Site icon KOSTNICA – POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

OPOWIADANIE – GRZYB

Simon Zack

 

Stanął za plecami kobiety. Sięgnął i od spodu ujął jej piersi. Oboje patrzyli w wielkie lustro zajmujące część ściany.

– Widzi pan? Miały być jędrne i sterczące, a zrobili mi jakieś obwisłe wory!

– Nie wypada mówić źle o pracy kolegów po fachu, ale tutaj zgadzam się z panią. Efekt nie jest zadowalający.

– Myśli pan, że da się to poprawić? Tak, jak u Haliny? Tak, żebym miała takie…

Mężczyzna delikatnie uniósł masywne piersi. Chwilę przypatrywał się sylwetce w lustrze. Jego dłonie w lateksowych rękawiczkach powędrowały z biustu na brodę. Lekko uniósł głowę kobiety, odsłaniając szyję, nad którą rozciągał się obwisły podbródek.

– Jak pan myśli, doktorze?

– Myślę, że Halinka wpadnie w kompleksy, gdy się panią zajmiemy.

Mimo ogromnej tuszy pacjentka odwróciła się w mgnieniu oka. Fałdy na brzuchu rozchybotały się, tworząc ponad potężnymi udami wzburzony ocean tłuszczu. Jej gorejące nagłym podnieceniem oczy lśniły na tle spoconej, pucułowatej twarzy.

– Doktor naprawdę tak myśli? – szepnęła drżącym głosem.

– Droga pani Iwono, ja nigdy nie kłamię. Proszę się spokojnie ubrać i zapraszam na kanapę, chciałbym pokazać pani kilka zdjęć. Myślę, że rozwieją wszelkie wątpliwości.

Po kilku chwilach spędzonych za parawanem kobieta usiadła obok oczekującego doktora i spojrzała na pierwsze zdjęcie.

– To moja pacjentka sprzed trzech lat. Przed zabiegiem. A oto Pani Nadia po zabiegu. – Mężczyzna podał kolejne odbitki. Z ust Iwony wyrwało się ciężkie westchnienie. – Dodam jeszcze, że osiem dni po zabiegu.

– Osiem dni?! Przecież tamte skurwysyny… Przepraszam, tamci chirurdzy powiedzieli, że rekonwalescencja trwa co najmniej kilkanaście tygodni! Przez pierwszy miesiąc po operacji ledwo mogłam się ruszać.
– U nas dojdzie pani do pełnej sprawności w niecałe dwa tygodnie. Halinka nie wspominała?

– Byłam pewna, że mnie nabiera. Przecież to nierealne. Jak…

– Jak! Oto pytanie warte mojej ceny i muszę odpowiedzieć na nie jedynie uśmiechem. Trafiają do mnie ludzie wyłącznie z osobistego polecenia wcześniejszych pacjentów. Zakładam, że Halina opowiedziała Pani o wszystkim.

– Myślałam, że kłamie – powtórzyła kobieta. Jej oczy nagle rozbłysły. – Więc to, co mówiła o paleniu, to też prawda? Będę mogła dalej palić?

Doktor wstał, podszedł do biurka i sięgnął po mosiężną rzeźbę przedstawiającą idealną, męską sylwetkę w pozie rodem z antycznej Grecji.

– Nie widzę żadnych przeciwwskazań, co więcej, wyraźnie widzę, że ma pani ogromną ochotę zapalić teraz. – Z dłoni posążka strzelił płomień.

Kobieta podniosła brwi. Z torebki wyciągnęła lśniącą papierośnicę. Pod sufit popłynął gęsty wir dymu, znikając w zamaskowanych wylotach działającej bezgłośnie klimatyzacji.

– Kiedy zatem mogę liczyć na pańską magię, doktorze Faustusie?

Chirurg rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

– Zapewniam pani Iwono, że moje metody to nie żadne diabelskie sztuczki. To po prostu supernowoczesna technologia i talent zespołu. Nie chce pani wcześniej obejrzeć sali zabiegowej? Poznać moich ludzi? Sala operacyjna robi zawsze największe wrażenie. Trawertyn ściągałem prosto z Italii. Zapraszam.

