KOSTIUMOWY „TOMB RAIDER”
I kolejna seria prezentowana nam przez Egmont lata temu wraca na rynek. Tym razem padło na „Skorpiona”, historyczno-przygodowo-awanturniczy cykl, który może tym razem doczeka się w końcu większej ilości tomów, niż przed laty. Bo bardzo przyjemna, szczególnie graficznie, to seria. Taka, która trafiła do mnie, chociaż ja takich klimatów zazwyczaj nie znoszę. I która po latach okazała się równie przyjemna, jak te ponad dwie dekady temu, kiedy natknąłem się na nią po raz pierwszy.
Akcja opowieści zabierana nas do osiemnastowiecznego Rzymu. Tytułowy Skorpion to bandzior-dżentelmen, można rzec. Kobieciarz, miłośnik dobrej zabawy, hiena cmentarna i człek oczytany w jednym. „Zawodowo” szuka miejsc pochówku świętych, zdobywa ich kości i tymi kośćmi, relikwiami, handluje. Ale nie tylko to może sprowadzić na niego wielkie niebezpieczeństwo, o czym przekonuje się już wkrótce…
Był rok 2001 i wśród wielu rzeczy czytanych przeze mnie regularnie znajdował się magazyn „Świat Komiksu”. Pismo składało się z mieszanki komiksów (i krótkich form, i całych albumów drukowanych w odcinkach) i artykułów. I to właśnie wtedy w odcinkach ukazywać się tam zaczął „Skorpion”. Tak wyszedł pierwszy tom serii, potem wznowiony w 2003 roku, a później seria, już albumowo ukazywała się dalej. Aż do 2006, kiedy Egmont przerwał publikację – potem seria trafiła pod skrzydła Taurusa, który w latach 2013-2015 wydały albumy 7-11. Reszta, a dotąd wyszło ich czternaście, po polsku już się nie pojawiła. Za to teraz mamy zbiorcze wydanie pierwszych trzech albumów i fajnie, bo nadal się to sprawdza.
Ja historycznych klimatów nie lubię. Awanturnicze opowieści, płaszcz i szpada, jeszcze te realia, nie, to nie moja bajka. Ale tutaj akurat wszystko to jest jakieś takie przyjemne, lekkie, a przede wszystkim nastrojowe. Dzieje się tu sporo, szybko, prosto, postacie nie są zbyt pogłębione psychologicznie, wszystko to taki schemat gatunkowy, niemniej ze smakiem nam serwowany. Nie ma przeładowania tekstem, nie ma nudy, jest prosta, rzemieślnicza, ale rzetelna robota, w której, jak wiadomo, scenariusz wcale nie jest najważniejszy.
No bo całą robotę robi tu Enrico Marini. Pamiętam, jak ja tego gościa uwielbiałem. „Drapieżcy”, „Cygan” – nawet do tych serii dorwałem się wtedy, za dzieciaka przecież (swoją drogą warto byłoby je wznowić) – „Skorpion”, każdy cykl inny i każdy nastrojowy. Wyśmienicie łączący realizm i prostotę, mnóstwo detali, genialny kolor i cudowny klimat – czy to klimat mroźnej scenerii z „Cygana”, czy krwawy mrok „Drapieżców” czy tak, jak tu, albo zalane światłem świec pomieszczenia, albo piękne plenery pod błękitnym niebem.
Graficznie perełka. Fabularnie mniej, ale też radę daje. A całość? Bardzo przyjemna jest i warta poznania, taki trochę kostiumowy „Tomb Raider”. I oby się sprzedała, bo może wtedy doczekamy się wznowienia innych dzieł Mariniego.
Michał Lipka