WIELKA PRZYGODA Wydawnictwo Zysk niedawno wzięło się za wznawianie cyklu „Koło czasu” i trzeba się z tego faktu cieszyć. Co prawda pierwszy tom był rzeczą tak mocno inspirowaną „Władcą Pierścieni”, że momentami ocierał się o plagiat, jednak jednocześnie był świetnie napisaną, epicką powieścią, która na głowę biła większość inspirowanej Tolkienem fantastyki, której pełno było, jest i będzie na rynku. Po drugim tomie oczekiwałem jednak, że Robert Jordan wkroczy na bardziej autorski grunt. Jednocześnie miałem nadzieję, że nie porzuci tych sympatycznych związków ze Środziemiem. I dostałem dokładnie to, czego chciałem, tak samo dobre, a może nawet lepsze, niż część pierwsza. Bohater, który nie wygląda na bohatera. Wielka przygoda. I jeszcze większe polowanie. Rand al’Thor to młody pasterz, którego przeznaczenie wybrało do niezwykłej roli. To w nim ma odrodzić się Smok, ostatni z mężczyzn, który władał magią trzy tysiące lat wcześniej i zdołał pokonać zło. Teraz zło znów wymaga poskromienia, a nasz bohater wraz z przyjaciółmi wyrusza na Wielkie Polowanie, które ma mu zapewnić zdobycie Rogu Valere. Nie będzie ono jedna łatwe, zagrożenie czai się bowiem wszędzie, a Rand i jego towarzysze zostaną rzuceni w miejsca, o jakich nawet nie śnili! Patrząc na pierwszy tom „Koła czasu”, trudno nie było odnieść wrażenia, że Jordan zrobił fantasy tak mocno inspirowane Tolkienem, jak niektóre horrory Mastertona inspirowane były prozą Lovecrafta. Drugi tom jednak łapie swój własny rytm, zachowując to, co w prozie autora najlepsze. Owszem, można to było skrócić, można było wyciąć kilka dialogów, ale jednak to tylko drobiazgi. Całość jest znakomita, rozpisana nieco inaczej, niż poprzednio, bo poszerzyła się perspektywa bohaterów, ale równie epicka, porywająca i robiąca duże wrażenie. Wieńczący to wszystko finał, lepszy niż w poprzedniej części, doskonale uzupełnia całość. Ale nie kończy. Co to, to nie. To zaledwie początek liczącego kilkanaście tomów cyklu! Fakt, że ta część ma niemal 900 stron (a poprzednia była jeszcze obszerniejsza) jest bardzo wymowny – czeka nas jeszcze dużo świetnej rozrywki. Jakie będą kolejne tomy, nie wiem, bo dopiero dzięki wznowieniu odkrywam ten cykl, ale mam nadzieję, że Jordanowi uda się utrzymać poziom. Póki co jednak z czystym sercem mogę powiedzieć, że całość warto jest poznać. Bo to epickie fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Rozbudowane, rozległe, pełne przygód, ciekawych bohaterów, rozmachu i niebezpieczeństw. Leniwe tempo całości, które coraz zostaje przełamane szybszymi momentami, pozwala lepiej wczuć się w świat i opowieść, i samych bohaterów także. A wszystko to podane stylem naprawdę lekkim i przyjemnym w odbiorze. Odpowiednio rozbudowanym, ale zazwyczaj dalekim od nudnego gawędziarstwa (a nieliczne odstępstwa od normy każdy Jordanowi z ochotą wybaczy, tym bardziej jeśli spojrzy na wszystkie plusy całości), dostarcza emocji i zapadających w pamięć przeżyć. Przy okazji warto też docenić samo wydanie: dobry papier, twarda oprawa, dodatkowa obwoluta… Szata graficzna też przypadła mi do gustu, bo choć stare okładki miały swój urok, te nowe, ujednolicone, jakoś bardziej do mnie trafiają i wpadają w oko. Słowem podsumowania: warto. Kto lubi dobre fantasty a jeszcze jakimś cudem nie zna „Koła czasu”, czas by nadrobił ten ewidentny błąd. Michał Lipka