Słowo wstępu
Lubię absurdy. Lubię nietypowe pomysły. I w takie właśnie celuję. Dlatego kiedy piszę horror, staram się budować go na elementach z horrorem się niekojarzących. Nic więc dziwnego, że parę lat temu wpadałem na pomysł opowiadania grozy opartego na… oglądaniu serialu komediowego. Wybór jakiego konkretnie nie był trudny. Świat według Kiepskich.
Ale nie napisałem wtedy tej historii. Nie czułem jej. Coś nie do końca odnajdywałem się w tym wszystkim. Pomysł przeleżał swoje, kilka lat później przekuty w opowiadanie „Chińska demokracja”, ale nadal kołatał się gdzieś w mojej głowie, szukał ujścia, chciał się przecisnąć, urodzić w formie, w jakiej został poczęty. Więc jest. I to teraz, gdy Kiepscy telewizyjnie kończą się na dobre.
To nie fanfik. To opowieść grozy o oglądaniu serialu komediowego. I hołd produkcji, którą cenię od samego początku jej istnienia.
Aha i wszystkie wydarzenia są stricte fikcyjne, a wszelkie związki… cóż, licentia poetica, jak to mówią.
Michał
1
Wysiadł na przystanku autobusowym na Bielanach Wrocławskich i rozejrzał się wokoło, próbują odnaleźć się w zupełnie obcym mu miejscu. Obok znajdował się wyglądający jak kościół budynek oznaczony jako Slow food bistro. Wygooglował go, wyznaczył na smartfonie trasę, ot nieco ponad pół kilometra do celu, rozejrzał się jeszcze raz po niskich domkach, jakby żywcem wyjętych z wiejskiego krajobrazu, bo w końcu to była wieś, przesunął się oczami po ceglastej budowli jakiejś przychodni zdrowia i ruszył przed siebie.
Wrocławskie niebo miało stalową barwę suchych chmur, które grożą deszczem, straszą nim, obiecują, ale w końcu i tak nic z tego nie wychodzi. Wrocławskie ulice i domy, przynajmniej w tej okolicy, były tak samo suche i ponure, jakby pozbawione życia, chociaż było lato, sierpień, końcówka co prawda, ale jednak, samochody przemykały obok, a ludzie snuli się ulicami. Jakieś dzieciaki siedziały na przystanku, chłopak z dziewczyną, on ubrany zwyczajnie, ona wbita w ciuchy czarne jak noc, nie pasowali do siebie, ale całowali się, jakby od tego zależało ich życie. A jednak życia w tym nie było.
Przeciął to, co wujek Google określał jako skatepark, który, otoczony osiedlem niższych i wyższych budynków, tak do siebie podobnych, jakby wyszły spod ręki jednego człowieka z niewielką wyobraźnią, bardziej przypominał plac zabaw albo przyszkolne boisko i szedł dalej. W tej części mieściny było całkiem przyjemnie, niewyróżniająco się, ale przyjemnie. Z tym, że nie dla przyjemności się tu zjawił. Nie żeby zwiedzać.
Szedł zatem dalej, aż stanął przed budynkiem studia ATM. Nie wiedział do końca czemu, ale skojarzył mu się z akwarium. Wielkim, szarym akwarium albo czymś równie bliskim rybom i wodzie. Stał tak, patrzył przez chwilę, wahał się. To tu kręcili Kiepskich, drugi najdłuższy polski serial. Sitcom, który się przyjął, kupił ludzi takich, jak on, bawił ich przez lata. A teraz się kończył.
Ale nie przyszedł tu, żeby się pośmiać, tak jak nie przyjechał do Wrocławia, żeby zwiedzać. Nie, zjawił się tu, żeby poznać prawdę o koszmarze. Poznać prawdziwą grozę, jaką spotyka się, idąc do autentycznego nawiedzonego domu, gdzie duchy nie tyle dzwonią łańcuchami, ile zaciskają je na szyjach ludzi, którzy odważyli się postawić nogę w ich pokrytych pyłem progach. Horror, jakiego doświadczyć można jedynie spoglądając w oblicze czegoś, co może pozbawić człowieka zmysłów.
I zrobił ku niemu pierwszy krok, przekraczając bramę z szarej siatki, za którą – przynajmniej taką miał nadzieję – czekało wejście do budynku studia.
