Site icon KOSTNICA – POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

OPOWIADANIE – OSTATNI RAZ – Maciek Macszym Szymczak

OSTATNI RAZ

09.01.2023

Eugeniusz K. siedemdziesięciodwuletni myśliwy, schodził obładowany sprzętem do garażu. Wybierał się na ostatnie w tym sezonie polowanie zbiorowe i miał jakieś dziwne przeczucie, że może być to jego ostatnie polowanie w ogóle. Cóż, 1 kwietnia wchodził obowiązek okresowych badań okulistycznych i psychiatrycznych dla myśliwych, on miał umówione wizyty na luty i bał się, że ze względu na wiek, może ich nie przejść. Nie ma co ukrywać, wiek robił swoje, wzrok już przecież nie ten, co za młodu, a stresujące życie dyrektora dużego miejskiego zakładu wodno-kanalizacyjnego trochę mu nerwy zszargało. Co prawda był już kilka lat na emeryturze, ale swych nerwic nigdy nie leczył, bo bał się, że diagnoza psychiatry mogłaby odebrać mu to, co najbardziej kochał, co było jego pasją i jedynym sportem jaki uprawiał, czyli łowiectwo. Długie lata zarządzał firmą i choć ekipy rządzące się zmieniały, nikt go z dyrektorskiego stołka nie usuwał. Zawsze, w jakiejkolwiek „grupie trzymającej władzę” w mieście znalazł się kolega „po strzelbie”, który robił wszystko, żeby Gienka nie zwalniać. W kole był lubianym kolegą, rubasznym gawędziarzem, którego mocno koloryzowane opowieści z polowań zawsze potrafiły rozbawić współtowarzyszy polowań, a i po polowaniu chętnie częstował kolegów koniaczkami, które „wpadały” mu w ręce w ramach dowodów wdzięczności za dyrektorowanie. Dusza człowiek.

To było ostatnie pędzenie. Oddział 234. Zostawili ten miot na koniec, bo tu zawsze były jakieś dziki. Miał być ukoronowaniem polowania, do tej pory dość nieefektywnego, bo na rozkładzie był tylko jeden lisiura i wychudzony przelatek, pewnie z ASF. Gienek zajął miejsce na leśnym dukcie, na lewej flance linii myśliwych. Za nim swoje miejsce miał Zenek W. zamykający linię. Miejsca w każdym pędzeniu były losowane i Gienia ucieszył wynik loterii, bo zazwyczaj dziki uchodzące z tego miotu ładowały się między dwóch ostatnich myśliwych zamykających flankę. Za plecami, w lesie, był głęboki parów, do którego czarny zwierz zazwyczaj pędził, aby potem niczym pociąg pomknąć w głąb ostoi i w którym kula już nie mogła go dosięgnąć. Zagrano sygnał do ruszenia nagonki. Chociaż styczeń był bez śniegu, to jednak trochę mroziło, ale podniecenie rosło i Gienek nie odczuwał przykrego ziąbu. Ba, nawet zaczął się pocić z nerwów. Okulary lekko mu zaparowały, ale nie przecierał ich, żeby czasem nie stracić okazji do strzału. Na prawej flance padł strzał. Coś się ruszyło w miocie, ale mógł to być jakiś lisek, który po cichu chciał umknąć z zasadzki, bo psy jeszcze nie sygnalizowały obecności grubego zwierza. Minęło parę minut i wreszcie gończe zagrały. Ich ujadanie poniosło się po lesie, a charakterystyczny szczek mówił, że znalazły dziki. W gąszczu przed myśliwymi zrobił się harmider. Psy coraz głośniej i bliżej oznajmiały, że dziki są! I to na pewno więcej niż jeden, bo odgłos łamanych gałęzi, hałas przedzierającej się przez krzaki zwierzyny mówił, że sunie duże stado. I to stado właśnie pędziło w stronę zbawczego parowu, między Gienia i Zenka. Myśliwi podnieśli broń do oka i celowali w miot, gdzie miedzy drzewami migały już pędzące dziki. Watahę prowadził duży odyniec, doświadczenie nakazywało mu kierować stado do zbawczego jaru. Obaj myśliwi zamykający lewą flankę prawie w jednej chwili pociągnęli za spusty. Huk wystrzałów zlał się w jeden. Chociaż Gienek celował w odyńca, to zwierzak nawet nie zaznaczył strzału. Pewnie breneka trafiła w jakąś gałęź i zmieniła trajektorię lotu. Zenek natomiast położył strzałem drugiego w kolejce dzika. Pewnie też celował w prowadzącego, ale spóźnił strzał. Akcja rozgrywała się błyskawicznie. Dziki wyskoczyły na dukt i już miały zniknąć po drugiej stronie, gdy Gienio walnął do odyńca z drugiej lufy. Podniecenie sięgnęło zenitu. Pomyślał tylko, że szczęśliwie zdecydował się na dubeltówkę, bo mógł szybko oddać drugi strzał, a wyposażony w sztucer Zenek nie zdążył nawet przeładować. Myśliwy zobaczył wielkiego samca jak wali gwizdem w ściółkę, koziołkuje i zamiera. Reszta dziczej bandy zniknęła w parowie. I kto tu jest królem polowania! – myślał tryumfalnie.