– Przyznam, ze wolałabym natychmiast i bez chwili zwłoki oddać się w pańskie ręce – zachichotała Iwona. – Ale skoro pan tak mówi, chodźmy.

Każdy z pokoi i pomieszczeń kompleksu ukrytego w podziemiach podmiejskiej willi imponował. Połączenie wysublimowanego, elitarnie drogiego wystroju, z ultranowoczesną technologią urządzeń medycznych dawało piorunujący efekt. Obchód i wymiana uprzejmości z dwoma asystentami i pielęgniarką zajął kilka minut.

Iwona uśmiechała się, podawała dłoń. Nie zapamiętywała ani twarzy, ani nazwisk. W jej głowie wył huragan żądzy i niecierpliwości. Perspektywa cudownej metamorfozy, pozbycia się znienawidzonego, zapasionego tłuszczocielska, przemiany w jedną z ikon kobiecej urody owładnęła nią bez reszty. Kobieta wyobrażała sobie prawdziwy szok wśród znajomych i koleżanek, gdy zobaczą ją odmienioną, piękną i doskonałą.

– Będzie pani z pewnością zadowolona – odezwał się nagle jeden z asystentów przedstawianych wcześniej. Kobieta wyrwana z zamyślenia drgnęła i przeniosła na niego wzrok.

– Och, tak. Jestem pewna, że będę. – przytaknęła. – Nie mam wątpliwości. Kiedy zaczynamy?

Szef zespołu omiótł kolegę lodowatym spojrzeniem. Gdy Iwona z powrotem popatrzyła na niego, uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej ręce. Ich dłonie spotkały się.

– Pani Iwono – zaczął pełnym ciepła głosem. – Proszę przygotować się do zabiegu zgodnie z zaleceniami i widzimy się za dwa dni. Jeżeli mogę jeszcze w czymś pomóc lub odpowiedzieć na dodatkowe pytania jestem do dyspozycji non stop.

– Bardzo dziękuję. Jak tylko wrócę do domu, wykonam przelew. Dwa dni. Och, nie będę mogła zasnąć chyba.

Doktor i pacjentka żartowali w drodze do oczekującej limuzyny. Szef kliniki ucałował spoconą dłoń kobiety, pomachał za odjeżdżającym samochodem, po czym energicznym krokiem ruszył z powrotem do willi.

***

– Bezmózgi skurwysynu! – ryknął doktor, wpadając do pomieszczenia. Jego wielkie oczy płonęły furią. Nabrzmiała żyła pulsowała rytmicznie pośrodku wysokiego czoła. Obecni w gabinecie dwaj mężczyźni i kobieta skoczyli na równe nogi.

– Ale co? Co zrobiłem? – zająknął się asystent, cofając się i wpadając na biurko.

– To już drugi raz ty bezwartościowy, durny gnoju, gdy odzywasz się poza scenariuszem! – Szef kliniki doskoczył do przerażonego podwładnego i schwycił go za poły fartucha. Mężczyzna skulił się i podniósł drżące ręce. – Ile razy powtarzałem, że macie trzymać się jebanego scenariusza! Za co wam, kurwa, płacę. Coś ty sobie wymyślił za improwizacje ty tępy…

– Chryste, bardzo przepraszamy – odezwała się przerażona pielęgniarka. Gdy szef utkwił w niej spojrzenie, opuściła głowę niczym smagnięty gazetą pies. – Wiktor już nigdy nie odezwie się poza skryptem. Proszę nie robić mu krzywdy. Prawda, Wiktor? Powtórzymy…

– Wyciągam was ze slamsów, z tej zapomnianej dziury, którą nazywaliście teatrem. Daje wam możliwości, daje wam pieniądze i proste zadanie. Czy wy w ogóle, kurwa, jesteście zdolni do słuchania i wykonywania prostych poleceń?

Szef kliniki zaklekotał nagle szczękami w przedziwnym spazmie. Zęby uderzyły o siebie w głośnym staccato. Pchnął trzymanego mężczyznę, który ledwo utrzymał równowagę, boleśnie wyginając plecy nad blatem biurka. Kobieta zakwiliła, drugi z mężczyzn nerwowo postąpił z nogi na nogę.