2
Świat według Kiepskich zaczął oglądać z dwóch powodów. Pierwszym było to, że kojarzył się z miejsca ze Światem według Bundych – i słusznie zresztą – a ten, w czasach, kiedy chodził do podstawówki, oglądali wszyscy. Więc oglądał i on. Drugi powód był taki, że w czasach bez VOD i streamingu, z marnie wyposażonymi lokalnymi wypożyczalniami kaset wideo, jakie w małych miasteczkach bardziej zniechęcały, niż zachęcały do wejścia w ich progi, oglądał w telewizji właściwie co tylko oglądać się dało. Nie zniżył się nigdy do sięgnięcia po telenowele czy telewizję śniadaniową, nawet jak był chory i zimą leżał w łóżku bez dającej się obejrzeć w dzień żadnej ramówki, ale zdarzyło mu się widzieć nawet Zostać miss.
Na tej samej zasadzie obejrzał Kiepskich i… Chciałby powiedzieć, że go trafiło. Że w tamtym momencie to było olśnienie, coś niezwykłego, nowego, ale nie. Pierwsze odcinki były zlepkiem pomysłów, które nawet do siebie nie bardzo pasowały, bez wyważenia, z jedynie sporadycznymi momentami wartymi uwagi. Ale… Właśnie, ale. Coś tam było, coś go pociągało, coś śmieszyło, czasem miało w sobie jakąś taką satyryczną prawdę, szczerość, bezkompromisowość w obśmiewaniu polskiej zaściankowości.
A potem wciągnął się na całego, oglądał wszystkie odcinki, co na początku mu się nie zdarzało, nadrabiał pominięte, z paroma szkolnymi kolegami, którzy też oglądali serial, rozmawiał, omawiał, śmiał się, żonglując cytatami, a kiedy oni przestali oglądać, on oglądał dalej.
W czasach szkolnych miał nawet zeszyt z Kiepskimi. Żółty zeszyt w kratkę, gdzie obok kadrów z serialu znajdował się mały quiz wiedzy, wymagający prostackiego, ale przyjemnego łączenia cytatów ze zdjęciami. Aż żal mu było w nim pisać, więc nie pisał. Nie nosił go nawet do szkoły, bo okładka szybko się wycierała, przez pewien czas szukał nawet właściwych treści, które mógłby tam zapisywać, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc zeszyt leżał, leżał i leżał. On zadowalał się tanimi zeszytami lokalnej produkcji, dziwnie ubogimi mimo kolorowych okładek i smutnymi, jak smutna jest sama bieda, a ten kiepski zeszyt czekał i czekał. Miał go zresztą dotąd, choć z wydartym już całym środkiem – Bóg jeden wiedział, jak do tego doszło.
I właśnie o tym zeszycie myślał, kiedy szedł powoli korytarzem studia, do biura, gabinetu – nie wiedział właściwie dokąd i nie miało to większego znaczenia – gdzie zgodzono się z nim spotkać.
Bardziej jednak coś innego zaprzątało jego myśli. Ten zeszyt był odskocznią, kotwicą wiążącą go z rzeczywistością. Coś, jak to wyświechtane uszczypnięcie się, pomagające człowiekowi upewnić się czy rzeczywiście nie śni a może nawet z tego snu, koszmaru, się wyrwać. Zatem myślał o zeszycie, chciał o nim myśleć, ale za nic nie mógł przestać myśleć o tym, co podobno parę lat temu wydarzyło się na planie Świata według Kiepskich.
To był horror. Groza w czystej postaci, przeczytał jeden wpis na forum. Nikt o tym nie mówi, wszystko zamieciono pod dywan, ale taka była prawda.
Możecie wierzyć albo nie, przekonywał użytkownik, który podpisał się jako Rewiński, odnosząc się do nazwiska aktora, jaki pierwotnie miał się wcielić w Ferdynanda Kiepskiego, głównego bohatera i głowę rodu Kiepskich. Chociaż nazywanie go mianem głowy mijało się nieco z celem. Bardzo się z tym celem mijało, jeśli być szczerym. To, co jednak wydarzyło się wtedy w trakcie kręcenia zdjęć sprawiło, że serial niemal zniknął z anteny, a Okił Khamidov, jeden z jego najważniejszych twórców, porzucił produkcję w samym środku sezonu.