Ponieważ był to ostatni miot, rozległ się sygnał z rogu o zakończeniu polowania. Gienio popędził do swej zdobyczy. Okulary jeszcze bardziej mu zaparowały. Serce biło jak oszalałe. Szybko złapał swój duży myśliwski nóż, najpierw wytrzebił zwierza, a potem zaczął go patroszyć. W podnieceniu nie słyszał krzyków kolegów, ale poczuł, że ktoś go chwyta i odciąga od tuszy, wlecze po ziemi, po czym do niej przyciska. A za godzinę przyjechała policja i zgarnęła go do radiowozu. Oszołomiony myśliwy nie bardzo wiedział dlaczego, przecież wszystko odbyło się zgodnie ze sztuka łowiecką?!

Trzy godziny później:

Gienek siedział oszołomiony. Nie docierało do niego co się właściwie stało. Dlaczego znalazł się na komendzie. Nie mógł sobie za wiele przypomnieć z tego, co wydarzyło się po strzale do dzika. Drzwi pokoju otworzyły się i weszli do niego umundurowany policjant i jakiś człowiek w cywilu, z notatnikiem w ręce.

– Aspirant Jasiak, a to doktor psychiatrii Łukasz J. – przedstawił obu policjant. – Niech nam pan opowie, co się zdarzyło podczas tego ostatniego pędzenia.

Obaj usiedli naprzeciw Gienka, mundurowy włączył cyfrowy dyktafon, a cywil otworzył notatnik i coś w nim zapisał. A Gienek jak to Gienek, ze swadą i swoim koloryzowaniem zaczął snuć opowieść. Mężczyźni słuchali go w milczeniu, nie przerywali ani słowem, a psychiatra cały czas coś notował w swym brulionie. Myśliwy rozkręcał się coraz bardziej, zaczął gestykulować, rękami pokazywać jak się składa do strzału, jak pada palba, jak dzik ryje w ziemi po strzale. Skończył tym, że pobiegł dzika od razu wypatroszyć, bo to i tak koniec polowania, a zanim koledzy zejdą ze stanowisk, to przy swojej wprawie da mu spokojnie radę. Zapadła cisza. Przesłuchujący przypatrywali się podnieconemu wspomnieniami Gienkowi. Wreszcie odezwał się Jasiak:

– Panie K. jaki dzik??? Postrzelił pan kolegę! Zenona W. Może by jeszcze przeżył, ale po coś pan go patroszył???

Psychiatra znów coś naskrobał w notesie.

Maciek Macszym Szymczak.

Exit mobile version