpiło w czasie, gdy rzedniejąca wolno mgła odsłoniła przed maską jego samochodu znak objazdu. Oczekująca w kabinie na powrót Doleckiego młoda autostopowiczka szybko napisała wiadomość do swojej krewnej i powitała odzyskującego entuzjazm mężczyznę słowami:

– Zmiana planu, co? Ciotka zadzwoni do mojego wujka i dowie się, gdzie on będzie na nas czekać. Pasuje taka opcja? Jeszcze trochę i zacznie świtać. Zobaczymy wreszcie dokładniej ten piękny las – zakończyła, wpatrując się pozbawionym emocji wzrokiem w zarysy wysokich drzew, widocznych w światłach reflektorów.

– Coś mówiłaś? A tak, objazd. Trochę będę musiał nadrobić, ale zgoda – oznajmił, myślami będąc już przy oczekującym go spotkaniu po latach.

Gdy szybkim ruchem zmienił biegi, w tyle pojazdu rozległo się głośne uderzenie. Przywykły do specyfiki mocno wysłużonego pojazdu Dolecki przeszedł nad tym hałasem do porządku dziennego, jednak zaintrygowana Kamilla zapytała:

– Hej, słyszałeś to? Może lepiej sprawdzić, czy nic tam się nie stało? Potłukło czy coś…

Ostatnie zdanie wprawiło kierowcę w wyraźne rozbawienie, po raz pierwszy od dłuższego czasu wywołując uśmiech na jego twarzy. Po kilku sekundach umysł Tomasza radykalnie zareagował jednak na ten przebłysk optymizmu, z siłą burzy przypominając mu o wyjątkowo skomplikowanej sytuacji, w jakiej się obecnie znalazł.

Dłużny wobec nieprzewidywalnego Rafała. Z perspektywą szukania jakiegoś tajemniczego Szwaba, którego nawet nie widział na oczy. Umówiony na pozbawione w zasadzie większej szansy na sukces spotkanie z Elżbietą. I co najważniejsze – tropiony przez powodowanego chęcią zemsty Krzysztofa, który najwyraźniej odnalazł już drogę do stacji benzynowej pod Częstochową.

– Mojemu towarowi raczej nic już nie zaszkodzi. Chyba, że system chłodzenia nawali. Wtedy będę miał gówno zamiast zapłaty i trzysta kilogramów do wyrzucenia. Wiesz może, gdzie ten twój wujek będzie na nas czekać?

– Jeszcze nie, ale ponoć dobrze zna tę okolicę. Czekam na wiadomość od niego.

Zamyślony Dolecki minął wyłaniający się z resztek mgły wysłużony drogowskaz, na którym nie oznaczono jeszcze skrótu prowadzącego do głównej drogi. Widząc to niedopatrzenie, kierowca pokręcił głową w geście niedowierzania, metodą dedukcji oceniając gdzie dokładnie musi teraz skręcić.

– Cholerny kraj. Ponad dziesięć lat w Unii, a te kmioty nie pozmieniały jeszcze wszystkich znaków.

– Może akurat w tym rejonie mieszkają ludzie, których to niezbyt obchodziło. Albo było im wręcz nie na rękę – odparła Kami, wpatrując równocześnie w wyświetlacz swego telefonu. Po chwili odwróciła wzrok w stronę terenu na zewnątrz. Przyglądała się teraz coraz lepiej widocznym drzewom i krzakom, wypełniającym rowy tuż obok drogi. Do świtu pozostało jeszcze nieco czasu, lecz zaczynała wierzyć, że kolejny poranek faktycznie   przyniesie zmianę na lepsze. Przecież to właśnie swojemu wujowi i jego żonie zawdzięczała to, że nie skończyła w domu dziecka lub poprawczaku.

– Już niedaleko. Myślisz, że damy radę wytrzymać w tym milczeniu? – zapytał przekornie zmieniający bieg kierowca, w jakimś stopniu zgadzający się z wcześniejszą samokrytyką pasażerki. Faktycznie, jej obecność i natrętne pytania stały się dla niego ciężkim balastem. Rzeczą, której w obecnej chwili potrzebował równie mocno jak szkorbutu lub wietrznej ospy. Kolejny problem, z którym przyszło mu się zmagać w ostatnich godzinach.

– Jasne. Powiedz mi tylko co przewozisz i dam ci spokój. Obiecuję.

– O nie, nie. Wtedy dopiero zaczęłabyś nawijać   – zaśmiał się niezbyt szczerze, kątem oka zerkając na znak drogowy, informujący o dwóch kilometrach jakie dzieliły ich od wjazdu na autostradę. Z ulgą przyjął ten sygnał do wiadomości, mając już po dziurki w nosie wypełnionych dziwną aurą lasów.

– Naprawdę nie rozumiem, po co robisz z tego taką wielką tajemnicę. Przecież niedługo i tak się zrywam, więc…

Uśmiechnięty kierowca nie zdążył już jednak otworzyć ust i wyjaśnić Kamilli swej decyzji. Kolejne zdarzenia nastąpiły po sobie niezwykle szybko, jednak w pamięci Doleckiego zapisały się jako ciąg widocznych niczym w zwolnionym tempie, statycznych obrazów.