Brzmiało to jak fanfiction, tak jak potem brzmiały opisy odcinków trzydziestego czwartego sezonu, zanim ten nie został wyemitowany i to, co wydawało się kiepskim żartem z serialu, okazało się prawdą. Nie było to, jak szukanie taniej sensacji i zainteresowania, wyglądało po prostu fanowska miłość, każąca szukać czegoś więcej, dalej, głębiej, a jednak coś kazało mu czytać dalej, więc czytał.
A teraz był tu i szedł przez teren studia ATM. Podszedł do budynku, który kojarzył mu się z akwarium i odezwał się do stojącego pod nim mężczyzny.
– Dzień dobry.
– Dobry – opowiedział mężczyzna z papierosem, ewidentny pracownik fizyczny, który może za wiele nie wiedział, a może jak wielu jemu podobnych, wiedział więcej, niż się wydawało.
– Szukam pomieszczeń biurowych, konkretnie… – wygrzebał smartfon, który schował chwilę wcześniej do kieszeni, gdy tylko dotarł do celu i uznał, że nie będzie go już potrzebował i odczytał numer pokoju, który powinien znać na pamięć.
– Pan idzie tam – powiedział pracownik, nie wyciągając papierosa z ust. – W prawo.
Niedbałym machnięciem ręki wskazał budynek, który z wyglądu przypominał nieco klockowate konstrukcje domów handlowych.
– Dziękuję.
Mężczyzna tylko kiwnął głową, jakby to musiało wystarczyć za odpowiedź. A on ruszył przed siebie, w kierunku grafitowej barwy konstrukcji, która w większości składała się z okien odbijających stalowe niebo. Okien tak szarych od chmur, jakby same były ze stali. Albo z popiołu. I jakoś fakt ten wydawał się być dziwnie na miejscu.
3
Jak twierdził Rewiński, a w co trudno było mu wierzyć, chociaż jego wywody czytało się całkiem przyjemnie, jak czyta się wszelkie teorie rozwijające jakieś sekrety czy to gier, filmów czy książek, Był rok 2007 lub 2008, trwały zdjęcia do najnowszego, dwunastego wtedy sezonu. Nic niezwykłego, ale po prawie 280 odcinkach twórcy szukali czegoś nowego. Czegoś, co dodałoby serii trochę świeżości. A może nawet nowej jakości.
Skończyło się, jak skończyło. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, kiedy aktorzy grający w serialu zaczęli nadużywać alkoholu, znacie już odpowiedź.
Był, jak fan Lost: Zagubieni, który po latach od zakończenia serialu śni o tym, że przegapił jakiś odcinek, przegapił cały sezon, dwa sezony, trzy i nigdzie nie może ich znaleźć, bo jakimś cudem ani serwisu streamingowe, ani nawet pirackie strony ich nie mają. Taki fan wraca raz za razem do stron z teoriami, analizuje wątki, których nie ma sensu analizować, bada fakty, które faktami nie są i próbuje coś z nich wycisną, ułożyć, doznać nagłego olśnienia.
Nikt nie wie do końca, co się tam stało. Wszystko, co od tego momentu można by napisać jest niczym więcej, jak przypuszczeniami, poszlakami. Pewne jest jedno, twórcy się bali. Okił przeraził się tak bardzo, że porzucił kręcenie serialu – oficjalnie dla innych produkcji – a związani kontraktami aktorzy nie byli w stanie na trzeźwo wrócić na plan.
Polsat swego czasu reklamował ten sezon, jako coś niezwykłego. Niesamowitego. Coś, co zachwyci fanów. A potem dostaliśmy po prostu jeszcze jedną serię, zbitek nakręconych na szybko epizodów, jakby te, które naprawdę wtedy powstały niemiały już nigdy ujrzeć światła dziennego. Do tego większość z nich nakręcił nowy reżyser, Patrick Yoka, starając się zdążyć z równie pospiesznie przepisanym materiałem, bo do dotychczasowych fabuł nikt nie chciał już wracać.