– Ostatni raz! – Szef przygładził dłonią nastroszone siwe włosy. Poprawił strój i okulary. – Ostatni raz toleruję taki wybryk i to tylko dlatego, że pacjentka z pewnością jest już zdecydowana. A teraz wypierdalać mi stąd! Za dwa dni macie tu być z samego rana. Jeden gest, jedno słowo poza scenariuszem, jeszcze jeden taki motyw i przysięgam, że traficie pod…

– To się nie powtórzy! Nie, powtórzy się.

Gdy tylko wyszli, doktor rzucił się do biurka. Opadł na kolana i drżącymi rękoma sięgnął pod masywny blat, macając za ukrytym mechanizmem. Szarpnął drzwiczki sekretnej skrytki i wyciągnął z wnętrza lśniącą hebanową szkatułę. Przeniósł masywny przedmiot na blat. Otworzył wieko.

Ciemność w środku zdawała się drżeć i falować niczym powierzchnia wrzącej wody okryta czarnym atłasem. Opalizujące refleksy rzucane przez chitynowe pancerzyki wyglądały jak mikroskopijne, tęczowe plamki oleju silnikowego.

Doktor zacisnął powieki, uspokoił oddech i powoli zanurzył dłonie w szkatule. W górę nadgarstków i przedramion popłynęły czarnymi wstęgami setki maleńkich istot. Oplotły ramiona mężczyzny i spotkały się między obojczykami. Zakotłowały się, po czym część ruszyła w górę po szyi, a druga w dół po piersiach i brzuchu. Odchylił głowę do tyłu, otworzył usta i wystawił język. Czekał. Tysiące odnóży biegało po jego ciele. Istoty wędrowały po szyi, twarzy, uszach. Sunęły przez pachwiny pomiędzy pośladki. Zatrząsł się i jęknął przeciągle, gdy poczuł jak jednocześnie wciskają się w nos, przełyk, uszy i odbyt. Jego ciałem targały dreszcze.

***

Iwona uśmiechała się cały czas. Patrzyła w pełne ciepła i empatii oczy nachylającego się nad nią doktora. Jej prywatny cudotwórca, zbawiciel niedoskonałego ciała również się uśmiechał. Powieki pacjentki zdawały się z wolna przybierać na wadze. Oddychała miarowo i głęboko, wciągając usypiający środek z naciągniętej na twarz maski.

– Świetnie. Oddychaj. Wszystko gotowe, teraz spokojnie. Wdech.

– Dziękuję, że pan osobiście się mną zajął – szepnęła. – To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

– Cała przyjemność po mojej stronie Iwono. Do zobaczenia wkrótce.

Kotara opadła. Świadomość Iwony odpłynęła w odmęty znieczulenia. Mężczyzna nachylił się nad śpiącą, delikatnie ściągnął maskę z jej twarzy. Zanurzył nos we włosach pacjentki i głęboko wciągnął powietrze. Zamruczał. Wystawił język i przejechał nim po brwiach i policzku kobiety, pozostawiając śliski ślad. Przesunął koniuszkiem dalej, po dolnej i górnej wardze, nosie i powiekach. Wyprostował się. Wciągnął powietrze z głośnym sykiem.

– Idealna. W końcu! – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Mężczyzna wypadł z sali operacyjnej, biegnąc do swego gabinetu.

Iwona leżała na stole pośrodku pomieszczenia. W kolumnie światła lamp medycznych jej piersi i brzuch okryte niebieskim materiałem unosiły się w miarowym oddechu. Cienkie wiązki przewodów łączyły ciało ze stojącą w pobliżu aparaturą medyczną. Supernowoczesna technologia monitorowała wszystkie czynności życiowe.

Przy brzuchu pacjentki, na aluminiowym stelażu czekała aparatura do liposukcji. Puste, przeźroczyste pojemniki, które wkrótce miały wypełnić się półpłynnym tłuszczem czekały podłączone do próżniowego urządzenia ssącego, zakończonego lśniącą kaniulą. Ta stalowa rura z podłużnymi otworami, służyła do rozbijania komórek tłuszczowych i odsysania ich z ciała.