Odgłos wystrzału i nagłe, gwałtowne szarpnięcie z prawej strony pojazdu. Dramatyczny krzyk przerażonej pasażerki, instynktownie rzucającej się na kierownicę i próbującej w ten sposób zmusić Doleckiego do skrętu w bok. Pozbawione wyrazu spojrzenie wybiegającego na środek drogi potężnego dzika, z obojętnością godzącego się z losem ofiary zbliżającego wypadku.

Nieuniknione zderzenie zwierzęcia z maszyną, nad którą przygnieciony ciałem Kamilli kierowca nie miał już żadnej kontroli.

Gwałtowny obrót i krótki lot samochodu w powietrzu, po którym nastąpiło ostatnie uderzenie, połączone z trzaskiem wybijanych szyb.

Wreszcie – cisza. I wszechobecna ciemność.

 

Pierwszą myślą, jaka wypełniła obolałą czaszkę mocno obtłuczonego, krwawiącego z rozbitego łuku brwiowego Doleckiego był stan zdrowia jego towarzyszki podróży. Akt i gest znajdujące się normalnie na drugim końcu skali jego odruchów. Zresztą szybka analiza stopnia zniszczenia samochodu i terenu wokół niego prędko zmieniły priorytety kierowcy…

Wybita przednia szyba i otwarte drzwi ze strony pasażerki– oraz brak widoku jej ciała w pobliżu – wskazywały na to, że gadatliwa brunetka żyła i znajdowała się teraz gdzieś w przydrożnym lesie. Zaniepokojony tym widokiem Tomasz chciał ruszyć na jej poszukiwanie, jednak tknięty przeczuciem postanowił wcześniej sprawdzić stan przewożonego dla klientów towaru.

Drzwiczki do chłodni były szeroko otwarte, a cała jej zawartość wywleczona na drogę. Z trudem zbierający myśli kierowca zgadywał, że było to efektem impetu czołowego zderzenia gdyż kilka ciał jeleni i saren jakie przewoził dla niemieckich turystów, było odciągniętych zbyt daleko aby wykluczyć ingerencję kogoś z zewnątrz.

Z drugiej strony, musiałoby to być efektem działań kilku postawnych, silnych mężczyzn. A takich w pobliżu nie widział.

 

Z wściekłością podliczał w rozgrzanej głowie straty wynikające z niemożności dostarczenia towaru. Natomiast tuż po inspekcji uszkodzonej maski pojazdu chciał już tylko wyć z ogromnej bezsilności. Cały przód wozu był teraz przystrojony resztkami mięsa i szczeciny potężnego dzika, który znalazł się na jego drodze. Przez szkarłat zmasakrowanego ciała zwierzęcia widać było tu i ówdzie biel wystających kości, akcentujących potęgę siły impaktu. Wóz nie nadawał się już do dalszej jazdy, a mający przynieść Doleckiemu zysk towar leżał rozwleczony po jezdni, tylko podkreślając beznadzieję jego sytuacji. Kolejne myśli o tym co musi teraz uczynić i do kogo zadzwonić, przecięła w końcu jasna błyskawica olśnienia, podsuwając mu pomysł odnalezienia nieobecnej w zasięgu wzroku Kamilli. W końcu, pomyślał z nutką gorzkiej ironii, co gorszego mogło go teraz spotkać?

Przegapiając formującą się tuż obok pękniętego zbiornika plamę wyciekającego paliwa, wyciągnął z kabiny swą torbę i butelkę wody. Po kilku łykach, przemył twarz i małą ranę w okolicy brwi. Gdy ponownie otworzył oczy, w stłuczonym lusterku dostrzegł niezwykły widok, który nakłonił go do sięgnięcia po pistolet.

Usilnie próbował wmówić sobie, że ma przywidzenia. Majaki, spowodowane wypadkiem i uderzeniem w głowę. Bo jak inaczej mógłby wytłumaczyć racjonalnie fakt, że   utkane z mgły istoty wynurzyły się z leśnej gęstwiny i próbowały wciągnąć w najbliższe zarośla ciało jelenia?

Oniemiały Dolecki odbezpieczył broń i zamknął na chwilę oczy, licząc na to, że gdy ponownie je otworzy widmowe postaci znikną, a on będzie mógł z ulgą odetchnąć i zacząć poszukiwania Kamilli.

Wszystko na próżno. Ledwie tylko zacisnął powieki, do jego uszu dotarły dziesiątki niezrozumiałych szeptów i pomruków. I ten najgłośniejszy – odgłos przesuwanego po asfalcie ciała potężnego zwierzęcia. Po kilku sekundach Tomasz z zaskoczeniem ocenił, że leśne duchy postanowiły zagrabić na własność także drugie zwłoki, leżące dużo bliżej przydrożnego rowu.

