Obudził go monotonny blues budzika, otworzył oczy i – nawet nie do końca dostrzegając ekran telefonu – kliknął na „ODWOŁAJ” i w pokoju zapanowała cisza. Miał jeszcze kilka minut, bo zawsze nastawiał budzik na dość wczesną godzinę, by dać sobie czas na poleżenie i popatrzenie w sufit. Ale i tak nigdy tego nie robił, tylko odrzucał kołdrę i wymacywał stopami zimne kapcie. Tak było i tym razem. Usiadł na łóżku i przeciągnął się (kiedyś sądził, że sposób, w jaki przeciąga się Reksio na początku każdego odcinka jest co najmniej przesadzony, ale obecnie robił identycznie jak rysunkowy pies – ręce w górę, głowa do tyłu i głośne ziewnięcie). Wsunął stopy w kapcie i podszedł do okna. Mgła była gruba, jak zwykle ostatnimi czasy. Nie dostrzegał niczego poza blok stojący w odległości jakichś dwudziestu metrów.
Obrócił się w kierunku Iwony. Popatrzył na łóżko, gdzie zawsze leżała zakopana w tłumok z kołdry, koca i poduszki, jak dziecko owinięte we wszystkie możliwe ochrony przed nocnym chłodem. Kilka sekund zajęło, nim uświadomił sobie, że strona Iwony była pusta.
Nadal rozespany, powłóczący nogami, podszedł do łóżka i pomacał kołdrę. Nikogo.
Poczuł bardzo, ale to bardzo zły dreszcz, gdy nie wyczuł nawet odrobiny ciepła na prześcieradle. Iwona nie wstała wcześniej, nie poszła zrobić siku. Nie leżała w łóżku od dobrych kilku godzin.
No, ale kładli się razem, przecież pamiętał. Pocałował ją na dobranoc, ona odwróciła się na drugi bok, jak miała w swoim zwyczaju, on zaś przez krótką chwilę patrzył na jej poruszające się w rytm oddechu ramiona, jasne włosy odcinające się w mroku pokoju, potem zaś również zasnął.
Również? Czy Iwona zasnęła? Nie wiedział, bo i skąd. On zawsze spał jak kamień, jak jakaś zabawka, której ktoś przełączył guzik w pozycję OFF.
– Iwona? – zawołał, nieco ogłupiały i zaraz poczuł się idiotycznie. No, bo gdzie mogła ona być w kawalerce o wymiarach domku Lego? Tu, w łazience lub w kuchni. Łazienka odpadała, bo światło w niej się nie świeciło i drzwi były lekko uchylone, a przecież Iwona zawsze zamykała drzwi, nawet gdy szła poprawić włosy przed powrotem do rodziców albo sprawdzić, czy nie musi zrobić czegoś tam z make-upem. Kuchnia też nie wchodziła w grę – przecież widział ją z tego pokoju, gdyż mieszkanie miało tę budowę – pokój, kuchnia, drzwi wyjściowe i bye-bye.
Pomacał kołdrę ponownie. No, pusto.
– Iwona? – rzucił odruchowo, bo samo imię dziewczyny, z którą spotykał się od ponad roku, którą po prostu kochał, mogło dać mu ukojenie.
Nie myślał o kawie, nie myślał o porannej wizycie w łazience, choć tak doskonale był zaprogramowany do wykonywania codziennych rytuałów. Wyjście do pracy też znajdowało się w sferze nazbyt normalnej.
Iwona pracowała w „ciuchlandzie” i zaczynała zmianę o 9, chyba że był to poniedziałek, bo wtedy musiała być obecna o 7, bo należało uporać się z dostawą świeżego-używanego towaru. Miała klucz do mieszkania – każdego dnia, gdy tylko u niego spała, wychodził wcześniej, całując ją na pożegnanie, a ona coś mruczała przez sen albo tylko zakrywała się wyżej kołdrą, bo miała mnóstwo czasu. Tylko w poniedziałki było inaczej, Iwona z pewnością musiała wstawać wraz z nim, ale on tego nie wiedział, bo niedziele spędzała w domu, z rodzicami, a on u nich nie bywał, bo jakoś tak… nie stykali.
