Mercy #1: Dama, mróz i diabeł – Mirka Andolfo
Mirka Andolfo to artystka, która w swoich dziełach chce sięgnąć tematów ambitnych, ale nie ma dość czy to talentu, czy wewnętrznej ambicji by to zrobić. W konsekwencji za każdym razem serwuje nam naiwne, stricte rozrywkowe opowieści dla niewymagających odbiorców. I taka jest też jej najnowsza seria, „Mercy”, na którą jakiś pomysł był, ale została jedynie niezła zabawa sklejona z atrakcyjnych dla współczesnego odbiorcy schematów.
Woodsborough w stanie Waszyngton staje się miejscem niepokojących i makabrycznych zdarzeń. Seria morderstw wstrząsa okolicą. Co się jednak za tym kryje? Bo wszystko wskazuje na to, że o coś zupełnie innego, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić…
I tu na scenę wkracza Hellaine – piękna, zimna i tajemnicza kobieta, która zamieszkuje w mieście. Kim jest? I co przyniesie jej pojawienie się?
Kiedy recenzowałem poprzednią serię Mirki Andolfo, „Wbrew naturze”, pisałem że zabrakło jej finezji. Autorka ma jakiś warsztat, ma pomysły, ale nie potrafi przekuć tego wszystkiego w coś więcej, niż schematyczne historie, jakich wiele. Historie podlane na dodatek naiwnością, brakiem artystycznej dojrzałości i chęcią przypodobania się czytelnikom: stąd wrzucane jakby na siłę erotyka, akcja, mangowa estetyka i tym podobne atrakcyjne dla współczesnych odbiorców elementy. Czasem chce w nich przemycić coś więcej, ale robi to z łopatologiczną prostotą, wprost atakując nas rzeczami, które powinny zostać podane w zdecydowanie nieoczywisty sposób.
Z „Mercy” jest tak, że Andolfo wyzbyła się chęci zawarcia przesłania, komentarza społecznego czy czegokolwiek w tym styl. Nie wyszło jej to wcześniej więc świadomie czy nie, zrezygnowała z tego typu rzeczy. Zresztą czytelnik, który sięga po jej prace i dobrze się przy nich bawi na sto procent nie życzy sobie takich dodatków. Czy wyszło to opowieści na dobre? Nie powiedziałby, bo poziom „Wbrew naturze” został zachowany, ale z drugiej strony nie oznacza to wcale, że jest źle. „Mercy” to bowiem rozrywkowa opowieść, gdzie horror i western łączą się fantastyką, baśnią i erotyką w komiks, który czyta się szybko. Bezrefleksyjnie przy tym, ale i bez nudy, choć z dawką infantylności.
Rysunki, którymi raczy nas Andolfo są niezłe. Za dużo w nich mangowej estetyki, ale same grafiki są udane. Gorzej wypada przejaskrawiony, zbyt intensywny kolor, który nie buduje należytego klimatu, ale taki już znak naszych czasów, że wszystko, co popowe, musi wyglądać jak walący nas po oczach neon. Ale swoich fanów takie ilustracje na pewno znajdą. Największe wrażenie z całości robi. Samo wydanie: papier kredowy, twarda oprawa…
Więcej chyba dodawać nie trzeba. „Mercy” to niewymagająca rozrywka bardziej dla nastolatków, niż kogokolwiek innego. Ma swoje dobre momenty, ale nie wybija się ponad podobne pozycje.
Michał Lipka