I
Nie miał wielu talentów ani zainteresowań. Starał się nie wadzić nikomu, nie angażować w nic, po prostu przeżyć swoje życie jak najmniejszym kosztem i z jak najmniejszą ilością problemów.
Kiedyś miał marzenia i ambitne plany na przyszłość ale potem ukończył studia i zderzył się z rzeczywistością. W jego przypadku „niewidzialna ręka rynku” okazała się okutą w żelazną rękawicę pięścią.
Zdawał sobie chociaż sprawę z tego, że pretensje może mieć tylko do siebie. Gdy jego kumple z roku jeszcze w czasie trwania studiów znajdowali sobie jakiekolwiek zajęcie z myślą o przyszłości, on czytał porno-horrory kupione koło dworca w budzie z używanymi książkami lub trwonił czas na gry komputerowe.
Tamtego dnia obudził się z ciężkim bólem głowy i wysuszonym na wiór gardłem. Wyświetlacz elektronicznego budzika przekazał mu okrutną prawdę – było już po trzynastej.
Zaklął cicho, po czym podrapał się po skołtunionej czuprynie. Mimo tego, że był grudzień, otworzył okno w pokoju. Nawet on nie mógł już wytrzymać panującego w pomieszczeniu zaduchu. Mieszkał w ciasnej kawalerce w jednym z blokowisk na ziemi niczyjej między Krakowem i Nową Hutą, gdzie co blok – to tablica z nazwą innej jednostki administracyjnej.
Obiecał sobie solennie, że w przyszłym tygodniu posprząta. Tyle, że to było miesiąc temu.
Naciskając na klamkę okna, poczuł ukłucie. Zdziwiony spojrzał na swoją dłoń.
W opuszce palca wskazującego prawej dłoni wyraźnie wyróżniał się na tle bladej skóry mały, czarny punkcik.
Olśniło go. Kilka razy w czasie nocnej wędrówki z osiedlowej knajpy do domu, wiodącej przez leżący nieopodal park, lądował w żywopłocie. Wniosek sam się narzucał – to wtedy wbiła mu się w palec drzazga.
Jak zwykle pretensje mógł mieć tylko do siebie. Mógł tyle nie pić. Mógł założyć rękawiczki.
Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że jak się wbiła, to nie ucieknie. Oddał się całym sobą prozie szarej codzienności. Rozmaite sprawunki zajęły mu czas aż do wieczora, kiedy to zmęczony poszedł spać.
O drzazdze zapomniał.
II
Dźwięk budzika wyrwał go ze snu, w którym dziewiętnastoletnia córka pani Jadzi z osiedlowego warzywniaka właśnie pochylała się do jego sterczącego penisa.
Była niedziela, ale miał dużo do roboty. Chociaż zastanawiał się przez moment, leżąc w ciemności, czy nie przesadził z nastawieniem budzika na siódmą rano. Po chwili walki toczonej z samym sobą zdecydował się wstać.
W czasie codziennego rytuału drapania się po głowie zaraz po przebudzeniu poczuł ukłucie.
W kilku palcach lewej dłoni.
Zdębiał.
Włączył światło, rozsunął ciężkie od kurzu zasłony.
Obie jego dłonie były ciasno upstrzone czarnymi punktami. Zarówno z wierzchu, jak i pod spodem.
Tkwiły z nich setki drzazg. Niektóre wystawały z ciała na kilka milimetrów, jakby zostały wbite przed chwilą, inne zaczęły się już otorbiać.
Pociemniało mu przed oczami. Usiadł ciężko na rozkopanej pościeli.
Nie potrafił tego wyjaśnić, ale z doświadczenia wiedział, że nad niektórymi zjawiskami nie warto się zastanawiać. Poszedł do aneksu kuchennego, znalazł spirytus. Nie miał go dużo, ale wystarczyło. Kiedyś większość zużył na zrobienie nalewki bursztynowej.
Zamoczonym w spirytusie gazikiem wytarł igłę. Usiadł przy stole na krzywym taborecie, obniżył wiszącą pod sufitem lampę.
Dwie godziny później wypił resztkę spirytusu. Drżącymi, zakrwawionymi dłońmi nie mógł utrzymać butelki, która upadła na podłogę. Całe szczęście, nie rozbiła się. Nie miał odkurzacza, a i miotła pamiętała lepsze czasy.
Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mogą boleć małe ranki w naskórku. Miał wrażenie, że dłonie mu spuchły. Wydłubywanie drzazg sprawiło mu nie lada problem. Ledwo wydłubał igłą jedną, ranka wypełniała się krwią, zalewającą dłoń i pozostałe. Jeszcze gorzej było, gdy nie trafił igłą w drzazgę za pierwszym razem i musiał w rance dłubać, lub robić kolejną tuż obok. Krew utrudniała dostrzeżenie drzazgi.
Początkowo miał nadzieję, że to nie drzazgi, tylko jakaś gigantyczna plaga kurzajek. Dopiero po wydłubaniu kilku w pełni dotarło do niego, że to malutkie patyczki.
Nie myślał o tym, nie myślał o niczym. Po prostu raz za razem gmerał w dłoniach igłą, sycząc przy tym z bólu. Z czasem zaczął naciskać igłę coraz mocnej, coraz szybciej, by mieć to już za sobą.
Pięć godzin po rozpoczęciu operacji wydłubał ostatnią drzazgę. Dziesiątki małych, pulsujących ognisk bólu płonęło na jego dłoniach.
Nie miał już siły na nic konstruktywnego. Był pewien, że jutro znów dostanie w robocie ochrzan. Pokaleczonymi, oklejonymi plastrami dłońmi zdołał jednak wklepać w excela dane kilku kontrahentów. Obejrzał potem w internecie jakąś durną komedię po czym poszedł spać.
III
Wstał o piątej. Obudziło go przeczucie, że coś jest bardzo nie w porządku.
Westchnął ciężko i poszedł do łazienki.
Nigdy nie miał problemów ze skórą, dlatego przeraziło go to, co zobaczył w lustrze. Aż przetarł je ręcznikiem, by mieć pewność, że się nie przewidział.
Na całej twarzy miał wysyp ropnych krost i wyraźnie widocznych wielkich wągrów, tkwiących w rozszerzonych porach. O dziwo pojawiły się nie tylko na nosie, czole i brodzie, lecz tez w miejscach, w których nawet sobie nie wyobrażał, że mogą się pojawić – nawet na policzkach i szyi.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że to wcale nie są wągry.
Karol Zdechlik