Co tam naprawdę miało miejsce? Co tak przeraziło twórców i ekipę? Tego być może nigdy się nie dowiemy. Jedno pozostaje faktem, który być może wyjaśnia nam to i owo. Mówi się, że to był dwunasty sezon Świata według Kiepskich, ale to nieprawda. Pierwszy sezon tak naprawdę podzielony jest na dwie części: serię pilotażową, złożoną z pierwszych trzech odcinków i właściwą, czyli całą resztę. A to daje nam dodatkowy, trzyodcinkowy sezon zerowy, prawda?
Liczba trzynaście nie jest może odpowiedzią na wszystko, ale jakąś jest. Coś nam mówi. I może to zbieg okoliczności. Może przypadek. A może nie. Ale takie pozostają fakty. Jeśli spojrzycie na spis sezonów na PolsatGo, zobaczycie, że ich numeracja jest zupełnie inna od faktycznej, jakby nawet Polsat obawiał się fatum tej liczby i tego konkretnego sezonu.
No i zostało coś jeszcze. Drobne nagranie przemycone przez kogoś z planu. Może jest ono słabej jakości, ale przynajmniej uchyla przed nami rąbka tajemnicy.
4
Budynek z zewnątrz może i przypominał nieco małomiasteczkową galerię handlową, jednak jego wnętrze z miejsca kojarzyło się z lotniskiem, bo kiedy minęło się niczym hotelową recepcję, wchodzących witała wielka hala, niby poczekalnia przytulona do wysokiej na jakieś dwa piętra szklanej ściany. Ściana wychodziła na szarą rzeczywistość rozciągającą się za nią, ale środek też nie wyglądał szczególnie żywo. Parę osób, sporo roślin w szarych donicach, trochę kolorowych siedzisk i to tyle. Reszta była, jak to wrocławskie niebo.
Spytał o drogę i poszedł prosto przed siebie, w czarną, kwadratową paszczę, która ziała po drugiej stronie holu, gdzie znajdowały się pomieszczenia biurowe i jakieś korytarze prowadzące między innymi na plan Kiepskich. Chwilę się wahał, czy nie skręcić tam, gdzie powstawał jeden z jego ulubionych seriali, z którym wytrwał ponad pięćset siedemdziesiąt odcinków, ale powściągnął ciekawość, w pewnym wieku inaczej już po prostu nie wypadało i poszedł tam, dokąd miał dotrzeć.
Czuł się tu, jakby szedł za kulisami jakiegoś teatru czy kina. Pamiętał takie z czasów, kiedy w szkole podstawowej w miejscowym kinie wystawiali jakieś przedstawienie, chyba z okazji świąt Bożego Narodzenia, ale już nie był pewien, lata zrobiły swoje, a samo wydarzenie nie było w najmniejszym stopniu dla niego istotne (liczyły się tylko słodycze, które dostali potem), te jednak były inne. Węższe, bardziej sterylne, czasem kojarzące się z magazynami, czasem ze szpitalnymi przejściami, gdzie nie wiesz już, jaka pora panuje na zewnątrz, bo nigdzie nie ma okien, a elektryczne światło dostarcza jedynie czystego, pozbawionego zabarwiającego go upływu czasu blasku.
W końcu znalazł właściwie drzwi, upewnił się jeszcze co do numeru, a potem zapukał. I wszedł do środka.
5
– Co zatem konkretnie pana interesuje? – zapytał mężczyzna za biurkiem. Biurko zdawało się nie pasować do tego pomieszczenia, zajmowało zbyt wiele miejsca, wydawało się przesadnie masywne, niczym, to biurko księdza w jednym z odcinków Kiepskich, reszta wystroju zdawała się nie mieć żadnego znaczenia.
– Najlepiej wszystko – nie wiedział, co właściwie ma powiedzieć, więc wyrzucił z siebie jedyne, co przyszło mu do głowy: prawdę.
Sytuacja była absurdalna od samego początku. Od całej tej wypowiedzi na forum, przez zatytułowany od słów Ferdynanda Kiepskiego filmik Rzeczy, które się fizjologom nie śniły, po to, że w ogóle zdecydował się skontaktować ze studiem ATM i zapytać o całą tą sprawę. Jeszcze bardziej absurdalne wydawało się to, że odpowiedzieli. Co tam odpowiedzieli! że zaprosili go na miejsce i zapewnili, że wszystkiego się dowie. Choć z drugiej strony czy opowiedzenie historii tego typu człowiekowi, który musiał brzmieć jak wariat było absurdem?