Potężny gniew, podsycony ogromną determinacją przełamał pierwotny lęk kierowcy i sprawił, że pomimo beznadziejnej sytuacji, mężczyzna postanowił do końca walczyć o swoje. Głośno krzyknął i oddał dwa strzały w powietrze, obserwując następnie z satysfakcją jak zjawy wolno zaczynają przesuwać się w stronę lasu, porzucając swój łup i zwinnie manewrując między pniami drzew i małymi krzakami.

Gdy stracił już z zasięgu wzroku ostatniego z fantomów, lekko utykający Dolecki ruszył w stronę rozbitej kabiny i wyciągnął jeszcze ze schowka latarkę. Jeszcze tylko przez chwilę myślał uporczywie nad tym gdzie ma zacząć swe poszukiwania.

Błysk latarki oświetlił bowiem wiszący na krzaku jałowca strzęp kraciastej koszuli dziewczyny. Ślady stóp utrwalone na zroszonej trawie utwierdziły czujnie rozglądającego się na boki mężczyznę, że idzie we właściwym kierunku.

Zaciskał kurczowo palce na pistolecie, starając wypatrzeć jakikolwiek ruch, nietypowy kształt, które mogłyby wskazać obecność zaginionej. W żaden sposób nie był w stanie jednak wyjaśnić, skąd przy drodze pojawiły się nagle widma? Czym tak naprawdę były? I kto przebił oponę w jego samochodzie?

Szepty i wypowiadane w niezrozumiałym dla Doleckiego języku słowa powoli cichły, a ich miejsce zajęły odległe krzyki i jęki. Początkowo starał się wyodrębnić w nich jakieś pojedyncze słowa, zrozumieć co miały do przekazania. Jednak szybko narosły w niemal ogłuszającą kakofonię, przypominającą zawodzenie poddanych piekielnym mękom nieszczęśników.

Cały czas nerwowo wodził światłem latarki po gałęziach i krzakach, to znowu przyglądał się mokrej ściółce, mając nadzieję na odnalezienie utraconego wcześniej tropu. Z gasnącą werwą oświetlał także ledwie widoczne między gałęziami niebo, na próżno oczekując zwiastunów poranka. Wierzył bowiem, że nadejście dnia byłoby dla niego autentycznym wybawieniem z tego koszmaru.

Po kilku ostrożnych krokach, z przerażeniem stwierdził że światło jego latarki wolno słabnie, pozostawiając go sam na sam z wszechobecną ciemnością.

– Pieprzone baterie – szepnął drżącym głosem, gorączkowo obmacując kieszenie pokrwawionej kurtki w poszukiwaniu zapalniczki. Zanim ją w końcu znalazł, kilkukrotne potrząśnięcie odmawiającą posłuszeństwa latarką  ujawniło obecność kolejnych mglistych stworów, wolno sunących w stronę wąskiej dróżki między potężnymi świerkami i sosnami. W ostatniej chwili Dolecki wypatrzył w oddali jaśniejszy i wyraźniejszy kształt, odmienny od poruszanych wiatrem drzew.

Zapadła ciemność, a wraz z nią dwa odległe od siebie, przeszywające kierowcę lękiem odgłosy.

Trzask łamanych gałęzi i szybkie kroki w stronę asfaltowej drogi. Dobiegający gdzieś z głębi leśnej gęstwiny krzyk, znajomy głos wołający jego imię. Znak życia, dany przez osobę która tej nocy zmieniła jego opinię na temat zabierania nocnych autostopowiczów.

– Kami? To ty? Dziewczyno, mów coś do mnie! – krzyknął, zastanawiając równocześnie czy przypadkiem nie traci zmysłów. Nie miał jednak wątpliwości, że ciężar i sposób biegu ledwie widocznej istoty były ludzkimi. Wytężał wzrok, starając się w lichym świetle zapalniczki dostrzec coś więcej niż tylko kolejne gałęzie, smagające go bezlitośnie po twarzy. Czując piekący ból w zadrapaniach na czole i policzkach, zgasił w końcu źródło światła i zaczął obiema rękami torować sobie na oślep drogę do źródła głosu dziewczyny.

– Halo! Mów coś do mnie, do cholery. Jesteś ranna? – dopytywał, brnąc coraz dalej w kłujący drzewostan. Nieco błotniste i grząskie podłoże nagle przeszło w solidniejszy, pokryty gęsto pachnącym igliwiem grunt. Nie pomogło to jednak Doleckiemu w orientacji i przyspieszający kroku mężczyzna potknął się o spory pniak, tracąc kompletnie równowagę i upadł twarzą do ziemi. Dopiero w chwili tego niefortunnego zdarzenia, do uszu kierowcy dotarła udzielona przez Kamillę odpowiedź na jego nawoływania:

– Odejdź stąd, proszę.

Krótka i treściwa prośba. Do tego wypowiedziana dużo głębszym niż zwykle głosem, z trudem rozpoznanym przez lekko zamroczonego Tomasza. Potrząsając energicznie głową i otrzepując z igieł ubranie, sięgnął ponownie po zapalniczkę, chcąc za jej pomocą odnaleźć upuszczony chwilę wcześniej pistolet.