Doktor wrócił po chwili niosąc hebanową szkatułę. Postawił masywny sześcian na jednym ze stoliczków. Odwrócił się do leżącej i jednym ruchem ściągnął okrywający kobietę materiał.

Sunął wzrokiem od stóp, przez uda, łono, brzuch i piersi. Śledził czarne linie, pokrywające rozległe fałdy tłuszczu. Cały poranek spędził z Iwoną, omawiając każdy szczegół operacji, zaznaczając markerem miejsca planowanych ingerencji i zmian. Uśmiechnął się na wspomnienie jej niemal dziecięcego podniecenia i podekscytowania. Zachowywanie pozorów do ostatniej sekundy przytomności pacjenta było dla niego nie lada wyzwaniem. Teraz w końcu nie musiał niczego udawać.

Z trudem podnosił kolejno bezwładne nogi kobiety. Z szufladki pod stołem operacyjnym wyjął kevlarowe pasy. Oddychał coraz szybciej, przypinając kostki i nadgarstki leżącej do specjalnie wzmocnionych prętów pod blatem. Szkatułę ustawił pomiędzy jej rozwartymi kolanami.

– Tyle lat. Tyle długich, długich lat cię szukałem – mruczał, zaciskając klamry. Odszedł o krok i jeszcze raz omiótł ją wzrokiem. Podszedł, położył dłoń na jej szyi, włożył palec w usta, dotknął języka. Przeniósł ręce niżej i długą chwilę gniótł obfite piersi. Pociągnął jeden z sutków. Schylił usta i przyssał się łapczywie. Nie wypuszczając sutka z zębów, sięgnął i przejechał ręką po wygolonym łonie. Ścisnął pulchne wargi sromowe, zanurzył palce głęboko w śliskim, ciepłym wnętrzu. Przymknął oczy i zadrżał, czując jak jego serce zaczyna pracować coraz szybciej. Pierwotne samcze instynkty pchały go do działania. Z trudem cofnął ręce, rozluźnił szczęki. Przygryzł swój język niemal do krwi i dopiero wtedy udało mu się postąpić kilka kroków w tył.

Chłód stali w dłoni ostudził szalejącą chuć. Przez chwilę spoglądał wzdłuż perfekcyjnego ostrza skalpela. Kilka minut uspokajał oddech i szalejące hormony. Gdy w końcu dłonie przestały drżeć, nachylił się nad brzuchem Iwony. Ciął precyzyjnym ruchem. Niewielkie, acz głębokie rozcięcie otwierało drogę do rozległych pokładów tkanki tłuszczowej. Podniósł oczy na aparaturę medyczną. Wszystko szło idealnie.

Reguły sztuki chirurgii plastycznej zakładały, że weźmie teraz głowicę ssącą i wprowadzi kaniulę w stworzone nacięcie. Pchając nią miarowo w przód i w tył, będzie rozbijał tkankę tłuszczową, odsysając powstałą papkę do oczekujących pojemników.

Procedury z pewnością znalazłyby zastosowanie, gdyby tylko pacjentka znajdowała się w prawdziwej klinice piękności. Mężczyzna uśmiechnął się wspominając z jaką łatwością przychodziło mu znajdywanie coraz nowych obiektów. Pacjentkom dawał to, za co płaciły niewiarygodnie wielkie pieniądze. Nigdy nie zdradzał swych sposobów, a kobiety urzeczone rezultatami, nie miały nawet cienia powodu podejrzewać go o coś niestosownego.

Tym razem jednak wszystko miało odbyć się inaczej. Długie, żmudne lata poszukiwań ideału właśnie się skończyły. Oto odnalazł naczynie doskonałe. Oto nareszcie wypełni je, w miejsce jedząco-srającej, jazgoczącej istoty ludzkiej stworzy absolutny cud.