– Widział pan to ziarniste nagranie, na którym Andrzejem Grabowskim, serialowym Ferdkiem, jakaś siła rzuca o ścianę? – zapytał mężczyzna zza biurka. Kiedy tak mówił, kiedy zadawał pytania, przypominał nauczyciela.
Gość pokiwał głową. Widział to i widział, jak potem, tuż zanim nagranie się kończyło, cała ekipa rzuca się do ucieczki. Jakość nagrania była słaba, ale poszczególne osoby dało się rozpoznać bez trudu po sylwetce i ubiorze.
– Muszę jednak prosić pana o dyskrecję.
– Oczywiście.
Mężczyzna zza biurka przyglądał się przez chwilę swojemu rozmówcy w milczeniu, jakby wahał się, czy w może jednak nie wycofać się z danego raz słowa, złożył przed sobą ręce, chrząknął i powiedział:
– To naprawdę miał być niezwykły sezon. Nie tak, jak mówią wszyscy. Nie chodziło, żeby był jakiś niezwykły, nowatorski, wręcz przeciwnie. Mieliśmy jeden cel: wrócić do początków. Wrócić na Przedmieście Oławskie, na Podwale, gdzie kręciliśmy przez pierwsze niespełna dwa lata i zamierzaliśmy nakręcić, choćby kilka odcinków na starych śmieciach. Pokazać prawdziwe podwórko, klatkę schodową, która przestała występować w serialu. Fani by to docenili, przyjęli z sentymentem.
Sięgnął po szklankę, łyknął nieco wody i kontynuował.
– Wyobraża pan sobie, jak by to na nich podziałało?
Wyobrażał sobie.
– Za niecały tydzień w Polsacie debiutuje ostatni, pożegnalny sezon Kiepskich. Gdybyśmy jego nakręcili w dawnej scenerii, to byłoby coś, ale postanowiliśmy więcej tam nie wracać.
– Dlaczego? Przecież mieszkają tam ludzie, co takiego mogłoby się tam wydarzyć, że…
– Wie pan, to działo się już wcześniej, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Czasem ktoś otwierał drzwi do mieszkania i nikogo nie było na korytarzu, to znowu ktoś zatrzasnął aktora w toalecie. Przez ten ostatni incydent wymyśliliśmy zresztą potem odcinek z nawiedzoną toaletą na trzecim piętrze, jeden z ostatnich, jakie nakręcił Okił, zanim wydarzyło się to wszystko. Wcześniej zaś to właśnie pod wpływem tych wydarzeń zaczęliśmy dodawać fantastykę do odcinków, choć traktowaliśmy to na zasadzie żartu.
Rzecz w tym, że na początku nie wiązaliśmy tego z niczym szczególnym. Uważaliśmy, że to psikusy mieszkańców, którzy zresztą mieli z nami problem, uważając, za uciążliwość, niedogodność. Nie robili nam jednak problemów, chyba wiedzieli, że długo tam nie wytrzymamy. Myślę, że oni na to, co działo się w kamienicy byli po prostu uodpornieni, rozumie pan?
Pokiwał głową. Myślał o zeszycie, swojej kotwicy, myślał o filmie, ale przede wszystkim chłonął to, co słyszał. I nie mógł powiedzieć, że nie czuł pewnego zawodu. Rozczarowania, że to wszystko jest takie zwyczajne, takie proste, takie, takie… Cóż, tak już w życiu bywa. A to było życie właśnie, takie prawdziwe, może trochę absurdalne, ale jednak prawdziwe, a w życiu, jak to w życiu, rozwiązanie tajemnic, poznawanie faktów zawsze układa się w rozczarowujący sposób. A mimo to cierpliwie słuchał tego, co miał mu do powiedzenia mężczyzna zza biurka.
– Wróciliśmy tam na te kilkanaście epizodów, nieświadomi, że to, co dotąd nas spotykało, nie było żartem mieszkańców. Plan mieliśmy prosty. W jednym z odcinków chcieliśmy wrócić do sekretów ze Szkieletu fon Bibersztajna. W tamtym odcinku Ferdek szukając mapy zauważył, że jedna z płytek w kuchni wydaje odgłos, jakby znajdowała się pod nią jakaś skrytka. I ten wątek chcieliśmy pociągnąć, doprowadzić do finału. Ale chcieliśmy też pokazać sekrety podwórka i ogólnie osiedla Kosmonautów, a także kto pukał do drzwi Kiepskich w odcinku Bob.