W świetle benzynówki, dostrzegł nie tylko swoją broń, ale i kilka par wpatrzonych w niego żółtych oczu, uważnie obserwujących go z bliskiej odległości.

– Kami, czy to ty? – wyszeptał, czując nagle ogromną suchość w gardle.

Nie dowierzał już zupełnie swoim zmysłom, pragnąc w duchu aby te majaki w końcu się skończyły. Jego towarzyszka podróży znów odpowiedziała na pytanie, choć ton jej głosu nadal współgrał z koszmarem, w którym oboje się znaleźli.

– Odejdź. Zostaw mnie. Nie chcę cię już znać.

– Słuchaj, powiedz mi gdzie jesteś? Nie widzę cię.

Nagły podmuch zimnego wiatru otulił szyję celującego praktycznie na oślep kierowcy, niczym stworzony przez siły natury szalik. W marnym świetle zapalniczki dostrzegł w końcu poruszające gałęzie i pewien specyficzny, mglisty blask, który do tej pory skrywały. Postanowił wykorzystać tę wątłą szansę na znalezienie  Kamilli.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, co przewozisz? – kontynuowała zimnym, pozbawionym cienia ludzkich emocji głosem.

– Co ty… Słuchaj, daj spokój. Powiedz mi gdzie dokładnie jesteś i wyciągnij przed siebie rękę. Zabiorę cię stąd – wymruczał lekko już zniecierpliwionym głosem. Nie miał najmniejszej ochoty na to, aby ktokolwiek prawił mu morały związane z naturą wykonywanych zleceń. A zwłaszcza nie w takim miejscu i czasie. Nie po wypadku, który…

– Ja tu zostaję – wycedziła przez zęby, a przesuwający się między kłującymi dłonie i skórę twarzy gałęziami Dolecki wreszcie zdołał odnaleźć wzrokiem jej sylwetkę. Jego niedawna pasażerka stała całkiem naga i odwrócona do niego tyłem. Migoczące wskutek podmuchów wiatru światło zdradzało tylko część z sekretów małej polany, do której dotarła.

Co jednak najbardziej zatrwożyło zmęczonego chaotycznymi poszukiwaniami kierowcę, to fakt otoczenia jej przez całe stado widmowych istot, dla których najwyraźniej było to miejsce zgromadzenia.

Wiedząc doskonale o krzywdzie, jaką może uczynić za pomocą trzymanego w ręce pistoletu, wolał nie ryzykować. Nie wiedział przecież, co tak naprawdę w tej chwili obserwuje. Starcie ze zwierzętami i ludźmi to jedno, ale widma? Zastanawiał się gorączkowo, czy jego wizje są prawdziwymi, a nie tylko wynikiem szoku powypadkowego.

Do tego nie był w stanie za nic w świecie zrozumieć uporu i irracjonalnego zachowania brunetki, która zdawała się nie odczuwać lęku przed leśnymi istotami. Tak jakby była przez nie opętana…

– Chodź ze mną! – krzyknął głośniej niż zamierzał, dochodząc do punktu jaki uznał za granicę bezpieczeństwa. Wyciągnął po raz kolejny spoconą dłoń i oświetlił przestrzeń tuż przed sobą, wychodząc przed szpaler gęstych świerków.

– Chodź, proszę cię! Muszę stąd odejść… odjechać. Tu nie jest bezpiecznie!

– Ja, ja, ja, ty, twoje! – wrzasnęła nieoczekiwanie Kamilla, odwracając ku niemu trupio bladą twarz. Zanim kolejny podmuch wiatru ukrył widok jej sylwetki, przerażony Dolecki zdążył jeszcze ujrzeć trzymaną przez Kami na wysokości klatki piersiowej oderwaną głowę jelenia, ze zwisającymi luźno pasemkami krwawej skóry.

– Jezus Maria – szepnął z przejęciem, zastanawiając się teraz, czy aby na pewno musi się teraz obawiać jedynie zgromadzonych na polanie duchów.

– Dziewczyno, co ty do cholery wyprawiasz? Chodź ze mną! – zawołał w akcie ostatecznej desperacji, nie słysząc jednak w swym głosie należytej perswazji. Cofając się o kilka kroków, wstrzymał równocześnie zdradzający jego obecność rwany oddech i czekał na reakcję ze strony dziewczyny. Kilka chwil w zupełnej ciszy i wreszcie trzask łamanych gałęzi, dobiegający gdzieś z głębi lasu. A po chwili znów ten sam, pozbawiony emocji głos, niosący ze sobą gorzkie oskarżenie wobec Tomasza:

– Myślisz wciąż tylko o sobie. Nikim innym. Jesteś podłym robakiem, którego miejsce jest w ziemi. Na cmentarzu, a nie tutaj. Nie dbasz o jakiekolwiek istoty na tym świecie…

– Chodź tu, proszę! Kami! – niemal już łkając, zdał sobie ostatecznie sprawę z faktu, że nie jest już w stanie nakłonić swej pasażerki do powrotu. Na pewno nie w pojedynkę. W chwili przebłysku trzeźwego myślenia, przypomniał sobie o wuju dziewczyny, który na pewno czekał teraz na nią w umówionym miejscu. Co prawda nie wiedział nawet jak on wygląda, ale w tym momencie nieznajomy zdawał się być jedyną nadzieją na pomoc w kłopotach. Telefon kierowcy nie miał bowiem zasięgu, a przez odbiornik w kabinie zniszczonego wozu był w stanie nawiązać kontakt tylko ze stacją benzynową Wolskiego.

