RAZ A…. DOBRZE?
Raz i na zawsze? Wolałbym powiedzieć autorowi, żeby zrobił coś raz a dobrze. Bo pomysły ma, bo jego dzieła momentami aż kuszą, by po nie sięgnąć, kiedy przeczyta się ich opis, ale potem zaczyna się lektura i wszystko siada. Wszystko jest nie tak, jak być powinno. W „Raz i na zawsze” tak źle nie jest, ale nadal widać tu niewykorzystany potencjał, a całość można podsumować krótkim: dla fanów. Fanów autora (naprawdę są tacy?), fanów tematu. Fanów.
Bridgette i Duncan nie ustają w swoich wysiłkach. Gdy z muzeum znika starożytny hełm, oboje będą musieli stawić czoła siłom, na jakie mogą nie być gotowi. A przecież powrót wcale nie został ostatecznie powstrzymany…
Arturiańskie klimaty to nie moja bajka. Czy to w formie klasycznego fantasy, przygodowym ujęciu, wciśnięte w niemalże historyczne ramy czy wreszcie jako takie urban fantasy, jak tu. A jakie to niby jest? A no proste, dynamiczne, gdzie fabuła jakaś jest, ale ważniejsza jest akcja, tempo też ważniejsze, bo można tym zamaskować to i owo. „Die” tego autora intrygowało mnie, bo lubię „Jumanji”, z którego autor plagia… czerpał pełnymi garściami i gry RPG też cenię, ale zawiodło. Chwilę się łudziłem, coś tam czasem znalazłem, co mnie wciągnęło, ale ogólnie bardzo mało tego było. W „Raz i na zawsze” jest więcej, o dziwo, bo nie mój temat, ale nadal widać, że prosta, rzemieślnicza robota, w której próżno szukać artyzmu, a czegoś ponad, czegoś więcej, znaleźć jest jeszcze ciężej (nie próbujecie nawet).
Ale w tej serii na plus jest jej widowiskowość. Bo ciągle coś się dzieje, bo dialogów nie jest za dużo, a nawet kiedy za dużo ich bywa, sceny akcji szybko je przerywają. Jak w filmach J.J. Abramsa, światło rozlewa się na kadrach, by nieco odwrócić nasz wzrok od niedociągnięć, tempo każe nam przerzucać strony, byśmy za bardzo nie myśleli, bo nie ma nad czym, ale nie nudzimy się tu. Może liczymy na coś innego, bo ja miałem nadzieję, na zabawę motywami, na takie konwertowanie arturiańskich legend, przenoszenie i zaszczepianie ich na nowy grunt, a nie jedynie odtwarzanie w nowej scenerii, niemniej bałem, że scenarzysta stworzy coś gorszego.
Najlepsze i tak są rysunki. Stricte współczesne, dość realistyczne, choć z cartoonową prostotą, z kolorem, który jest i nieprzesadzony, i jednocześnie widowiskowy. Na trym polu ten komiks naprawdę wypada dobrze, bez zarzutów. Rysownik nie jest w stanie naprawić wszystkich niedociągnięć scenarzysty, to niemożliwe, ale robi, co może i jeśli coś naprawdę podoba się w tej serii, to jego zasługa i jemu należą się brawa.
Podsumowując, powtórzę, co już pisałem. Czyli, że to rzecz dla fanów. Nie każdy się w tym odnajdzie, nawet miłośnicy gatunku nie muszą, ale jeśli szukacie niewymagającej rozrywki urban fantasy z arturiańskimi legendami ożywionymi w naszej rzeczywistości, możecie spróbować.
Michał Lipka