Robiliśmy więc rekonesans, szukaliśmy miejsc, które warto by pokazać i takich, które mogły w sobie coś kryć i… Naprawdę nie wiem, co odkryliśmy, ale coś tam było. Jest przy Podwalu dużo starych budynków, kamienic pamiętających naprawdę odległe od naszych czasy. To, co widziały ich mury, to, co się między tymi murami wydarzyło, musiało odcisnąć swoje piętno na tym miejscu, jak na każdym jemu podobnym. Nic więc dziwnego, że odkryliśmy coś z jednej z piwnic.
– Co takiego?
– Tego nikt panu nie powie. Kręciliśmy tam akurat o trzeciej nad ranem, o godzinie, w której w serialu zawsze bohaterowie spotykają się nocą na wódkę. To miał być taki akcent, drobiazg, który stanie się anegdotką, hołdem dla serialu, twórców, fanów. Teraz myślę, że może ten element w scenariuszach dawnych odcinków umieściliśmy nieświadomie, ale nieprzypadkowo. Jakby coś nami sterowało, kierowało, zmierzając do tej, jednej, jedynej chwili.
Ale wracając do pańskiego pytania, naprawdę nikt nie powie, co to było. Cień cienia. Gęsta plama czerni na tle innych plam czerni. Nie miało kształtu, nie miało wyglądu, nawet ciężko powiedzieć, że to było. Bardziej wyglądało, jak coś, czego nie ma, pusta przestrzeń, która została po czymś, co kiedyś się tam znajdowało. Zimna, ssąca. Nawet tego nie widzieliśmy, jedynie kątem oka rejestrowaliśmy coś, czego być nie mogło, a włosy na ciele stawały dęba.
Okił uciekł stamtąd, potem nie potrafił nawet powiedzieć dlaczego. Reszta szybko wróciła na wyższe piętra, ale wtedy Grabowskim jakaś siła rzuciła o ścianę, a ekipa zaczęła uciekać. Nikt z nas nie myślał, zostawiliśmy kamery, sprzęt, wszystko i biegliśmy przed siebie.
Poczuł dreszcze, poczuł jakiś chłód, który dotknął go, polizał właściwie, więc mocniej skupił się na zeszycie, a mężczyzna za biurkiem mówił:
– Jedna z kamer nadal kręciła, ale ktoś musiał zaczepić nogą o kabel zasilający i to krótkie nagranie, które jakimś cudem trafiło do internetu, jest jedyną pamiątką po tym, co się wtedy wydarzyło.
Westchnął, znów się napił – czy to na pewno była woda? nie wiadomo – i kontynuował:
– Mieliśmy nakręcone już część materiału. Kilka epizodów zrealizowaliśmy wcześniej w studiu, kilka kolejnych nakręciliśmy w kamienicy, ale po tym, co się wydarzyło, Okił postanowił odejść z serialu, a ekipa producencka uznała, że lepiej będzie zostawić w spokoju odcinki zrealizowane przy Podwalu. Jeśli wcześniej coś się działo na planie, były to sporadyczne przypadki, teraz coś przebudziło się na dobre i to było widać. Obraz na nagraniach skakał, miał zakłócenia, jakie się nie zdarzają, a kiedy oglądaliśmy materiały, robiło nam się jakość zimno. Niedobrze. Coś było z nimi nie tak, nie mieliśmy najmniejszej wątpliwości, więc uznaliśmy, że lepiej będzie ich nie pokazywać i na szybko przygotowaliśmy nowe. Też całkiem udane, trzeba to przyznać.
– A co było w tych epizodach?
– Właściwie nic konkretnego, w jednym z odcinków Ferdek i Boczek mieli pojechać razem do dupy na raki, w innym wszyscy poza Kiepskim zniknęli z kamienicy i Ferdek starał się rozwikłać tą zagadkę itp. Miał być jeszcze odcinek, w którym Ferdek zaczyna podróżować w czasie, by odkryć sekrety kamienicy, ale udało się zrealizować jedynie fragment materiału.
– Brzmią ciekawie.