Sięgnął do hebanowej szkatułki i uchylił wieko. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w połyskujący smolistą czernią potok mrówek. Owady wylewały się na kolana i uda kobiety. Część z nich powędrowała prosto między jej nogi, część rozlała się po piersiach, szyi i twarzy. Chitynowy ocean zafalował i spiętrzył się wkoło nacięcia na brzuchu. Istoty wnikały do wnętrza ciała. Powłoki brzuszne zaczęły drżeć i marszczyć się niczym tafla wody tknięta nagłym podmuchem wiatru.

– Cudownie, cudownie, przygotujcie ją. – Mężczyzna przysunął się bliżej stołu operacyjnego. Sięgnął skalpelem i rozciął od spodu obie piersi, tworząc w obfitym biuście dwa gorejące półksiężyce. Podobne nacięcia pojawiły się na masywnych udach i pod brodą.

– Tak, tak, tutaj też i tam na dole. Idźcie.

Po chwili na ciele kobiety nie pozostała ani jedna mrówka. Mężczyzna chłonął widok leżącej Iwony, której skóra przypominała teraz powierzchnie płynnej lawy, w której tuż pod cienką warstwą wierzchnią trwa spektakl wiecznie zmieniającego się i kotłującego żywiołu pierwotnego życia.

Po kilkunastu minutach nerwowego oczekiwania otarł krople potu z twarzy. Głęboko wciągnął powietrze nosem. Jego oczy rozszerzyły się.

– Czy już? Czy już mogę?

Z nacięć na ciele Iwony popłynęły najpierw cienkie stróżki krwi, następne pojawiły się czarne smugi. Mrówki zaczęły wypełzać z powrotem na powierzchnię skóry i wędrować do oczekującej szkatuły.

– Tak! Już! Już!

Mężczyzna zaczekał aż ostatnie owady znikną we wnętrzu, zamknął wieko i odstawił przedmiot na stolik.

Iwona westchnęła. Po jej ciele przeszedł dreszcz. Poruszyła się niemrawo. Jedna z masywnych nóg uniosła się nieznacznie napinając kevlarowe pasy. Kobieta jęknęła cicho i dźwignęła głowę o kilka milimetrów. Zamrugała wolno. Zmarszczyła czoło. Okowy narkozy puszczały zgodnie z planem. Powracająca rzeczywistość przywitała ją najpierw rozmazanym obrazem sali operacyjnej, później doszły odległe, lecz coraz wyraźniejsze piski aparatury medycznej. Długą chwilę nie czuła niczego, jej ciało budziło się z odrętwienia wolniej od umysłu.

– Gdzie? Co się stało? – wyszeptała niewyraźnie.

– Jestem przy tobie. – Mężczyzna nachylił się nad nią. Uśmiechem odpowiedział na jej mglisty uśmiech.

– Czy już po? Wszystko jest takie…

– Wszystko dobrze, Iwono. Spokojnie. Jesteś absolutnie wyjątkowa. Środki, które ci podałem pozwolą przejść nam przez cały proces. Musisz być przytomna, wiem, że teraz tego nie rozumiesz, ale postaram się tłumaczyć wszystko w trakcie.

– Czy już po operacji? – spytała znowu.

Mężczyzna pogładził ją po czole, włosach i policzku. Przyklęknął i schwycił brzeg stołu. Przywarł ustami do nacięcia na brzuchu i zaczął ssać. Grudki ciepłego, półpłynnego tłuszczu spływały w dół jego gardła. Przełykał łapczywie. Zaczął ugniatać dłońmi fałdy, zgarniając ku ustom nowe pokłady.

Jedną z największych obaw pacjentów przygotowujących się do zabiegów jest wyobrażenie o możliwości przebudzenia się w trakcie operacji. Bycie świadomym wszystkiego co chirurdzy wyprawiają z bezwładnym ciałem przeraża równie mocno, co niemożność reagowania i powiadomienia o swoim wybudzeniu. Kroją cię, a ty jedynie oddychasz spokojnie, uwięziony we własnym ciele. Wrzeszczysz bezgłośnie w sanktuarium własnego umysłu. Nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Kroją cię.