Gdy znajdował się już o sto metrów od polany, poczuł że nareszcie odzyskuje rezon. Ból głowy jednak nie dawał za wygraną, przez co z trudem dostrzegał poprzez koronę wysokich drzew jaśniejące niebo.

Miał nadzieję, że to opatrzność daje mu w ten sposób znak potencjalnej zmiany na lepsze. Kroczący wolno w stronę wraku samochodu Dolecki nie był bowiem w tym momencie pomyśleć o choćby jednym powodzie, który mógł przywrócić uśmiech na jego obliczu.

Jedna krótka chwila. Pechowa kraksa, która wywróciła cały jego świat do góry nogami. I wpędziła w sam środek absolutnego koszmaru, którego nie potrafił zracjonalizować.

Gdy stanął wreszcie przy rowie melioracyjnym, którego szerokość dzieliła go od pokrytego roztrzaskanym szkłem i ciałami zwierząt asfaltu, ciężko oddychający mężczyzna doznał olśnienia. Jeden rzut oka na przednie koło przewróconego pojazdu wywołał w jego sercu obawę większą niż spotkanie z mieszkańcami leśnych ostępów.

Padający na resztki koła snop światła latarki ostatecznie rozwiał wątpliwości kierowcy. Opona była całkowicie sflaczała, lecz nie widział nigdzie na asfalcie potłuczonych butelek czy też choćby gwoździ. Zamiast tego, tuż obok pękniętego koła dostrzegł kulę, którą – mając pewne doświadczenie w obcowaniu z bronią palną – bez trudu rozpoznał jako wystrzeloną z karabinu snajperskiego. Ta wizja sprawiła, że na rozgorączkowanym czole Tomasza pojawiły się strużki panicznego potu.

Wiedział, że nie może dłużej pozostać w tym miejscu. Na pewno nie z perspektywą kogoś dybiącego na jego życie. Powiadomienie o incydencie policji również nie wchodziło w grę. Przynajmniej do chwili, w której zdołałby pozbyć się wszystkich obciążających go dowodów nielegalnego przemytu.

Zanurkował po raz kolejny do środka kabiny i wyciągnął ze schowka pod siedzeniem najważniejsze z dokumentów oraz trzymaną na czarną godzinę gotówkę. Zajęty przeglądaniem rozrzuconych kartek papieru, nie zwrócił uwagi na odgłos zbliżających się do miejsca wypadku kroków. Dopiero szczęk przeładowywanej broni wyrwał go z chwilowej matni. Instynktownie sięgnął po pistolet i wolno wyczołgał na plecach z pełnej drobin szkła kabiny, z trudem powstrzymując się przed jęknięciem z bólu. Gdy już miał ponownie stanąć na nogach usłyszał znajomy, szorstki głos rozkazujący:

– Rzuć tę pukawkę, bo rozpieprzę ci łeb.

– Mogłem się domyślić – wyszeptał Dolecki, wbijając wzrok w sylwetkę Krzyśka, celującego do niego z karabinka snajperskiego. Nawet u zarania świtu, był w stanie rozpoznać ten charakterystyczny model, posiadany od lat przez Wolskiego. Właściciel stacji trzymał ją w ukryciu przed światem, używając jedynie podczas samotnych polowań. Jej obecność w rękach świeżo uwolnionego przestępcy była dobitnym świadectwem tego, że „Chudy” dopadł już pierwszego ze swych dawnych wspólników. I najwyraźniej nie zamierzał na tym poprzestać.

Pozbawiony broni Tomasz słuchał teraz w napięciu głosu wychudzonego łysielca, na którego szyi widniało kilka wykonanych prymitywną techniką tatuaży. Zbierający się we wnętrzu kierowcy gniew sprawił, że sam miał ochotę na zadanie przestępcy kilku bezpośrednich pytań.

– Za chuja bym cię tutaj nie znalazł, gdyby nie moja pasierbica. Dzwoniła jakiś czas temu i powiedziała, gdzie jedziecie.

– Co? Kami jest twoją… Co ty bredzisz? Przecież byłeś w więzieniu.

– Tuż przed wyrokiem, zdecydowaliśmy się z żoną na adopcję. W sumie trochę dziwna sprawa, bo niewiele nam o niej powiedzieli w sierocińcu. To samo miasto, rodzice zginęli w wypadku samochodowym, nie miała innych krewnych.

– Jesteś chory – warknął Dolecki, nie zważając na konsekwencje wyrażenia swej złości. Prześladowca o mało nie zabił przecież i jej, nie patrząc najwyraźniej na konsekwencje swego czynu.

