WATCH THE WATCHMEN
Komiks „Strażnicy” z 1986 roku to nie tylko historia, która razem z „Powrotem Mrocznego Rycerza” zrewolucjonizowała komiks amerykański, ale przede wszystkim największe dokonanie w swoim gatunku. Genialna dekonstrukcja superbohaterskiego mitu i próba odpowiedzi na pytanie co by było, gdyby herosi naprawdę istnieli i musieli zmagać się z polityką i kwestiami społecznymi. Oczywiście to tylko jedna z wielu kwestii, jakie w swym dziele roztrząsał Alan Moore. Film z 2009 roku okazał się całkiem niezłą adaptacją tej fabuły, pełną wymuszonych długością kinowych produkcji skrótów, ale nieźle oddającym sedno całej opowieści (choć z wieloma bezsensownie przesadzonymi scenami –domeną filmów Snydera). Do serialu „Watchmen”, który miał być kontynuacją całej opowieści podchodziłem więc z solidną dawką sceptycyzmu. Całkiem słusznego, jak się okazało, ale jednocześnie to zaskakująco udana rzecz, którą autentycznie warto jest poznać.
Alternatywne Stany Zjednoczone roku 2019 to miejsce trudne do życia. Wydarzenia potoczyły się nieco inaczej, niż w naszym świecie, chociaż jedno pozostaje niezmienne – ludzie zmagają się rasizmem i przemocą. Policjanci, którzy nigdy nie byli bezpieczni, teraz mogą nosić maski i kryć swoją tożsamość. Jednocześnie jednak muszą mieć pozwolenie z centrali by w ogóle odblokować broń, co często kończy się dla nich tragicznie. Szczególnie teraz, gdy Siódma Kawaleria, grupa terrorystyczna w maskach Rorschacha, po latach daje o sobie znać. Policjanci, w tym Sister Night, stają z nimi do walki, nie mając jeszcze pojęcia, co tak właściwie kryje się za tym wszystkim…
Pierwsze plotki o powstaniu serialu pojawiły się w roku 2015. Wkrótce HBO potwierdziło, że rozmawia na ten temat ze Snyderem, ale reżyser porzucił ten projekt. Dwa lata później do produkcji zaangażowano więc znanego ze scenariuszy najlepszych odcinków serialu „Lost – Zagubieni” Damona Lindelofa, który od dawna cenił komiks i nie raz próbował namówić studio na stworzenie opartej na nim opowieści. Nie chciał jednak tworzyć remake’u, a kontynuację komiksowej opowieści. Oczywiście różną od znanej z komiksowych stron historii „Zegar zagłady”, która też podjęła ten temat, i wyszło mu to całkiem sprawnie.
„Watchmen” to serial inspirowany nie tylko powieścią graficzną, ale też i autentycznymi wydarzeniami. Jednocześnie widać, że autorwyraźnie miał pomysł na opowieść i świat. W pierwszym odcinku widzowie zostają wrzuceni w prawdziwe szaleństwo, nie mając pojęcia co tu się dzieje, kto jest dobry, a kto zły i jak urządzona jest ta alternatywna dla nas rzeczywistość. Dziwne opady deszczu, zamaskowani policjanci, którzy są jednocześnie superbohaterami, terroryści korzystający z wizerunku Rorschacha, którzy zbierają baterie ze starych zegarków, jakiś lord żyjący w otoczeniu dziwnie zachowujących się sług itd., itd. Pozornie nie pasuje to do siebie, pozornie jest to chaotyczne, ale w rzeczywistości dostajemy przemyślaną, dobrze zrealizowaną produkcję. Produkcję, podobnie jak komiks Moore’a i Gibbonsa, wypełnioną smaczkami i odniesieniami do słowa „watch”, które po angielsku oznacza zarówno „zegarek”, jak i „straż”, „pilnowanie” itd.
I właśnie te smaczki są tu najlepsze. Mamy tu popkulturowe odniesienia (serial „American Heroes Story”), mamy te bardziej zawiązane z nazwą (baterie do zegarków czy sztuka „The Watchmaker’s Son” napisana przez jednego z bohaterów) i także te historyczne. Ale świetny jest też klimat całości, w którym odbijają się elementy oldschoolowego SF. Serial jest dynamiczny, jednak nie brak w nim mroku czy brutalności, bywa widowiskowy, bywa spokojny, bywa dziwny, ale jest udany. Nieźle zagrany, stanowi godną kontynuację kultowej opowieści. Oczywiście z komiksowymi „Strażnikami” nie ma go co nawet porównywać, ale i tak zabawa jest dobra (lepsza od zdecydowanej większości kinowych produkcji DC), dojrzała i warta obejrzenia. A co dalej? Szansa, że drugi sezon powstanie jest, niemniej jak powiedział Lindelof, ewentualny sequel pozostawi w rękach innych twórców, którzy będą mieli coś do powiedzenia. Czy będzie warto to obejrzeć, czas pokaże, my cieszmy się jednak obecnymi „Watchmenami”, bo są lepsi, niż można by sądzić.
Michał Lipka