Ale dziś była środa, Iwona powinna tu być. Przecież szli spać razem. Mógł zamknąć oczy i przywołać poprzedni wieczór, gdy zamykał oczy. Zamykał oczy, a Iwona tu była.
Była tu, a to nie jest hollywoodzki film, w którym ludzie ot tak znikają!
Poszedł do łazienki, bez myślenia, bez analizowania swych kroków, myśląc, czy Iwona aby nie mówiła mu poprzedniego dnia, że musi wcześniej wstać, że cokolwiek… W sumie mało poprzedniego dnia mówiła. Była zmęczona, jak zawsze, on zrobił obiad (nic wielkiego, coś gotowego, kupionego, ale dobrego, tak stwierdziła), dał jej pić, chciał oczywiście umyć plecy, a ona oczywiście odmówiła. Pytał też o szczotkowanie jej włosów, bo lubił to robić (kiedyś wszak mu pozwoliła), ale ona powiedziała, że nie trzeba, że da radę. Tyle tylko mówiła, oprócz jakieś tam oczywistości, w rodzaju „Jak tam w pracy?”, a on mówił, bo lubił, gdy słuchała. Ona nie opowiadała zbyt wiele, wzruszyła ramionami, zmęczona.
Nawet wzruszenie ramion miała piękne, tak myślał.
Włączył światło w łazience i zajrzał. Jęknął. Jej ręcznik, który kupił specjalnie dla niej, wisiał, to dobrze, ale kosmetyczka zniknęła. Ubranie, które zdjęła poprzedniego wieczoru i powiesiła w łazience również. Rozebrała się w łazience, to fakt. Dość często to robiła, a do łóżka szła już w piżamie, bo tak wolała, a on tylko kiwał głową. Kiedyś to się zmieni, powtarzał jej i sobie.
Tak, ubrania nie było, piżamy podobnie.
– Iwona… – powiedział cichutko.
Zapachu też nie było. Ona używała takich ładnych, różowych perfum, nieco słodkawych, ale ślicznie pasujących do niej samej. Kupił jej kiedyś, a ona podziękowała, bo właśnie o takich myślała.
Nie stały na półce pod lustrem, choć tam zawsze je widział, przynajmniej w ciągu tygodnia, bo w sobotę wszystko znikało i wracało do rodziców, czasem w jakiś wyjątkowy dzień tygodnia też, ale tylko czasem. Iwona lubiła wracać do domu rodzinnego, czuła się tam dobrze, a on to rozumiał.
Była środa… Środa? Sam zgłupiał, bo może Iwona mówiła coś kiedyś o tym, że musi iść do rodziców, a on tego nie zakonotował, zapomniał, bo czasem zapominał o tym, co było wczoraj, ale doskonale pamiętał dawną przeszłość… Jak wtedy, gdy wraz z Iwoną stali w kolejce w supermarkecie, a na półce stało pudełko w kształcie serca, a w nim czekały czekoladki. Iwona powiedziała wtedy, że to serce w kształcie czekolady, nie zaś odwrotnie. Pamiętał to dokładnie, bo powiedział to jej i oboje chichotali tam przy kasie, a był to sam początek ich bycia razem, a on już określił ich tajny kod, o którym tylko oni mieli pojęcie.
Serce w kształcie czekolady, a nie czekolada w kształcie serca.
Tak mówili, on powtarzał, że Iwona sprawiła, że miał serce w kształcie czekolady dla niej – słodkie, delikatne, gotowe do zjedzenia. A Iwona tylko mówiła, że chyba kiedyś się skusi.