Świadomość eksplodowała w umyśle Iwony, budząc nagle wszystkie zmysły. Skrajny ból, płynny, żywy ogień trawił ją od środka, zdając się płonąć w całym podbrzuszu naraz. Szarpnęła się panicznie. Łóżko zadygotało. Nowa fala cierpienia wyrwała z jej budzącego się gardła krzyk. Gdy zrozumiała, że wszystko wkoło dzieje się naprawdę, gdy dotarło do niej, że nie może się ruszyć zaczerpnęła powietrza i zaczęła wyć.

Wzrok przyssanego do jej brzucha mężczyzny spotkał się z jej szalejącymi, rozwartymi szeroko oczyma. Widziała jak po jego brodzie sączy się strużka czegoś żółtoczerwonego. Cofnął usta, przełykając ciężko porcję ciepłej papki.

– To wszystko ma sens – przemówił. – Wszystko ci wytłumaczę, gdy tylko skończysz krzy…

Wrzeszczała ile sił w płucach. Szarpała się mimo niemal agonalnego bólu. Przypatrywał się jej, przymykając jedynie oczy i od czasu do czasu marszcząc czoło. Zdawała się nie opadać z sił, lecz stopniowo jej struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Po kilku minutach dźwięk wydobywający się z jej gardła zaczął przypominać bezdźwięczne skrzeczenie.

– Ludzki umysł może znieść tylko określoną ilość bodźców zanim obsunie się w odmęt szaleństwa lub co gorsza śmierci. Specyfiki, którymi cię napompowałem dają nam o wiele więcej czasu, ale przecież nie powinniśmy zbytnio go trwonić. Zostało nam jeszcze przecież tyle tej cudownej, płynnej dobrości, którą muszę od ciebie odebrać.

Po jej policzkach popłynęły strugi łez, chwilę szarpała się jeszcze, lecz w końcu zwiotczała. Dysząc ciężko, wpatrywała się w jego twarz. Mężczyzna pochylił się znowu i przytknął usta do nacięcia na jej udzie. Zamruczał, ssąc mocno.

– Nie trzeba błagać, nie trzeba prosić. – Odsunął się od wstrząsanego spazmami ciała, ocierając usta. – Po co te wszystkie niepotrzebne słowa. Posłuchaj mnie teraz, a zrozumiesz, że to co cię właśnie spotyka jest tylko preludium do cudu, którego wkrótce oboje doświadczymy. Gotowa?

Załkała, zakwiliła i zacisnęła powieki.

– Stosunkowo niedawno pewien naukowiec dokonał fascynującego odkrycia. Nazywał się Dawid i zajmował się badaniem pasożytów w lasach Amazonii i Tajlandii. Dawid odkrył istnienie pewnego absolutnie niezwykłego gatunku grzyba. Grzyb ten nazwany Cordyceps unilateralis infekuje mrówki. Można powiedzieć, że wprost opanowuje ich umysły, tworząc sobie z nich zombie. Wyobraź sobie, że taka zainfekowana mrówka opuszcza swą nadrzewną kolonię i staje się bezwolnym, absolutnie poddanym automatem, a gdy nadchodzi właściwy czas, znajduje odpowiednie liście i wgryza się w nie z całych sił po czym umiera. Wkrótce przez powłoki owadziej główki przebija się szypułka owego niesamowitego grzyba, a gdy dojrzeje i pęknie, rozsiewa wokoło zarodniki, które infekują kolejne mrówki. Cykl się powtarza. Transformacje trwają.

Kobieta wpatrywała się w mówiącego. Od czasu do czasu jej ciałem targał spazm.

– Och nie, to nie żaden bełkot. To ma kolosalne znaczenie! – Przemówił podnosząc usta znad nacięcia w jej lewej piersi. – Widzisz Iwono, żyłem i egzystowałem w ten sposób przez blisko pięćdziesiąt milionów ludzkich lat, aż pewnego dnia zjawił się Dawid. Dawid bardzo chciał zgłębić tajemnice funkcjonowania, życia, cyklu reprodukcyjnego grzyba, którego odkrył. Wziął go do laboratorium, hodował wraz z jego mrówkami zombie, obserwował. Zarodniki infekowały mrówki. Jak tysiące tysięcy lat wcześniej te prymitywne podstawowe istotki zmieniały się w nieumarłe narzędzia cyklu reprodukcyjnego. Dawid był zachwycony procesem, którego był świadkiem. Dawid był urzeczony perspektywą publikacji w naukowych magazynach. Dawid był nieostrożny i pewnego dnia Dawid zaraził się. Mną.