– Nie. Po prostu nadal lubię grać ryzykownie – wyszeptał, uśmiechając się przy tym nader złowieszczo. Malująca się na jego obliczu radość ustąpiła szybko miejsca zmarszczonym brwiom i nerwowemu rozglądaniu po otoczeniu.

– Właśnie. Gdzie ona jest? Wiem że przeżyła wypadek, bo dzwoniła do mnie trzy minuty temu. Choć… brzmiała raczej dziwnie.

– Dziwnie? Człowieku, musimy natychmiast po nią iść! Tam, na polanie, w środku lasu… Demony. Rozumiesz? Jakieś pieprzone zjawy!

Zaskoczony histerycznym wybuchem energicznie gestykulującego Tomasza, jego były wspólnik odbezpieczył broń, nakazując mu milczenie. Po sekundzie ponownie wycelował lufę prosto w głowę desperata. Kierowca poczuł w tym momencie, że jego szanse na przeżycie tej konfrontacji maleją z każdą chwilą.

– Za stary jestem na takie bajeczki. Za długo siedziałem, żeby tak szybko zapomnieć. I wybaczyć. Co rano patrzyłem przez kraty w oknie na niebo. Pytałem. Czekałem na odpowiedź. Modliłem się. Ale wiesz co? Bóg milczał, Szatan również nie dawał znaku. A teraz chcę po prostu odzyskać to, co mi się należy.

– Posłuchaj mnie! – ryzykując swe życie, Dolecki niemal dotykał czołem broni „Chudego”, nie ustając jednak w próbach nakłonienia uzbrojonego przeciwnika do zmiany decyzji. I pomocy w ocaleniu Kamilli.

– Pójdziemy tam razem. Znajdziemy ją. A potem zrobisz cokolwiek zechcesz. Do kurwy nędzy, Krzychu, ona tam zginie!

– Nie. Najpierw odbiorę to, co straciłem przez lata pobytu w więzieniu. Wolski powiedział, że masz w domu jakiś sejf. I trzymasz tam swoją część kasy z napadu.

– Nic się nie zmieniłeś. Chodzi ci tylko o te jebane pieniądze, prawda?

– To ja tutaj zadaję pytania – warknął, nie spuszczając ani na moment oka z blednącego Tomasza.

– Jeśli nadal masz swoją działkę, to lepiej wyznaj to od razu. On swoją przepuścił już dawno temu, więc nie mógł się ze mną porządnie rozliczyć – chłód bijący od tych słów współgrał z mocnym podmuchem wiatru od strony lasu.

 

Przypominający sobie teraz słowa Rafała o zabezpieczeniu na wypadek konfrontacji z dawnymi wspólnikami, unoszący dłonie do góry przemytnik zdobył się na wybuch szyderczego śmiechu. Dolecki zgadywał, że śmierć Wolskiego automatycznie sprawiła iż w tej chwili to on stanie się poszukiwanym w związku z napadem sprzed lat. I nie miał już kompletnie nic do stracenia.

– Dałem mój klucz Rafałowi. Znasz jego adres, więc bez problemu to sprawdzisz. Wygrałeś, „Chudy”. Możesz zacząć świętować.

– Jeszcze nie, „Żyła”. Nie ufam tej gnidzie tak samo, jak i tobie. Żaden z was mi nie pomógł. Dlaczego nie odpisywałeś na moje listy?

– Dopiero dziś w nocy się dowiedziałem, że je pisałeś. I adresowałeś je do Rafała, więc…

– Bzdura. Wszystkie były adresowane do ciebie, „Żyła”. On miał je tylko przekazywać, a nie czytać.

Kłamstwo. Kolejny blef, czyżby już ostatni? Ale czemu miał służyć? Przecież właściciel gospody doskonale wiedział, że Krzysztof nie omieszka złożyć i jemu „serdecznej” wizyty. Czy bał się o to, że wszyscy trzej zdecydują zjednoczyć przeciw niemu, gdy poznają autentyczną treść korespondencji? Teraz nic już nie było dla Doleckiego ani odrobinę klarownym.

 

– Nie wiedziałem. Nigdy mi o nich nie wspominał, aż do dziś.

– Twoja strata. Miałeś swoją okazję wtedy, dawno temu. Gdyby nie ci cholerni turyści z zagajnika, nie musielibyśmy teraz się żegnać – kończący swe przemyślenia mężczyzna odbezpieczył broń i spojrzał po raz ostatni na spuszczającego wzrok ku ziemi Tomasza.   Nagły ruch dłoni kierowcy sprawił jednak, że „Chudy” zmienił swój zamiar, obserwując z niepokojem rosnącą pod ich stopami plamę rozlewającej się po asfalcie benzyny. W tej jednej chwili, gdy zdał sobie sprawę z patowości ich sytuacji, Krzysztof głośno zaklął i w instynktownym akcie rozpiął kurtkę, sięgając po długi nóż myśliwski. Gdy tylko jednak zacisnął palce na jego rączce, do uszu obu rywali dotarł cichy lecz wyrazisty głos, zadający nieoczekiwanie pytanie:

– Wypadek. Rozlana benzyna. Duzi chłopcy z ich prawdziwymi pukawkami. Coś wam to przypomina?