Kiedyś…
Jaki był dzień? Może zapisywał coś w przypomnieniu w komórce, bo miał dziurawą pamięć? Iwona pamiętała, on zapominał. Uzupełniali się w ten sposób. Jak wtedy, gdy poszli do znajomych Iwony, a jemu całkowicie wyleciało z głowy to, że kiedyś mu mówiła o tym, żeby uważał podczas rozmowy z Jarkiem czy Jackiem, bo jego tata niedawno zmarł i to nadal trudny temat, a on oczywiście zapomniał i zaczął nadawać o tym, jak ze swoim tatą chodzili na wędrówki, a potem wypytywał Jacka/Jarka jak to jest z nim i jego tatą, a ten facet niby się uśmiechał półgębkiem, ale jego oczy robiły się mniejsze i czerwieńsze z każdą sekundą. A gdy wyszli, Iwona powiedziała, co o tym wszystkim myśli, on zaś skończył ten wieczór sam w mieszkaniu i z rozwaloną ręką, bo (gdy Iwona już nie patrzyła, gdy poszła) stał i stał, a potem uderzył pięścią w ścianę, bo był wściekły i tylko na tyle zasłużył. Bolało – i dobrze, bo Iwona poszła do domu wnerwiona i nawet nie powiedziała mu nic na pożegnania. Nic miłego, kochanego… Nic w rodzaju serca w kształcie czekolady.
Teraz siłował się z pamięcią, idąc w kierunku telefonu. Podniósł go i włączył ekran. Na ikonce SMS dostrzegł czerwoną jedynkę i jęknął.
Kliknął, a telefon po nocy snu działał nadzwyczaj powoli. Telefon Iwony był szybszy. Dobrze o tym wiedział, bo sam go wybierał na jej urodziny. Zadziwiające było to, że jej urodziny przypadały dokładnie dwa tygodnie po dacie ich oficjalnego pierwszego spotkania, więc mogły być niejako doskonałym epilogiem każdego roku spędzonego razem. Tak to widział, tak było przynajmniej w tym pierwszym roku. Przyszłe lata były dopiero przed nimi.
Pojawiła się wiadomość. Była od Iwony. Czytał długiego SMS-a pełnego błędów, których wszak tak bardzo nie znosił i zawsze upominał Iwonę, gdy pisała po prostu dla samego pisania, i czuł, że jego głowa staje się gorąca, że czoło pokrywa pot…
Może jestem tchorzem ale wolę napisać SMS niż z tobą rozmawiać. Nie chcę już być częścia twojego życia chce skończyć to wszystko. Nasze bycie razem było dobre na początku potem mnie osaczyłeś i ostastnio zaczełam myślec i już wiem jestem pewna, że to nie ma sensu. Nie kocham cie ty mnie też nie że to tylko jakaś zwariowana mania. Byłeś dobry dla mnie, wiem. Jesteś dobry ale może za dobry za męczacy za troskliwy. Jak z tym tatuażem Boże. Nie chce tak boje sie tego. Nie bądzmy przyjaciolmi to nie ma sensu nie ma sensu. Odchodze po cichu nie dzwon nie mecz moich rodzicow jak wtedy na swięta. Zegnaj
Iwona
Jęczał, czytając wiadomość. Czytał ją raz po raz, jakby może gdzieś tam kryła się nadzieja, że Iwona tylko żartowała, że nie jest źle, że to tylko taki sprawdzian. No przecież mógł wybaczyć jej błędy, a na Święta nie było tak źle, tylko dzwonił do rodziców Iwony, żeby pozwolili jej spędzić Wigilię z jego rodzicami, że on by tak chciał i Iwona na pewno też. Oni jednak powtarzali, że lepiej będzie, jeśli w tym roku jeszcze zostanie bez zmian, że jeszcze mają czas, ale on namawiał, bo przecież miał prawo spędzić najpiękniejszy dzień w roku z najcudniejszą dziewczyną pod słońcem. Dzwonił kilka razy, to wszystko.
Nie był męczący.
Wybrał numer Iwony i zadzwonił. Czekał aż do końca sygnałów, aż do zerwania połączenia. Spróbował ponownie i ponownie. Drżał i próbował się dodzwonić. Czytał SMS-a, ale on nie chciał zniknąć, nie miał zamiaru zmienić swej treści, nadal tkwił na ekranie – ohydny i bolesny.
Rozbolała go głowa. Poczuł flegmę w ustach. Odchrząknął i bezwiednie wypluł ją na podłogę. Była brązowa i pozostawiła na języku dziwnie słodki posmak. Zadzwonił jeszcze raz do Iwony, potem do jej rodziców – posiadał ich numer już od dawna, bo czemu nie? Iwona nie dała mu go, ale przecież umiał czytać i potrafił przepisywać numery z innych telefonów. Tyle pamiętał.
