Przybycie nowego sąsiada na przedmieścia, to zwykle nieprzeciętne wydarzenie. Najwięcej czerpią z niego zdesperowane domowe kury, dla których jest kolejnym powodem do odwrócenia uwagi od ich żywiącej się codzienną monotonią depresji.
Latem 1992 r. które było latem koszmarów, sensacji i śmierci dwóch okolicznych chłopców, Daniel Chmielewski miał 13 lat, nowiuśki rower marki Kross i zdarte oba kolana. Warto dodać, że był szczęśliwy jak nigdy, bo właśnie udało mu się zwędzić tacie zagraniczny numer Playboya z Angelą Melini na okładce, i chociaż widok damskich miejsc intymnych na razie bardziej go przerażał niż podniecał, to wiedział, że mając taki magazyn można być cool.
Kończyły się wakacje i gdyby ktoś zapytał Daniela czym pachnie lato, nawet teraz, po wielu latach, odpowiedziałby, że lato pachnie znoszonymi trampkami, kartami wertowanych magazynów z masą roznegliżowanych panienek i papierosami, które Maciek kradł swojemu tacie. Tata Maćka, ze względu na swoją wątłą posturę, ziemistą cerę i przygarbioną postawę, sam kojarzył się z przerośniętym niedopałkiem, a co ważniejsze, zawsze miał przy sobie paczkę lub dwie czerwonych Cameli. Oprócz Maćka, Daniel widywał też Roberta, nie bez powodu nazywanego tłustym Robem i Jacka, sympatycznego dziwaka, którego wielu uważało niestety za straszną niedorajdę. Chociaż chłopcy zwykli narzekać na przedmiejską nudę, to było to narzekanie bardziej z obowiązku niż z rzeczywistego niezadowolenia. No bo w końcu, który chłopiec mieszkający w sennym, małym miasteczku, nie narzeka na brak rozrywek? Ale tak naprawdę już nigdy później, nic nie smakowało tak, jak letnie, leniwe popołudnia spędzone przed domem, kiedy miało się trzynaście lat.
Wszystko zmierzało jednak ku zmianom wraz z przybyciem nowego mieszkańca i chociaż dziecięca ciekawość nie umywała się do sensacji, jaką robiły wokół tego wydarzenia ich rozszczebiotane matki, to dla chłopców również był to powód do dyskusji. Ów mężczyzna ponoć był żydem i nikt nie wiedział skąd przyjechał, ani dlaczego był sam. Dla lokalnej społeczności stary, samotny żydek przybywający nie wiadomo skąd, to nie lada gratka- zwłaszcza jeśli chodzi o miłośników plotek i domysłów, a tych nie brakowało.
Daniel po raz pierwszy spotkał Miłosza Głownię ostatniego, upalnego dnia wakacji. Maciek miał szlaban, bo jego ojciec w końcu powiązał znikające paczki Cameli z lepkimi rękami swojego syna, Rob wyjechał do tłustej babci, która niewątpliwie była motorem napędowym jego ciągle pogłębiającej się otyłości, a Jacek przechodził wietrzną ospę. Nawet jego nieodłączny Kross przestał mu służyć – ktoś przebił mu opony. Daniel podejrzewał, że to chłopcy z sąsiedztwa, z którymi kiedyś darł koty.
Szwendał się więc bez celu, a przynajmniej postronny obserwator mógłby tak pomyśleć. Tak naprawdę chciał znaleźć się jak najbliżej domu nowego mieszkańca. Ciekaw był czy równy z niego gość i czy dałoby się wyłudzić od niego papierosa, albo zarobić parę groszy przy strzyżeniu trawnika.
-Hej, synku !- Głownia stał na progu swojego domu, machając energicznie – Hej no, chłopcze, podejdź tu bliżej!
Daniel szybko podniósł wzrok, zastanawiając się nad powodem tak entuzjastycznego powitania. Idąc w stronę sąsiada, odniósł wrażenie, że w tym pozornie sympatycznym uśmiechu czai się coś niepokojącego. Po krótkiej chwili uświadomił sobie, co jest powodem takiego wrażenia – śmiały się tylko jego usta. W oczach czaił się cień.
Nie podchodź tam – przemknęło mu przez myśl, ale szybko się zreflektował i dziarskim krokiem ruszył naprzód. Przecież nie był już dzieckiem bojącym się brzydkiego uśmiechu , albo potwora spod łóżka.
– Dzień dobry panie Głownia, jestem Daniel Chmielewski z naprzeciwka – powiedział uprzejmie, a świetnie wyćwiczony, czarujący uśmiech zakwitł na jego twarzy. Matka zawsze powtarzała mu, że właśnie takim uśmiechem należy obdarzyć nieznajomego przy wymienianiu uprzejmości.
-Dokładnie tak jak mówisz, chłopcze – Miłosz ponownie rozciągnął wargi w ponurym grymasie. Mógł mieć najwyżej pięćdziesiąt lat, ale wyglądał na znacznie więcej. Jego skóra była pomarszczona i szarawa, na rękach widać było plamy wątrobowe, a zęby błyszczały żółcią w promieniach palącego słońca. Jednak chłopca najbardziej niepokoiły jego oczy, było w nich coś dziwnego, nieokreślonego.
Tęczówki zdawały się płonąć żywym ogniem, chociaż Daniel wiedział, że musi być to tylko iluzja. – Upalny dzień, co, mały? Gdzie masz swoich koleżków?
– Dzisiaj jestem sam, psze pana- rzucił beztrosko – Pomyślałem, że może potrzebuje pan pomocy w ogrodzie.
– A niech mnie, chłopie, pracuś z ciebie, co ? Niestety, mężczyzna sam powinien dbać o swój dom i nie trzeba mi żadnych dodatkowych łap. Pewnie chciałbyś zarobić na nowe opony, co? Widziałem jak ten chuderlak, Bartek jąkała, czy jak wy go tam nazywacie, poprzebijał twoje. Niech go diabli- machnął dłonią.
– Bartek jąkała ?- Daniel zwrócił na niego pełne zdziwienia oczy- coś musiało się panu pomieszać, rodzice zawsze powtarzają że z Bartka jest złoty chłopiec i chętnie by mnie za niego wymienili, a poza tym straszna z nięgo trzęsidupa.
Szeroki uśmiech zakwitł na twarzy Miłosza Głowni, co nadało jej jeszcze bardziej upiorny wyraz.
-Ajć , złoty chłopiec tak? Żaden z niego złoty, po prostu brak mu jaj, dlatego się skrada po cichaczu. Tacy są najgorsi, niech mnie kule biją, że tak. Po takich nikt się nie spodziewa, aż tu nagle sru! -wykonał zamaszysty ruch ręką – Sam widziałem jak się zakradał. Mówię ci chłopie, nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Niezłe ziółko z tego jąkały i jeszcze wszyscy się o tym przekonają. Gdybym był tobą, pokazałbym zasrańcowi gdzie jego miejsce, a niech mnie, że tak. Nowe opony na drzewach nie rosną, lepiej o tym pomyśleć – Głownia splunął kątem ust, kiwnął chłopcu na pożegnanie i przekroczył próg domu bez słowa zatrzaskując drzwi .
Kiedy później odpalając papierosa w przyjemnym cieniu pobliskich drzew, Daniel opowiadał reszcie chłopaków o całym zajściu, Jacek popatrzył na niego z politowaniem.
– Upadłeś na głowę? Bartek jąkała jest odważny jak struś, sprytny jak hipopotam i szybszy od żółwia tylko dlatego, że ma dłuższe nogi. Nie wmówisz mi, że niezauważony zakradł się na twoje podwórko i poturbował ci rower. Zresztą, po co miałby to robić?
Maćkowi również trudno było uwierzyć w winę jąkały, więc do tej pory tylko przysłuchiwał się w milczeniu, ale z tłustym Robem było zupełnie inaczej. Rob zapałał takim entuzjazmem, że pewnie tylko wiatrówka zdjęta ze ściany jego ojca i przystawiona mu do głowy, wymusiłaby na nim milczenie.
– Ja tam zawsze wiedziałem że to wariat- skrzywił się – na dodatek pewnie ciota. Pedorasta zasrany!
– Pederasta kretynie- rzucił Maciek, patrząc na niego poirytowanym wzrokiem- zresztą mógłbyś się przymknąć, nikogo to nie obchodzi.
– Nikt cię nie pytał mądralo. Tata zawsze powtarzał , że takich jak on powinno się za jaja wieszać. Ale ja myślę, że lepiej byłoby nabijać ich na pal i czekać aż się tymi jajami udławią.
– Wiesz co, Robie, ty tłusta kupo gówna – wtrącił Jacek, szczerząc zęby – Trzeba ci przyznać , że masz ogromną wyobraźnię. Ogromną jak galoty mojej starej, ale popieprzoną jak pięć pór roku.
Rob, którego ociężałość umysłowa nie pozwala na sklecenie żadnej sensownej riposty, puścił uwagę mimo uszu.
– Mnie bardziej interesuje, co Daniel zamierza z tym zrobić- rzucił, zwracając oczy w jego stronę.
***
Żaden z nich nie potrafił powiedzieć, dlaczego zaczęli w tedy prześladować Bartka jąkałę. Pewnie była to tylko ciekawość napędzana wrodzonym, dziecięcym okrucieństwem. Kross Daniela nie miał z tym nic wspólnego, był tylko wymówką mającą usprawiedliwiać to, co wtedy robili. Daniel wiedział, że wcale tego nie usprawiedliwiał, tak samo jak nigdy nie uwierzył, że Bartek jąkała kiedykolwiek dotknął którejś z jego opon.
Zaczęło się niewinnie- trochę mu dogryzali, kilka razy któryś z nich przylepił mu do koszuli kartkę z jakimś głupim docinkiem i to wszystko. Tylko, że jedno ciągnęło za sobą drugie. Niedługo potem cała szkoła zaczęła wyśmiewać Bartka jąkałę, chociaż wcześniej zdawał się być niezauważalny. Plotki rozprzestrzeniały się jak dżuma, a żarty robione Bartkowi stawały się coraz bardziej okrutne. Daniel słyszał, że szpanerzy z ostatniego roku wkładali mu głowę do sedesu i gasili na nim papierosy. Dni mijały , a dogryzanie Bartkowi stało się dla wszystkich codziennym nawykiem, takim jak picie porannej herbaty czy wieczorne szczotkowanie zębów. Nikt nawet nie zarejestrował, kiedy Bartek jąkała zmienił się w tykającą bombę, chociaż każdy powinien się tego spodziewać, tak samo jak każdy kto słyszał o Carrie wie o czym mowa. Tak, Bartek stał się tykającą bombą, ale dopiero Rob okazał się zapalnikiem.
Przełom nastąpił w sierpniu, przychodząc wraz z pierwszym od wielu dni, chłodnym i deszczowym porankiem.
***
Kiedy Daniel wchodził do klasy, chowając do buta uporczywie wystającą sznurówkę, wpadł w progu na czyjeś plecy i powoli podniósł wzrok.
Dzieciaki stały w zwartym kręgu , blokując wejście do sali. Śmiały się i wskazywały na coś palcami. Daniel dowiedział się co jest powodem tego ogólnego poruszenia, dopiero kiedy z trudem udało mu się przepchać przez skandujący tłum. W samym środku stał tłusty Rob ciesząc się i kwicząc, przy czym nigdy bardziej nie przypominał wieprza. Jego skóra była zaróżowiona i spocona, na twarzy wyszły czerwone plamy, a tłuszcz na jego brodzie falował w rytm niemelodyjnego śmiechu. Tuż obok jego stóp leżał chudy Bartek jąkała, łzy ciekły mu po policzkach, a okulary miał stłuczone.
– I co mały gnojku? Tak ci gwizdnę, że się osrasz po same uszy! – zawył Rob i rzucił się przed siebie. Bartek przekręcił się na brzuch i próbował wstać, ale Rob był szybszy. Złapał go za sweter, przeciągnął przed stopami ucieszonych gapiów i podciągnął do góry tak, że jąkała znajdował się teraz w pozycji klęczącej. Daniel nigdy nie widział smutniejszego widoku i pewnie nigdy nie przestanie widzieć go w bezsenne noce.
Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, tłusty Rob zaczął rozpinać rozporek.
-Tego chcesz mały pedale? Pociągniesz mi druta, co? zrobisz to z wielką chęcią, co chudy gnojku? – Rob próbował przyciągnąć szarpiącego się Bartka do swojego krocza – A wiesz dlaczego? Bo jesteś ciotą! Jesteś pieprzoną ciotą!
Klasa ryknęła śmiechem.
– Hej Rob, ściągnij mu gacie!- rzucił ktoś z tłumu . Daniela, który do tej pory stał jak wmurowany, obserwując całe zdarzenie, nagle uderzyła bolesna świadomość, że to wszystko dzieje się z jego powodu. Nie z powodu przebitych opon, albo nawet tłustego Roba. Tłusty Rob wykorzystałby każdą okazję , żeby zmieszać kogoś z błotem, a tę dostał dzięki niemu.
– Dajcie mu spokój! – wydusił w końcu drżącym głosem. Wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę, a on oblał się szkarłatnym rumieńcem i spuścił wzrok. Nie przywykł do przeciwstawiania się rówieśnikom.
W tym samym czasie, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Bartek skorzystał z chwili nieuwagi i puścił się biegiem, uciekając z klasy.
– A niech mnie, Dan! Zawsze musisz być takim sztywniakiem! – krzyknął Rob z pretensją w głosie i pobiegł za nim.
***
Szedł nierówną drogą wpatrując się w gęstą jak mleko mgłę spowijającą wszystko , co znajdowało się przed nim. Panowała głucha , upiorna cisza. Nie jedna z tych przyjemnych , otaczających człowieka lekkim, melancholijnym bezgłosem. Ta cisza dzwoniła w uszach i zdawała się wciskać w najgłębsze szczeliny ludzkiego umysłu. Bywał już wcześniej w tym miejscu, ale za każdym razem, im dłużej szedł, tym mgła zdawała się być coraz dalej. Dzisiaj miał wrażenie że wszystko się zmieni, przekroczy granicę , od wielu miesięcy tak bardzo tego pragnął. Ciekawy był tajemnic , które ukrywa za sobą mgła. Im głębiej wchodził w wilgotną zawiesinę, tym bardziej zmieniał się krajobraz wokół niego. Blask księżyca zdawał się tu nie docierać , a roślinność przybierała nienaturalne kolory. Rozpłynęła się również ciężka cisza, zamiast niej zdawał się słyszeć cichą , harmonijną muzykę dobiegając z głębi lasu. Muzyka brzmiała, jak gdyby pochodziła z innego świata. Był pewien że nie jest dziełem żadnego człowieka. Geniusz Bacha czy Mozarta zdawał się być przy niej nic nie znaczącą kroplą w oceanie piękna. Podążył za nią nawet się nad tym nie zastanawiając, jakby jakaś nieznana siła pchała go w jej kierunku. Bez lęku wkroczył w bezgraniczną ciemność lasu, przedzierając się przez łyse, przypominające szpony gałęzie i kolczaste krzewy , już prawie dotarł do źródła, jeszcze tylko troszkę….
– Jąkała! Hej, Billy jąkała, gdzie twoja pała ?! – czyjeś ręce wystrzeliły znikąd łapiąc go za kostki, niczym ręce zombie wstającego z grobu na jednym z filmów Georga Romero, które Bartek oglądał kiedyś w telewizji.
– B-b-b-biedn-ny m-mały B-b-artek , zsiusiałeś się do łóżka ?- okropny, wysoki śmiech wypełniał głowę Bartka i odbijał się echem, tworząc niezrozumiały i nieludzki pisk, od którego chłopcu wydawało się, że zaraz pęknie. Po prostu nie wytrzyma i pęknie, jakby ktoś wsadził mu głowę do włączonej mikrofalówki , a jego mózg rozbryźnie się w tym pięknym, pięknym lesie…
-Dość, dość, dość!
Bartek biegł, ale nie była to paniczna ucieczka ofiary przed drapieżnikiem. To był bieg pełen furii i wściekłości. Bartek biegł, bo wiedział, że gdyby się zatrzymał, po prostu by pękł. Tak jak we śnie, pękłby, rozbryznął się, eksplodował. Słyszał za sobą dudniące kroki grubego Roba i w głębi duszy zapragnął, żeby Rob go dogonił. Zapragnął, żeby ten tłusty wpieprz dogonił go i dostał w końcu za swoje. Chciał zmyć ten świński uśmieszek z jego spoconej twarzy i wykręcać mu jaja, aż zsika się w majtki, tak jak on sikał ze strachu każdej nocy. Może Rob był silniejszy i bez wątpienia zdecydowanie większy niż Bartek, ale nie wiedział o rozmowie jaką Bartek przeprowadził wczoraj z nowym sąsiadem, panem Głownią , ani o prezencie który od niego dostał i który właśnie ściskał w swojej prawej dłoni, tak mocno, że kostki mu zbielały. Nie wiedział, że kiedy Bartek przypadkiem wpadł na Pana Głownię, ten wyczytał cierpienie z jego twarzy i postanowił mu pomóc.
Kiepsko wyglądasz chłopcze. Nie wyspałeś się? Pewnie chodzi o Nich, co? Tak, tak, nie patrz na mnie takim zdziwionym wzrokiem. Wiem co to za typy, sam musiałem znosić takich kiedy byłem w twoim wieku. Ale powiem ci jedno, nie możesz pokazać im że się boisz. Oni wykorzystują strach. Pokaż , że jesteś silny, że nie dasz się stłamsić. Bo jesteś silny Bartek, silny i wściekły. Nie pozwolisz już, żeby gruby Rob śmiał się z twojego jąkania, albo przyklejał ci kartki do koszuli. Popatrz, Bartek, mam tu coś dla ciebie. Dostałem to od mojego ojca na szesnaste urodziny i od tamtej pory zawsze miałem przy sobie. Wszystkim odechciało się głupich żartów. Nie bądź ofiarą , Bartek. Nie bądź głupi.
***
Gruby Rob biegł coraz wolnej, rozpaczliwie próbując łapać powietrze. Rękami przytrzymywał swój galaretowaty brzuch, który kiwał się na wszystkie strony i już miał dać za wygraną, rezygnując z gonitwy za jąkałą, kiedy nagle zobaczył coś, co nim wstrząsnęło.
Bartek zatrzymał się, jakby wpadł na jakąś niewidzialną przeszkodę. Stał tak kilka sekund wpatrując się w cos przed sobą, po czym zgiął się w pół, upadł na ziemię, a z jego ust wyrwał się nieludzki, przerażający krzyk . Kilka ptaków wzleciało z okolicznego drzewa, a Rob przystanął zdziwiony, niezbyt mając pojęcie o tym, co właśnie się stało.
A stało się w końcu to, czego już od dawna można było się spodziewać. Bartek pękł. Jego mózg nadal był na swoim miejscu i nic nie rozbryznęło się, tak jak podejrzewał, ale mimo wszystko pękł. Eksplodował jak granat i to Rob odciągnął zawleczkę, a teraz przyszedł czas, żeby za to zapłacił.
Skulona postać trzynastolatka w końcu podniosła się na nogi i odwróciła , a Rob z przerażeniem stwierdził, że Bartek jąkała za sprawą jakiejś dziwnej mocy przestał być Bartkiem jąkałą. Oddychał ciężko, z buzi ciekła mu stróżka śliny, a najbardziej przerażające były jego oczy. Takie oczy mógł mieć tylko ktoś, kto właśnie postradał zmysły.
Nie było w nich strachu, czy nawet rządzy mordu. Te oczy nie wyrażały nic, oprócz dzikiego, zwierzęcego obłędu. Bartek skierował wzrok na grubasa , a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu szaleńca.
– Hej ho , pulpeciku! Co powiesz na małe patroszenie? Wypatroszę cię jak pięknego, tłustego wpieprza, którym jesteś! – Rob zaczął powoli cofać się na drżących nogach, odbierając wszystko w zwolnionym tempie, tak jakby całe zajście było tylko dziwnym i nierealnym snem – Hej ho, nie gadaj , że już się zbierasz kolego!- krzyknął radośnie Bartek i jeszcze mocniej zacisnął dłoń na lśniącym, szturmowym nożu, który dostał od Miłosza Głowni. Wiedział, że w końcu dotrze za mgłę.
***
Słychać było tylko krzyki, trzask łamanych kości i chlupot świeżej, ciepłej krwi. Jeden z policzków na spoconej i pokrytej krwią twarzy Roba nabrzmiał do rozmiarów całkiem imponującego guza, przywodzącego na myśl gigantyczny pryszcz, nabrzmiały tak okropnie, że oczyma wyobraźni można było dostrzec jak tryska lepką, śmierdzącą mazią. Nos zmienił się w oślizgłą, galaretowatą miazgę nieokreślonego kształtu, a opuchnięte wargi dopełniały wrażenie całkowitej deformacji. Kończyny leżały bezwładnie, ułożone pod dziwnymi kątami. Zdawało się , że każda kość w jego ciele została zmiażdżona. W niektórych miejscach zwisały niewielkie płaty zdartej skóry, mieniące się czerwienią jeszcze świeżej tkanki.
Kilka dni później, w miasteczku nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o tragedii , która je dotknęła. Okoliczne gosposie porzuciły swoje codzienne, domowe zajęcia, by snuć coraz to nowsze i bardziej nieprawdopodobne teorie. Rodzice Bartka zyskali przydomek stwórców potwora i żadna siła nie mogłaby ich od niego uwolnić , tak jak od oskarżycielskich i pełnych pogardy spojrzeń rzucanych przez sąsiadów.
Bartek jąkała powiesił się na jabłoni, niedaleko ciała grubego Roba i Daniel słyszał, że kiedy go znaleźli, wciąż jeszcze podrygiwał.
Nie wiedział ile w tym prawdy, ale dowiedział się za to, że przed całym zajściem Bartek jąkała spotkał się z nowym sąsiadem, który teraz zniknął bez śladu. Wiedział też, że to nie przypadek, że to co się wydarzyło, nie mogło być dziełem wątłego trzynastolatka i że nieważne gdzie Miłosz Głownia teraz przebywa, to nie było to ich ostatnie spotkanie. Wiedział, że na pewno spotka się jeszcze z grubym Robem i Bartkiem jąkałą, a ten szpetny żydek usmaży im tyłki na piekelnym rożnie. Tak, Dan wiedział, że ogień w oczach Głowni nie był iluzją, a każdy z nich dostanie to, na co zasłużył i ta świadomość ciągnęła go w dół, jak kamień przywiązany do nogi topielca. Ta świadomość miała ciągnąć go już zawsze, dopóki nie okaże się być najprawdziwszą prawdą.
Nawet teraz, prawie czterdziestoletni Daniel Chmielewski nocami budził się z krzykiem, bo w swoich koszmarach wchodził w skórę Bartka jąkały a Oni łapali go za kostki i ciągnęli , śmiejąc się w demoniczny, nieludzki sposób, który zdawał się rozsadzać mu czaszkę.