WSZYSCY UMIERAMY KRZYCZĄC
Nie przepadam za książkami gwiazd. Hasło „dzieło celebryty” działa na mnie mniej więcej tak samo, jak „utwór z gatunku disco polo” – omijam szerokim łukiem. Aktor, reżyser, muzyk coś piszą… No nie moja bajka i nie ten poziom, który by mnie satysfakcjonował. Ale jest paru takich, po których dzieła sięgnąłem. Na przykład nieśmiertelny Arnie, bo chciałem poczytać o kulisach jego filmów. Albo Tarantino, kiedy napisał powieść na podstawie własnego scenariusza, bo jako scenarzystę go uwielbiam. No a teraz dołączył Smith, Kevin Smith, bo filmy i komiksy tego gościa uwielbiam, więc czemu nie książkę. No jedną z trzech książek, jakie napisał, ale zawsze coś. I co? I zadowolony jestem, choć parę rzeczy bym zmienił. Ale po kolei.
O czym jest to książka? O życiu. O życiu i umieraniu. O seksie. O filmach. Smith bierze się tu za wspominanie. Zaczyna od zapłodnienia. I od śmierci ojca. A potem już leci dalej, opowiadając nam o swoich losach głównie poprzez branżę, którą się zajmuje zawodowo – kino. Patrzymy więc, jak w ogóle w filmy się wkręcił i jak to się wszystko rozwijało. A no i o jedzeniu też opowiada – bo to jeszcze książka sprzed zawału i przejścia na wege i dobre, niezdrowe żarcie było u niego na propsie.
No i fajnie to opowiada, ale… Właśnie, pewne ale mam, i to całkiem spore. Bo na początku Smith chce być kontrowersyjny. Okej, jest zawsze w swoich filmach, o seksie gada bez ogródek i w sposób wulgarna, klnie, dziwaczy, jak może, ale na początku „Though Shit” widać, że robi to dla samych kontrowersji, a nie tak być powinno. W jego najlepszych dziełach, kryło się za tym coś więcej, coś niosło, a tu było kontrowersyjne dla samej kontrowersji. I wysilone. Całe to gadanie o spermie ojca, o tym, jak sam Smith dochodzi, o ssaniu moszny ojca przez matkę i tym podobnych atrakcjach, zwyczajnie do całej reszty nie przystaje. Ale potem Smith rytm już łapie, szafuje tym wszystkim należycie i…
No jest, jak w jego filmach. Kontrowersyjnie, z humorem, ale i z prawdą. Czyta się to trochę tak, jak prozę Chucka Palahniuka, a że Palahniuka to ja już w ogóle wielbię, to tym lepiej wchodził mi ten Smith. A ciekawy był, opowiedziany z jajem, sentymentem, werwą, tęsknotą, ale i momentami smutkiem. Ciekawie było odkrywać losy Smitha, ciekawostki, kulisy, no wszystko to, na co liczyłem. I chętnie poczytałbym więcej – inne jego książki, komiksy, których u nas nie wydano (te wydane po polsku akurat mam i znam dobrze, a teraz za wielką wodą akurat wychodzi jeszcze seria dopełniająca filmowych „Sprzedawców”, więc ktoś mógłby się porwać na to w naszym kraju, choć obawiam się, że o Smicie zbyt mało ludzi pamięta, by była na to szansa)… Może będzie okazja, na razie jednak czekają mnie inne lektury.
Michał Lipka