W dalszym ciągu celując w korpus zaskoczonego kierowcy, były więzień odwrócił na chwilę wzrok w kierunku lasu.

Z jego wnętrza, wykorzystując brak uwagi obu skonfrontowanych mężczyzn, wynurzyła się w międzyczasie Kamilla. A raczej ukryta w jej powłoce istota, której genezy żaden z nich nie mógł pojąć. Spuściła wzrok i wolno powiedziała:

– Przelaliście już dosyć krwi. Wasza pycha i ślepy egoizm wygrały. Możecie być z siebie dumni.

Zdumiony Krzysztof miał ochotę zapytać swą pasierbicę o to, czy przypadkiem nie postradała zmysłów. Zamarł jednak w przerażeniu, gdy dostrzegł w jej dłoni zgubioną przez Doleckiego zapalniczkę. Dziwne szramy na szyi nagiej dziewczyny kontrastowały ze śnieżną bielą gałek ocznych, z których nie sposób było odczytać jakichkolwiek emocji.

– Kami, dziecko… Proszę! Zgaś tę zapalniczkę. Porozmawiajmy.

– Przecież ty wcale nie chcesz rozmawiać. To następne kłamstwo. Chcesz tylko zemsty. A potem pieniędzy, aby wynagrodzić sobie lata odsiadki. Powiedz mi w twarz, że się mylę.

– Chodź ze mną. Jedźmy już. Twoja matka czeka na nas – powtarzał bez najmniejszego przekonania w głosie, kompletnie zbity z tropu przez nieoczekiwany zwrot wydarzeń.

Nie tak miało to przecież wyglądać. Ta chwila, konfrontacja z dawnymi wspólnikami, miała być głośnym hymnem jego triumfu. Bez świadków, bez niepotrzebnych komplikacji. A tymczasem problem z krwi i kości stał tuż przed nim, zdając się być elementem całkowicie nieprzejednanym. Przez słowa, pieniądze czy radykalne czyny.

Czyny…

Takie jak próba ucieczki Tomasza, wolno i ostrożnie przesuwającego się na drugą stronę kabiny, skąd o wiele łatwiej byłoby mu już zerwać się do szybkiego biegu w stronę lasu.

Dostrzegający to kątem oka „Chudy” zacisnął teraz palce na rękojeści noża, mając zamiar powstrzymać zapędy dawnego kompana szybkim i precyzyjnym rzutem, wycelowanym w jego korpus. Tymczasem pasierbica mężczyzny nie dała za wygraną, niespodziewanie zamykając oczy i szepcząc z przejęciem:

– Nie unikniecie pokuty. Nie tym razem.

Zaskoczony kierowca z przerażeniem obserwował teraz, jak Kamilla robi krok do przodu, rzucając w powietrze trzymane do tej pory źródło ognia. Co gorsza, tracący zimną krew Krzysiek pociągnął za spust wycelowanej w jej ramię strzelby, po raz kolejny nie bacząc na konsekwencje swego zachowania.

Impet wystrzału odrzucił ciało dziewczyny do tyłu, powodując zarazem upuszczenie zapalniczki tuż obok miejsca, w którym rozpoczynała się plama benzyny.

W umyśle Doleckiego pojawiła się teraz niczym iskra wizja twarzy Elżbiety, gasnąc w ułamku sekundy – jak i jego szansa na pojednanie z dawną miłością.

Podmuch wiatru skierował źródło ognia prosto w stronę rozlanej cieczy, powodując natychmiastowe wzniecenie płomienia. Przerażony Krzysztof rzucił się do ucieczki, jednak pozbawiony już złudzeń Dolecki złapał za porzucony wcześniej pistolet i wystrzelił w sam środek klatki piersiowej byłego więźnia. Padający na ziemię przestępca upadł całym ciężarem ciała na trzymaną w słabnącej dłoni strzelbę. Drugi strzał z jego broni trafił w umieszczony blisko podwozia samochodu zbiornik paliwa.

Potężna eksplozja, której hałas rozpostarł się szeroko i równomiernie po całej okolicy. A po kilku chwilach, już tylko trzask płonącego ognia i dym unoszący ze szczątków pojazdu. Plus zapach spalonych ciał, znajdujących najbliżej epicentrum wybuchu.

I wreszcie sygnał nadjeżdżającej karetki, wezwanej przez pierwszych obecnych na miejscu tragedii policjantów, definitywnie mącących chwilowy spokój zastanej sceny…

 

Zgodnie z umową pomiędzy nim a Doleckim, po trzech dniach Rafał wsiadł do samochodu i pojechał pod wskazany przez byłego wspólnika adres. Nie dowierzał policyjnym raportom i informacjom podanym w mediach, wskazujących jednoznacznie na śmierć całej trójki pozostałych uczestników napadu. Zbyt długo ich znał, aby przyjąć taką wiadomość bez cienia niedowierzania. Podejrzewał, że Tomasz sfingował własną śmierć, pozbywając się wcześniej kierowanego chęcią zemsty Krzysztofa. Właściciel karczmy nie rozumiał jednak motywu dla zabójstwa Wolskiego, z którym Dolecki znajdował się przecież w nader dobrych układach.

