Wiele czasu upłynęło nim na rynku wydawniczym ukazała się kontynuacja „Ciepłych ciał” Isaaca Mariona. Pierwsza część ma tez drugi tytuł, może bardziej znany kinomanom, czyli „Wiecznie żywy”. Ekranizacja była średnia, jednak powieść zrobiła na mnie szalenie dobre wrażenie. Była świetnie napisana – lekko i z humorem, a i sama fabuła była bardzo wciągająca – oczywiście trzeba było traktować ją z przymrużeniem oka. Czy „Płonący świat” jest w stanie powtórzyć sukces poprzedniczki? Wydaje mi się, że tak, choć trzeba zwrócić uwagę na fakt, że jest to powieść zupełnie inna, bardziej mroczna, skomplikowana i pozbawiona niestety tej lekkości i subtelności, którą można było odnaleźć w „Ciepłych ciałach”.
Pierwszą część można było z powodzeniem traktować jako całość. Autor skupił się tam przede wszystkim na rozwoju uczucia między martwym, ale nie nieżywym R, a zupełnie żywą Julie. Bohater pod wpływem tego uczucia zaczyna się regenerować, zmieniać… wracać do świata żywych ludzi. A wraz z tym zmiany zaczynają następować w reszcie zombie społeczności. Druga część po pierwsze poszerza świat znany z „Ciepłych ciał”, ale też stara się wyjaśnić pochodzenie R. Do tego wprowadza dużo większy i bardziej skomplikowany wątek paranormalny, choć autor ewidentnie zostawia go sobie na później, by w tej części rozwinąć z kolei elementy społeczno-polityczne. Zatem czytelnicy otrzymują nowe wiadomości dotyczące pewnej organizacji, która wykorzystuje „plagę” w sposób bardzo nietypowy; nowych lokacji i lokalizacji oraz nowych bohaterów. Wszystko to stapia się w jedną, ciekawą a jednak chyba nieco chaotyczną całość. A przez to, że Marion nie wyjaśnia wszystkich kwestii (zapowiada się, że powstanie jeszcze jedna część), pozostawia czytelnika z poczuciem zagubienia, wśród fabularnych meandrów tej powieści.
R, jako bohater, przestał się w tej części rozwijać (przynajmniej do pewnego momentu). Jest w nim dużo więcej rezygnacji i wątpliwości, co sprawia, że zaczyna on przypominać książkowego bohatera epoki romantyzmu – choć zakochanego ze wzajemnością, to jednak cierpiącego i poszukującego sensu. Julie stała się jeszcze bardziej harda i ale także szalona (w sensie postradania zmysłów), jednak akurat jej postawy są dość dobrze uargumentowane w tej opowieści, choć nie koniecznie zgadzam się z tymi zachowaniami. Reszta bohaterów stanowi barwne tło tej historii.
Zastanawiam się, czy ta powieść trafi w gust tych, którzy polubili część pierwszą, właśnie przez zmiany jakie nastąpiły w jej ogólnym wydźwięku. „Płonący świat” to opowieść o mocniejszym wydźwięku, z dużo bardziej rozbudowanymi wątkami społecznymi. Mniej tutaj grozy i romansu, a więcej z rasowej sensacji, zatem być może ta część spodoba się z kolei bardziej tym, którzy pierwszą uznali za naiwną i zbyt „lekką”. Ewidentnie jeszcze większy nacisk został tu położony na stosunek ludzi do zombie oraz na „duchowość” nieumarłych. Autor próbuje akcentować zagubione przez zombie człowieczeństwo, co samo w sobie stanowi świetny temat do rozważań.
„Płonący świat” to książka równie dobra jak poprzedniczka, ale równocześnie zupełnie inna i opowiadająca już całkiem nową historię. Na pewno stanowi gratkę dla wszystkich tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o świecie, w którym przyszło funkcjonować R i Julie. To książka wciągająca, bardziej rozbudowana i bardziej poważna niż poprzedniczka. Ma pewne mankamenty, ale jako całość stanowi naprawdę dobrą lekturę.
Ocena: 4/6
Żaneta Fuzja Krawczugo
WIECZNIE ŻYWY – Isaac Marion