Magdzie,
za to, że jest.
Minął prawie rok odkąd odeszła. Rok picia, bólu, depresji, wyrzutów sumienia i nieprzespanych nocy. Rok upokorzeń, wstydu i walki z samobójstwem. Była całym jego światem, promykiem, który rozświetlał mrok jego gównianego życia. Była wszystkim. Była. Każda myśl o niej, każde nawet nikłe wspomnienie wbijało igły w jego serce i powodowało utratę tchu. Kochał ją za życia jak szaleniec, a po jej śmierci to uczucie tylko się wzmocniło. Tony papierosów i morze alkoholu. Butelki nie mieściły się już w pokoju. W jego mieszkaniu nie było gości odkąd zginęła. Mieszkaniu. Dobre. Barłogu, w jaki się zmieniło nie można było nazwać już mieszkaniem. Stosy ubrań, brudne naczynia walające się gdzie popadnie, niedopałki. Śmiał się z tego, że jeszcze nie spłonął żywcem, zasypiając pijany z papierosem tlącym się w popielniczce. Może tak byłoby lepiej.
Te samotne wieczory, kiedy wracał z pracy i nie wiedział co z sobą począć. Jedyna alternatywą była butelka, choć z czasem nawet to go denerwowało i miał już dość picia. XANAX, PROZAC, RELANIUM piątka zastępowały mu przyjaciół. I ją. Owszem były jakieś przelotne laski w podrzędnych hotelach, ale nawet nie mógł mu stanąć. A one tak się starały. Nic dla niego nie znaczyły, ale nieraz po prostu musiał skosztować smaku kobiecego ciała, by mieć wrażenie, że jest jeszcze normalny, że wszystko z nim w porządku. Ułuda. Nie miał zielonego pojęcia jakim cudem mobilizował się by wytrzymać w pracy tyle godzin. Może to efekt koksu, który pochłaniał gramami, a może po prostu była to jedyna rzecz, która jeszcze trzymała go przy życiu. Adiunkci i doktoranci, wszyscy widzieli jak cierpi, ale nie wtrącali się dopóki mógł jeszcze ustać na nogach i nie robił scen. Te młode studentki, które tylko marzyły o tym by przytulić go do swej ciepłej piersi. By rozłożyć swe nogi szeroko i dać mu ukojenie. Ich świdrujące spojrzenia i zatroskane twarze. Mógł ich mieć na pęczki i nieraz ulegał pokusie. Często kompletnie nie panował nad sytuacją i stawał się wobec nich brutalny i niemiły. Nieobliczalny. Miał to gdzieś. Był już innym człowiekiem. Nieczułym, zimnym i wrachowanym. Oszukanym przez cały świat. Zabrał mu ją. Jak do cholery mógł? Wielki Bóg. Kpina. Nie mógł się z tym pogodzić i już prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł. Pijany kierowca. Jakie to trywialne. Właśnie ona. Niewinna, zaplątana w przypadkowy wir niefortunnych zdarzeń. Czysty przypadek.
Nic nie dawało mu uśmierzenia bólu. Praktycznie nie spał. Bał się zgasić światło i wyłączyć odbiornik telewizyjny, bo wtedy mrok i czerń dopadała go w swoje szpony.
Czy ktoś mnie jeszcze pokocha? Czy będę już sam do końca życia? A może skończę ze sobą w końcu? Kiedy upadnę? Kiedy upadnę i już się nie podniosę więcej?
CAŁOŚĆ PRZECZYTASZ W KRWAWNIKU