Dopiero otrzymana od zaufanego człowieka wiadomość o pozytywnej identyfikacji denata przez jego zleceniodawcę skłoniła Rafała do wypełnienia misji. Nakazał swym ochroniarzom pilnowanie lokalu. I oczekiwanie na wiadomość, potwierdzającą ewentualną konieczność ich interwencji. Jadąc do małego domku na przedmieściach Krakowa nie był bowiem do końca przekonanym, czy faktycznie jest posiadaczem jedynego klucza do skarbca zmarłego kuriera. Zastanawiał też, jaka tajemnica kryła się za konfrontacją Tomasza z „Chudym” ? I kim była trzecia osoba, której współudział w tragedii podejrzewano?

Poprzedniego wieczoru sprawdził co prawda zapis z kamer przemysłowych na parkingu, jednak nie był w stanie dostrzec oblicza nieznanego pasażera wozu Doleckiego. Tym niemniej, ruch we wnętrzu kabiny wskazywał jednoznacznie na to, że zmarły kierowca miał tej nocy towarzystwo. Co gorsza, biorąc pod uwagę także śmierć jego kuzyna oraz okrucieństwo, z jakim potraktowany został Henryk Wolski, w sercu Rafała pojawiło się ziarno lęku o własne życie. Zbyt wiele wskazywało bowiem na to, że wszystkie trzy morderstwa były ze sobą powiązane…

Zatrzymał się dwieście metrów od domu Tomasza i w milczeniu obserwował przez chwilę ulicę. Zaledwie kilku przechodniów, dwa zaparkowane samochody, wytoczony przed posesję plastikowy kubeł na śmieci, a po drugiej stronie rozpoczynający się właśnie w tym rejonie zagajnik, przechodzący następnie w bujny, iglasty las.

Wyjątkowo dobre miejsce na emeryturę, pomyślał. Pod warunkiem że się jej dożyje.

Upewniwszy się co do braku kręcących w pobliżu domu policjantów, Rafał pewnym krokiem ruszył w kierunku furtki i otworzył ją za pomocą małego kluczyka i zapisanego na kartce kodu dostępu. Gdy największy z kluczy otworzył główne wejście do domu Tomasza, skupiony przestępca na chwilę wstrzymał oddech, spodziewając się aktywacji głównego alarmu bądź innego sygnału o włamaniu na posesję.

Kiedy jednak po kilku minutach wracał już do samochodu, wzbogacony o teczkę pełną gotówki i papierów wartościowych uznał, że tego poranka dopisało mu szczęście. Rozluźnił krawat i wrzucił zawartość skrytki denata pod siedzenie pasażera. Już miał ponownie usiąść za kółkiem, gdy instynktownie poczuł na swoich plecach czyjś wzrok.

Wolno odwrócił głowę i spojrzał na małą przesiekę pomiędzy drzewami, tuż za rowem melioracyjnym odgradzającym asfalt drogi od leśnych ostępów.

Stojąca dokładnie w tym punkcie szczupła brunetka z małym plecakiem uśmiechnęła się i pomachała ręką w w jego kierunku, pytając bez skrępowania:

– Hej. Tak się zastanawiałam… Nie mógłby mnie pan podwieźć? Najbliższy autobus do Tarnowa mam dopiero za trzy godziny. A tutaj ciężko złapać stopa.

Lekko zaskoczony Rafał szybko rzucił okiem na sylwetkę młodej dziewczyny. Wyglądała zupełnie niepozornie i nie wzbudziła u niego jakichkolwiek podejrzeń, jednak postanowił nie kusić losu. Umieszczony w jego wozie ładunek był dla niego zbyt cennym.

Ponadto, to była chwila na którą czekał od lat. Cała pula zgarnięta przez niego, bez konieczności dzielenia się z partnerami.

– Wybacz, ale mi się spieszy. I jadę w zupełnie innym kierunku. Może następnym razem – dodał pośpiesznie i zamknął drzwiczki, odpalając po chwili silnik.

 

Nieznajoma obserwowała tył oddalającego się pojazdu, uważnie przypatrując się zwłaszcza lekko zabrudzonym tablicom rejestracyjnym. Gdy ostatni z pozostałych przy życiu rabusiów zniknął z pola widzenia, odwróciła się w stronę lasu i wymamrotała nieludzkim głosem:

– Następnym razem…

Wiedziała, że ten moment w końcu nastąpi.

I że w końcu odnajdzie dokładnie ten sam pojazd. I jego kierowcę.

Może wówczas poświęci jej nieco więcej czasu i uwagi.

Kto wie? Może będzie też w stanie przypomnieć sobie małą dziewczynkę w kraciastej koszuli, stojącą na skraju lasu w oczekiwaniu na powrót rodziców. Obserwującą ich tragiczny wypadek, spowodowany przez chciwość czwórki zdeterminowanych złodziei.

 

Albowiem w życiu jest czas zarówno na grzechy, jak i czas pokuty.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *