Seria „Fantastyczne zwierzęta” od początku była kinem, które z „Harry Potterem” równać się nie mogło. Druga część najmocniej broniła się właściwie tylko nawiązaniami do przygód małego czarodzieja i finałowym twistem, który miał zamieszać w świecie małego czarodzieja. Twistem będącym punktem wyjścia dla trzeciej i, patrząc na odbiór widzów i krytyków, chyba ostatniej (choć miały powstać jeszcze dwie) części. W efekcie po seansie zostaje nie tylko sporo zbędnych pytań, ale przede wszystkim wrażenie, że chociaż film mimo wszystko naprawdę nieźle się ogląda, nie było na niego większego pomysłu.
Newt powraca! Gdy w świecie czarodziejów zachodzą wielkie polityczne przetasowania, a Grindelwald wciela w życie swój plan przejęcia władzy, nasz specjalista od fantastycznych zwierząt przybywa, by wraz z bratem, Jacobem i innymi pomocnikami, wypełnić szaloną i niebezpieczną misję, od której zależeć będzie przyszłość świata czarodziejów. Tymczasem Grindelwald szykuje zamach na Dumbledore’a, a to prowadzi do wyjawienia największych tajemnic rodziny legendarnego czarodzieja…
Z tym, że owe tajemnice właśnie wyjawione są w nie do końca satysfakcjonującej formie. To, że Rowling mocno nie przemyślała swojego świata, widać było już w powieściach z serii „Harry Potter”. Nie myślcie, że ich nie lubię, uwielbiam je, ale trudno mi zawsze było przymykać oczy na wszelkie błędy, od niekonsekwencji charakteru samej serii, przez brak sensu niektórych wątków, po błędy logiczne typu dlaczego Ministerstwo Magii miało tyle problemów z zaklęciem Imperius, skoro po zażyciu Veritaserum i tak poznano by prawdę. Te błędy można by wymieniać godzinami, a wspominam o nich, bo cały pomysł na wspomniany twist był takim właśnie błędem i na jego tłumaczeniu skupiono się w tym najnowszym filmie.
Błąd ów polegał na tym, że Albus nie mógł mieć jeszcze jednego brata. Nie było w tym sensu, ramy czasowe nie pasowały, trzeba było więc jakoś to wyjaśnić. I na tym opiera się trzeci część „Zwierząt”. Na tym i na próbie domknięcia wątku paktu krwi tak, by móc jakoś potem doprowadzić do ostatecznego starcia Grindelwalda i Dumbledore’a. W obu jednak przypadkach sprawia to wrażenie nieco usilnego splatania ze sobą luźnych nitek. Rowling wyraźnie nie miała pomysłu na fabułę, bo nie chciała w tym momencie kończyć serii, więc musiała jakoś wszystko to rozciągnąć. W konsekwencji nie do końca panuje nad scenariuszem, a widz zastanawia się chociażby co tu robi chociażby Jacob? Owszem, to najlepsza postać serii, ale tutaj w ogóle brak jej umotywowania i chociaż można to jakoś sobie tłumaczyć, zostaje pytanie: po co?
Film broni się jednak szybką akcją i efektami specjalnymi. Bo wizualnie jest to produkcja przyjemna, pełna komputerowych popisów i całkiem niezłego klimatu. Może Rowling – a za nią reżyser – nie mogą do końca zdecydować czy robić bajkę, czy satyrę polityczno-historyczną, nie skręcając osadnicze w żadnym z tych kierunków, a o oba się ocierając, ale i tak robią sprawne kino rozrywkowe, dobrze zagrane i całkiem sympatyczne. Kino stricte dla fanów, którym mało świata czarodziejów, ale takie właśnie miało być.
Michał Lipka