STREFA WOLNA OD TECHNOLOGII
Rick Remender to twórca, który na dobre zadomowił się w ofercie wydawnictwa Non Stop Comics. Po takich komiksach, jak wyśmienite „Deadly Class”, zabawne „Fear Agent”, depresyjna „Głębia” czy najnowsza, sympatyczna historia akcji „Death or Glory”, w ręce polskich czytelników trafia w końcu zbiorcze wydanie „Tokyo Ghost”, które powinno zainteresować każdego miłośnika dobrych, szalonych opowieści, gdzie fantastyka i akcja łączą się z nieoczkiwanymi, ale jakże zmyślnie wmieszanymi w to wszystko elementami.
W świecie przyszłości Debbie Decay and Led Dent zajmują się pilnowaniem porządku. Ale nie mają jeszcze pojęcia, że najnowsze zadanie wyśle ich do Tokio – a dokładniej do ostatniego miejsca wolnego od technologii. Co czeka tam na nich?
Rick Remender, jak sam przyznaje, jest z natury pesymistą, któremu nie obce są depresyjne spadki psychicznej formy, co genialnie oddane zostało w „Deadly Class”. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze czuje się w tworzenia komiksów, w których absolutnie tego nie czuć. Najlepszym dowodem na to jest komedia w stylu „Facetów w Czerni”, jaką jest „Fear Agent”. Warto jednak pamiętać, że scenarzysta ten wyśmienicie czuje się przede wszystkim w opowieściach, które w ten czy inny sposób tkwią w mrocznych, kolorowych i szalonych latach 80. XX wieku i za takie można uznać właśnie „Tokyo Ghost”.
Co tu jest rodem z tamtych czasów? Prawdziwe gatunkowe szaleństwo. Pamiętacie, że to właśnie dwie przedostatnie dekady dwudziestego stulecia były czasem zachłyśnięcia się kinem sztuk walki, a co za tym idzie azjatycką kulturą, co w końcu otworzyło drogę do mangowego boomu. To nie miejsce na tego typu rozważania, ale odbija się to w „Tokyo Ghost”, gdzie mamy ninja i samurajów. Poza tym mamy tu cyberpunk – gatunek, który wtedy się przecież narodził – co w połączeniu z japońskimi elementami kojarzy się z miejsca z „Roninem” Franka Millera (komiksem uważanym za dzieło współtworzące gatunek), do tego dochodzi szybka akcja, sporo techniki i wreszcie klimat, którego nie powstydziłoby się kino tamtego okresu.
To oczywiście zasługa Seana Murphy’ego. Ten pamiętany z „Chrononautów” i kilku komiksów o Batmanie rysownik, serwuje nam tu pełne dynamiki ilustracje, które z jednej strony są brudne i niechlujne, z drugiej bogate w detale i dopracowane. Jest w nich mrok, jest też wiele barw i świateł. A wszystko to daje razem bardzo dobry efekt finalny, który z miejsca wpada w oko.
W skrócie: kawał dobrej opowieści akcji. Coś dla miłośników klimatów lat 80. XX wieku, cyberpunku i sensacji. Remender po raz kolejny nie zawiódł i udowodnił, że o ile w superhero nie czuje się zbyt dobrze, to w szalonym połączanie motywów i sentymentalnej zabawie gatunkami, radzi sobie iście po mistrzowsku. A że świetne wydanie doskonale dopełnia całości, warto nie tylko poznać ten komiks, ale i przede wszystkim mieć go na półce.
Michał Lipka