POLOWANIE
Kiedy Wydawnictwo Literackie ogłosiło wydanie „Pasażera” i „Stelli Maris”… No chyba nie było miłośnika dobrej literatury, który nie byłby zachwycony, że w końcu będą po polsku. Ja byłem, a potem, na krótko przed premierą, jak obuchem w łeb wieść, że Corma McCarthy, ich autor, właśnie odszedł z tego świata. Wielka, niepowetowana strata, inaczej tego nazwać się nie da. Bo wielki był to pisarz, wybitny… A te jego dwie najnowsze, wzajemnie splecione opowieści, są na to kolejnym doskonałym dowodem.
Jest rok 1980. Bobby Western dobiega czterdziestki i swoje przeżył. Umarł jego ojciec, który pracował przy projekcie bomby atomowej, umarła jego ukochana siostra, a on sam nie umie sobie prowadzić z faktem, że jej nie ocalił. Teraz na dodatek pakuje się jeszcze w poważne kłopoty. Zaczyna się od tego, że jako nurek głębinowy wyrusza na miejsce katastrofy samolotu. Wszystko komplikuje się jednak, kiedy Bobby odkrywa, że w maszynie brakuje jednego z pasażerów, a także zaniknęła czarna skrzynka. Do tego o całej sprawie milczą media, a on sam staje się ofiara polowania. O co tutaj tak naprawdę chodzi? i co z tego wyniknie?
Szesnaście lat – tyle czekaliśmy na nowe powieści Cormaca McCarthy’ego. Nie nową powieść, a powieści właśnie, w oryginale wydane w odstępie ledwie miesiąca (najpierw „Pasażer”, potem „Stella Mari”), stanowią jedną wielką historię. Ale to powieści, które w równym stopniu dopełniają się, co sobie przeczą. Paradoks? Raczej życie i różne spojrzenia, bo przecież o tym opowiadają te historie. O dwójce rodzeństwa, ich relacjach i ich spojrzeniu na wszystko, co ich łączy i co dzieli. Prawda nie ma przecież jednego tylko oblicza, nie sądzicie?
Ale co to za historie? A raczej co to za historia ten „Pasażer”? Najprościej ująć to słowami – literatura piękna, literatura wyższa, bo tym właśnie jest. Trochę to thriller, trochę sensacja, ale taki thriller i sensacja, jakimi był też jego „To nie jest kraj dla starych ludzi”. To tylko otoczka, nośny motyw, który pozwala nieść naprzód to, co autor tak naprawdę chce nam pokazać – czyli nas samych, emocje, relacje, naszą naturę, nasz świat i tak uwielbiane przez niego okrucieństwo także. Jest tu wiele ponurych elementów, są też jednak takie, które mają w sobie niezaprzeczalny urok, rzecz bywa smutna, przygniata nas ciężarem. I porusza – porusza emocjonalnie, ale i intelektualnie. Oczywiście przy okazji też ciekawi, wciąga w akcję, ale przede wszystkim zachwyca konstrukcją, no dosłownie wszystkiego.
Po prostu doskonała i doskonale napisana książka. Serwowana stylem surowym, oszczędnym, a jednak treściwym, głębokim i fascynującym, hipnotyzującym wręcz. Nie jest łatwą lekturą, od czytelnika wymaga wiele, ale daje w zamian jeszcze więcej. Więc bierzcie w ciemno, bo to kolejna wielka powieść wielkiego autora. Comrac McCarthy siedział nad nią z przerwami od lat 70., czyli jakieś pół wieku, ale praca, którą włożył, opłacała się, bo wyszło doskonałe dzieło, jak zawsze opowiadające o czymś zupełnie innym, niż na pierwszy rzut oka opowiada.
Michał Lipka