ODTRUTKA
„Trucizna” to po prostu jeszcze jeden zbiór jakubowych opowieści. Czasem lepszych, czasem gorszych, prostych, niewymagających, ale niekiedy potrafiących rozśmieszyć. Ciężko to nazwać dobrą literaturą, ale niezłą rozrywką już owszem. Choć nie każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo jednak specyfikę Wędrowycza trzeba lubić, żeby dać się wciągnąć jego przygodom.
Jakub Wedrowycz to alkoholik, miłośnik dań z psów i wielki wyznawca alkoholu spożywanego bez umiaru. Od dekad toczy zaciekły bój z rodem Bardaków, miejscowej policji umila czas i spędza dnie z kumplem wyznającym podobną filozofię życiową, co on. I tak toczy się jego życie, życie pełne przygód i niebezpieczeństw, bo Wędrowycz to przecież egzorcysta. Amator, co prawda, ale za to jakże skuteczny!
A w czym skuteczny jest tym razem? Cóż, w jego życiu dzieje się, jak zwykle, dużo. W tytułowym opowiadaniu, po snie o Bardakach i odkryciu istnieniu pamięci wody, postanawia zastosować homeopatyczne trucie wrogów. Do tego opowiada wnuczkowi prawdę o smoku wawelskim, postanawia urządzić sobie dwuletnie wakacje, w których będą mu przeszkadzać urzędnicy chcący, by oczyścił czarny punkt na szosie, zagra z diabłem w karty, spotka się z pewnym pisarzem czy wpadnie na trop poszukiwanej przez jego ojca flaszki niewypijki! A to, oczywiście, jedynie fragment tego, co na niego czeka na stronach tego tomu, gdzie czają się na niego zombiaki, wampiry walczący na wojnie w Iraku czy pewna niekumata, ale za to ładna i cwana wróżka zębuszka!
Co właściwie można powiedzieć o tym tomie? Chyba przede wszystkim to, że dobrze, że Pilipiuk tym razem nie porwał się na żadną naprawdę długą formę o Jakubie, bo te nigdy nie wychodziły mu za dobrze. Dzięki temu dostajemy serię opowiadań, które spójne ze sobą nie są, ale nie ma to znaczenia. Okej, tym razem mocniej rzuca się w oczy to, że to bardziej takie skecze, żarty, niż pełnoprawne teksty literackie, do tego często zakończenia są jakby ucięte, więc przydałoby się niekiedy to pociągnąć, wydłużyć, bo te dłuższe historie, jak fajnie bawiąca się faktami historycznymi i legendami reinterpretacja historii o smoku wawelskim, o wiele lepiej wypadają, ale poziom jest całkiem przyzwoity.
Ten tom jednak, bardziej niż inne, opierany jest na legendach i podaniach, odniesieniach do innych dzieł i metafikcyjnej, metatekstualnej zabawie, w której Pilipiuk odwołuje się do siebie i własnej twórczości („Operacja: Dzień Wskrzeszenia”), innych autorów (Verne, Twardoch), czy nawet wydawcy (Jakub zjawia się nawet pod siedzibą wydawcy, Fabryki słów, która nawet w jego rzeczywistości wydaje książki o nim (a i jakoś całość, jak nigdy dotąd, miała w sobie jakiś taki posmak w stylu „Świata według Kiepskich” ). I czasem jest tego zwyczajny przesyt, więc lepiej czytać tekst, dwa raz na jakiś czas, a nie łykać całość na raz. Ale stylistycznie jest całkiem nieźle, nie ma tu co prawda takich perełek, jak w poprzednich tomach, ale i tak całość trzyma poziom, do jakiego seria nas przyzwyczaiła. Poziom, który jednych nieodmiennie będzie odpychał, a innych urzekał. Mnie to momentami śmieszy, a czasem potrzebuję takiej wyrugowanej intelektualnie odtrutki na poprawę humoru, która pozwoli wyłączyć myślenie.
Michał Lipka
Czy trzeba dodawać coś jeszcze? Miłośnikom Wędrowycza polecać nie będę, bo nie muszę, sięgną w ciemno, jak on sięga po coś z procentami. Przeciwników przekonać zaś nie zdołam. Ale jeśli jeszcze nie znacie tej serii, a chcielibyście poczytać śmieszną, czasem żenująco, czasem nawet satyrycznie, swojską fantastykę, spróbujcie – Jakub nie przypadkiem stał się takim kultowym dziełem, a Pilipiuk jednym z najlepiej sprzedających się rodzimych pisarzy. I śmiało możecie zacząć od tego tomu, każde z opowiadań jest samodzielną humoreską i do ich lektury nie musicie wiedzieć o bohaterach właściwie nic – aczkolwiek seria ma wiele lepszych momentów, bo akurat tu jest taki spadek formy w tekstach. A przy okazji ten kolejny destylat jego przygód ani nie truje, ani nie psuje wzroku, a humor potrafi poprawić. Życia nie zmieni, nie zachwyci, za jakiś czas z głowy wyleci, ale co tam. Przeczytałem – doczytując tym samym serię do końca, bo tylko „Trucizna” mi dotąd zalegała – i nie mam kaca ani żalu.