– Fakt, ale nigdy już do nich nie wrócimy. Nie teraz, gdy nie żyje już tylu aktorów, stanowiących przecież trzon serialu. Bez nich nie ma już sensu tego ciągnąć. Dlatego za parę dni żegnamy się z Kiepskimi na dobre ostatnim sezonem.
Mężczyzna za biurkiem wyprostował się i westchnął.
– I tak to wszystko wygląda.
– Właściwie nie wiem co powiedzieć.
– A czy trzeba coś? Są rzeczy, o jakich się fizjologom nie śniło, jak widać, a one nie wymagają komentarza. Przyjechał pan z daleka, prawda? – zapytał mężczyzna zza biurka.
– Z Węgrowa. To na granicy Podlasia i Mazowsza – wyjaśnił i wbrew własnej woli prawie się zaśmiał, bo przypomniał mu się wspominany w Kiepskich uniwersytet śląsko-podlaski.
– Mam nadzieję, że nie stracił pan za dużo czasu i pieniędzy. Może chociaż to nieco zrekompensuje panu wyjazd. Za dużo nie mogę pokazać, ale…
Wyjął z biurka laptop, otworzył, klikał chwilę, jakby wpisywał hasło, potem klikał jeszcze chwilę, grzebiąc w plikach i w końcu obrócił go w stronę przybysza. Wcisnął spację, by odtworzyć plik i na ekranie pojawił się Ferdynand Kiepski, w swoim łóżku, gwałtownie wyrywający się ze snu.
– I czego drzesz mordę, jełopie? – zapytała jego żona, leżąca obok z papilotami na głowie.
– Oj Halincia, jakiego ja żem miał koszmara… Normalnie, kurde, nie uwierzysz, jak ci opowiem.
– Pewnie takiego, że aż musisz się napić?
– A wiesz, że ty czasem to i dobrze mówisz?
Halinka westchnęła, kręcąc głową, zwlekła się z łóżka i poczłapała do kuchni, zrobić śniadanie.
Kiedy potem Ferdek dołączył do niej, obowiązkowe jajko na miękko i posmarowany masłem chleb leżały już na swoich miejscach, ale żony nigdzie nie było. Ferdek zjadł, wyszedł z kuchni, jednak i tym razem żony nie znalazł nigdzie. Mariolki, córki, też zresztą nie było.
Poszedł na korytarz, zapukał do Paździochów, ale nikt mu nie otworzył. Zajrzał do kibla, ale Boczka tam nie było. Pod sklepem u Stasia, kiedy już wydostał się z kamienicy, też panowały pustki.
A potem obraz zaczął się rwać, skakać, śnieżyć i skończyło się oglądanie.
Tylko tyle, a robiło wrażenie. Wywoływało jakiś chłód, jakieś dreszcze, choć czy dyktowane faktyczną grozą, czy klimatem słów mężczyzny, ciężko było orzec.
– Jeśli pan ma ochotę – powiedział mężczyzna zza biurka – mamy taki drobny bufet do częstowania gości. Są tam pączki, kiszone ogórki, ogólnie jedzenie z serialu. Serdla z wody z musztardą też można czasem spotkać. Proszę się częstować, gdyby miał pan ochotę.
I spotkanie dobiegło końca.
6
Kiedy pięć dni później, o dwudziestej pierwszej trzydzieści siedział przed telewizorem, z włączonym Polsatem i czekał na nowy odcinek Kiepskich, pierwszy ostatniego sezonu, symboliczny początek końca, nadal nie potrafił przestać myśleć o tym wszystkim. To było takie dziwne, nierealne.
Myślał o tym, kiedy jechał autobusem, wracając do domu i myślał teraz. Tak samo mocno, z takim samym poczuciem absurdalności, ale… Zawód nadal go nie opuszczał. Zawód i wrażenie, że horror, groza, prawdziwy koszmar w życiu to jedynie chwila dreszczy a potem powrót do normalności. To, co najbardziej przeraża ludzi to nie duch i tajemnicza siła, nie kosmici ani wampiry, a brak pieniędzy, choroby, ryzyko utraty kogoś bliskiego. Przy takiej grozie, żaden paranormalny horror po prostu się nie umywa.