Mężczyzna nachylił się nad unieruchomioną kobietą, która znów zaczęła skrzeczeć dźwiękiem przypominającym drapanie metalem po tablicy.

– W Dawidzie odnalazłem coś niewyobrażalnie wręcz doskonalszego od mych dotychczasowych gospodarzy. W jego umyśle czaiłem się kilka lat, poznając, analizując, eksperymentując. Widzisz moja droga, w świecie takim jak mój nie istnieje wzrok, słuch, węch, dotyk. Chemia jest alfą i omegą komunikacji. W świecie bez słów, bez symboli, bez odniesień i znaczeń liczą się tylko reakcje poszczególnych związków, feromony, enzymy, hormony. Porozumiałem się z mózgiem Dawida, a gdy w końcu nabrałem chemicznego przekonania, że dogadam się z nim lepiej niż jego dotychczasowy właściciel, zrobiłem coś, co wy ludzie określacie jako pierwszy krok. Nie macie słów, którymi można by opisać ogrom świata, który nagle otworzył się przede mną. Zresztą po cóż miałbym nawet próbować ubierać to w mowę. Niedługo doskonale zrozumiesz o co mi chodzi.

Iwona kilkukrotnie zacisnęła i rozwarła powieki. Otworzyła usta, lecz głos kompletnie odmówił jej posłuszeństwa. Szarpnęła niemrawo ręką.

– Rozumiem cię, wiem że cierpisz, wiem że chcesz już kończyć, obudzić się lub umrzeć. Wytrzymaj jeszcze tylko momencik. Widzisz, mówię ci to wszystko po to, żeby przygotować cię na twój pierwszy krok. Na transformację, o której mówiliśmy. Kompletną przemianę. Nowe istnienie. Do tego jednak potrzebujemy twych hormonów, endorfin i mnóstwa innych związków, których nie dostalibyśmy, gdybyś była wciąż uśpiona. Gdy tylko przekroczyłaś mój próg, gdy tylko twoje feromony dotarły do mych receptorów, wiedziałem, że moje oczekiwanie dobiegło końca. Jesteś idealną kandydatką, jesteś perfekcyjną genetyczną matrycą dla mnie, dla nas. Już niedługo. Dawid jest jedynie ogniwem, pomostem między moim światem, a światem ludzi, biologicznym narzędziem, którego zadanie dobiega końca. Przyznaję, że te jego samcze instynkty, chucie, hormony są straszliwie intrygujące, ale dość już mam istnienia w takim rozdwojeniu. Czas pójść o krok dalej w cyklu.

Mężczyzna odszedł od stołu operacyjnego. Powoli ściągnął fartuch i koszule. Skóra na torsie miejscami odchodziła płatami. Zdjął buty i skarpetki. Rozpiął spodnie i pozwolił, by opadły na ziemie wraz z majtkami. Stał przed Iwoną nagi. W miejscu penisa sterczała pokurczona, pokryta sinym śluzem wypustka. Przypominała rozciągniętą, segmentowaną dżdżownicę pozbawioną różowawej barwy. Pod połyskującą skórą przesuwały się kuliste kształty.

– To zarodniki. Cykl.

Mężczyzna podniósł brwi i zaśmiał się.

– Cóż za cudowna ludzka inwencja. Próbować połknąć własny język? Naprawdę niektórzy z was potrafią w ten sposób odebrać sobie życie? Nie trudź się. Przecież wiesz, że ci nie pozwolę.

Skoczył jednym zwinnym ruchem. Wylądował na stole operacyjnym pomiędzy nogami Iwony.

Wytrzeszczyła oczy i spojrzała w dół. W miarę jak kucał coraz niżej, lśniąca wypustka wiła się i zbliżała się do jej podbrzusza.