Dzwonił i wciąż słyszał tylko sygnał, nic więcej.
Słodki posmak w ustach trwał, nie pomagało przełykanie śliny. Ona też była słodka. Słodka jak czekolada.
Iwona pisała o tatuażu. To symbol, mówił, gdy wyszedł z salonu, a Iwona patrzyła… jakby widziała coś niewłaściwego, coś jak dziecko z jednym okiem albo ten człowiek-drzewo z koszmarnymi paznokciami. On jednak powtarzał, że to pokazuje, jak mocno bije jego serce.
Poszedł do łazienki, w dłoni nadal trzymał telefon. Odłożył go na półkę, gdzie powinna stać kosmetyczka Iwony. Gdzie stała wczoraj, gdy świat był normalny i zbudowany z właściwych cegiełek. Zdjął koszulkę i popatrzył na swoje odbicie. Na klatce piersiowej, dokładnie w miejscu serca miał tatuaż. Kształt serca, a w nim napis IWONA, a pod nim mniejszy SŁODYCZ. Jeśli dobrze się przyjrzał, mógł dostrzec, że wytatuowane serce poruszało się w rytm bicia jego prawdziwego serca. A tego ranka naprawdę było to widoczne. Bo jego serce waliło, a do bólu głowy powoli dołączał właśnie ból serca.
Mówił wtedy, że to ich kod, że to serce w kształcie czekolady, że na zawsze będzie to pamiętał. Prawdziwy tatuaż musi bowiem coś oznaczać, nie stanowić tylko zwykłego upiększenia ciała.
Znowu poczuł flegmę. Tym razem wypełniła mu usta grubą, tłustą masą. Pochylił się nad umywalką i wypluł. Brązowy, ciągnąca się substancja nie przypominała śliny, raczej to, czego smak czuł na języku.
Popatrzył w lustro. Serce pulsowało miarowo, a wraz z nim imię.
Iwona, Iwona, Iwona, bum, bum, bum…
Ból serca potężniał, jakby serce rosło i naciskało na żebra. Dotknął skóry w miejscu tatuażu. Była gorąca, jakby polana wrzątkiem. Parzyła od środka. I poruszała się, pulsowała.
Wykrzywił palce i paznokcie przyłożył do skóry. Nie wahał się, tak samo jak nie wahał się wtedy, gdy w przypływie bezwolnego gniewu uderzył w ścianę, albo kiedy innym razem bił pięścią w głowę, gdy wypomniał Iwonie jakąś głupotę (że mlaska, czy siorbie), a potem wspominając ten moment mógł tylko karać się, tłukąc się w swój durny łeb. Paznokcie zdawały się zagłębiać w skórę. Była miękka niczym świeża plastelina. Weszły głęboko, paznokcie całkowicie zniknęły w otworach. Krwi nie było wcale, tylko więcej brązowej, z pewnością przesłodkiej, wydzieliny. Kiedy palce dotknęły żeber, zaczął rozdzierać.
Skóra pękała z cichym odgłosem darcia, wytatuowane serce rozstąpiło się, imię przestało istnieć. Ukazało się mięso pokryte brązową cieczą, pod nim zaś żebra, niby białe, ale tak naprawdę pożółkłe od kontaktu z sercem, które biło pod nimi.
Widział serce. Było ciemnobrązowe i biło zapamiętale, szybciej i szybciej, wypluwając z siebie grube strumienie czekoladowej krwi. Bo to było to serce, prawdziwie słodkie, prawdziwie czekoladowe.
Palce wbiły się w serce, a potem ono ucichło. Przestało uderzać, a on padł na podłogę łazienki, rozchlapując wokół siebie brązową krew.
Zadzwonił telefon, ale ekran zakrywała czekoladowa osłona. Dzwonek rozbrzmiewał przez kilkanaście sekund w ciasnej przestrzeni łazienki, a potem włączyła się poczta głosowa.
Głos, który popłynął z głośniczka, był gorzki.
KONIEC