I to trochę rozczarowywało. Cieszył się, że to przeżył, że odkrył to, co odkrył, dowiedział wszystkich tych rzeczy, ale…
I wciąż nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że coś mu w tym wszystkim nie pasuje. Że wszystko poszło zbyt łatwo, zbyt gładko, jakoś tak… za zwyczajnie? Być może. Nie był pewien, ale…
Nowy odcinek, nowy sezon, zaczął się jak zawsze piosenką zespołu Big Cyc, potem pojawiła się plansza z tytułem odcinka (Głucho wszędzie), a po niej…
Niemal się zakrztusił. Zakaszlał. Jadł popcorn, żadna to specjalna okazja, ale jakoś chciał uczcić ten ostatni sezon i niemal nie wciągnął przeżutej papki w niewłaściwy otwór, kiedy zobaczył początek.
To było to samo nagranie, które widział w interencie. Ujęcie Andrzeja Grabowskiego załapanego przez jakąś siłę i rzuconego na ścianę. Ujęcie uciekającej ekipy. Teraz wyraźne, dopracowane, bez słabej jakości. A potem Ferdek wybudził się z tego koszmaru, poszedł na śniadanie, zobaczył, że żony nigdzie nie ma, nie ma sąsiadów, nie ma bywalców sklepiku…
Wszystko prowadziło do tego, że odkrył, iż przeniósł się w czasie. Jeszcze nie wiedział jak, ale zaczął dostrzegać rzeczy, o jakich nie miał pojęcia. Zobaczył ojca dawnego chłopaka Marioli, Cześka, Wielkiego Kozła, też szatanistę, odprawiającego rytuał w kiblu, który potem miał stać się nawiedzonym kiblem Boczka. Zobaczył jakąś tajemniczą postać ukrywającą coś za kafelkiem w kuchni mieszkania Kiepskich. Zobaczył, jak ekipa zamurowuje wszystkie mieszkania na piętrze Boczka tak, że zostaje tylko to jedno, jedyne.
– O kurde! – mruknął.
I po raz pierwszy w historii serialu pojawiła się plansza ciąg dalszy nastąpi…
A on siedział, osłupiały, czując się jak głupiec, kiedy na ekranie pojawił się mężczyzna zza biurka i powiedział:
– Drodzy fani, chciałbym was serdecznie przeprosić i przy okazji podziękować. Muszę przyznać, że wielu z was dało się złapać na naszą promocyjną prowokację w postaci filmiku i informacji, jakoby na planie Świata według Kiepskich doszło przed laty do paranormalnego incydentu i zjawiło w naszym studio dopytać o szczegóły. Nie sądziliśmy, że znajdzie się aż tylu chętnych, ale mamy nadzieję, że szansa przeżycia czegoś takiego i przy okazji obejrzenia fragmentu nowego odcinka oraz spróbowanie kilku serialowych przysmaków przyniosło choć trochę przyjemności. Z tym, że jak już zauważyliście, wcale nie był to taki nowy odcinek. Mieliśmy kilka nakręconych niegdyś epizodów, których nie wyemitowaliśmy, bo ich bardziej złożona forma, nie współgrała nam z formułą serialu. Teraz jednak to dobra okazja, by je wam przedstawić i w ten niecodzienny sposób pożegnać się z Kiepskimi. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z takiego finału, który odsłoni przed wami wiele sekretów serialu.
I odcinek dobiegł końca, a on siedział i patrzył w ekran.
To wszystko wyjaśniało. Był taki głupi, taki… taki…
Zaczął się śmiać. Czuł się źle, czuł niepokój, ale czuł się też tak dobrze. Coś przeżył, czegoś doświadczył. Wziął udział w zabawie, choć nieświadomie. I tylko nie potrafił zrozumieć tego lęku, który czuł gdzieś tam, więc siedział i oglądał dalej telewizję, nieświadomy, że gdzieś tam, na Wrocławskich Bielanach, ktoś komuś gratuluje właśnie dobrej roboty. Dobrego wybrnięcia z tego całego przecieku, dobrze zorganizowanej akcji, bo czasem najlepiej jest by niektóre rzeczy pozostały żartem, happeningiem, akcją promocyjną, niż by okazało się, czym są naprawdę.
Ale o tym nie wiedział, więc po prostu siedział i oglądał, a czas płynął, jakby na tym świecie nie było rzeczy, które się fizjologom nie śniły.
25.08.2022
Michał P. Lipka