Poczuła zimny, oślizły dotyk na łonie. Znieruchomiała, lecz niemal natychmiast zaczęła z całych sił walczyć.

– Co za niesamowity potencjał desperacji! Cudownie! Cudownie! – krzyczał, pchając lędźwiami.

Po kilku chwilach przestała się rzucać. Oczy powędrowały w górę, wywracając na wierzch przekrwione białka.

– Dobrze. Teraz już możesz tracić przytomność. – szepnął. – Hormonów, których nam trzeba mamy aż w nadmiarze. Oto… nowe… ŻYCIE! – stęknął, wyginając plecy do tyłu. Jego ciałem wstrząsnęła seria skurczów.

Przez następne kilka dni nie opuszczał jej ani na krok, obserwując każdą sekundę postępującej transformacji. Tak bardzo chciał rozmawiać z nią w trakcie przemiany. Żałował, że wciąż musi pozostawać w letargu.

Dziewiątego dnia nieznośnego oczekiwania w końcu coś poczuł. Nachylił głowę nad ogromnym kokonem, spoczywającym na stole operacyjnym i wciągnął mocno powietrze. Feromony uderzyły w jego receptory. Chemia mogła nareszcie zastąpić dźwięki niedoskonałej mowy.

„Jestem moja królowo!”

„Gdzie jestem? Co się dzieje. Kim jesteś…my”

„Jesteś idealna. Jesteś absolutna.”

„Uwolnij… Jezu Chryste co się ze mną dzieje?!”

„To echa twego poprzedniego gospodarza. One miną.”

Rzucił się po skalpel i zaczął rozcinać skórzastą powłokę kokonu. Zanurzył ręce w wypełnione śluzem wnętrze i poszerzył prześwit. Jedno z błyszczących głębią onyksu, fasetkowych oczu drgnęło.

„Jesteś doskonałością!”

„Jesteśmy”

Mężczyzna opadł na kolana i zachlipał w mistycznym wzruszeniu. Przed nim, powstając z kokonu, prostował się powoli sięgający niemal sufitu kształt.

„Jesteśmy gotowe, by… Zdrować Mario, łaskiś pełna… Co to?”

„Nie zwracaj uwagi królowo, echo ludzkiej świadomości, wkrótce stopi się z twym umysłem w idealnej symbiozie”

„Zdrować Mario, łaskiś głodna. Jesteśmy głodni”

„Jestem gotów, wciąż pełen twego poprzedniego ciała, zmagazynowana w tkankach tłuszczu zbawcza energia czeka, byś po nią sięgnęła. Błagam tylko, zacznij od nóg, pozwól mi cieszyć się twą obecnością jak najdłużej”

Mężczyzna, kiedyś zwany Dawidem leżał na podłodze sali operacyjnej. Grzyb Cordyceps unilateralis, który owładnął jego umysłem zmieniał impulsy docierające do mózgu człowieka. Ogromna, przypominająca modliszkę istota miażdżyła potężnymi żuwaczkami jego nogi, zjadając go niespiesznie.

W fałszywej ekstazie rozkoszy, która zalewała jego umysł zamiast bólu, Dawid czuł, jak kawałek po kawałku staje się jednością z ideałem, który dane było mu powołać do istnienia. Chimera świata grzybów, owadów i ssaków nadrzędnych, istota kompletna, królowa matka nowego gatunku, który wkrótce sięgnie po należne mu miejsce, pochłaniała jego ciało. Roześmiał się głośno myśląc o tysiącach zarodników, które jako doktor chirurgii plastycznej wszczepił niczego niepodejrzewającym kobietom. Ich nowe, cudowne, doskonałe piersi, wkrótce dojrzeją i to, co miało być jedynie silikonem zacznie, podobnie jak teraz królowa matka szukać zbawiennego pokarmu.

Ostatnim wrażeniem, które zarejestrowały jego ludzkie zmysły był powiew fali powietrza. Skrzydła rozpostarły się za plecami królowej. Trójkątna owadzia głowa nachyliła się ponad jego twarzą. Kości ludzkiej czaszki chrupnęły głośno.

Exit mobile version