W BŁOCIE LUDZKIEGO BRUDU
„Władca much” to opus magnum Williama Goldinga. Ale opus magnum nie zawsze oznacza najlepsze dokonanie autora, więc za najlepsze, co pisarz stworzył uważa się „Widzialną ciemność” właśnie. No a ta „Widzialna ciemność” powróciła w nowym wydaniu i super, bo w końcu kolejni czytelnicy mogą poznać to dzieło. A poznać warto, wyśmienita to rzecz, niepokojąca, głęboka, intrygująca, ponura i nie dla każdego, ale… No po prosu literatura piękna z wyższej półki, którą znać warto i trzeba, nawet jeśli nie każdy pokocha to taplanie się w błocie, jakie serwuje nam autor.
Wyrzutki. Ludzie złamani. Niepasujący. Nieprzystosowani.
Matty’ego można nazwać chłopcem, który przeżył. Bo przeżył i to bombardowanie Londynu. Wyszedł z ognia, nagi, zagubiony i nigdy już się w życiu, nawet tym dorosłym, do którego dotrwał, się nie odnalazł. Bliźniaczki Sophy i Toni wyglądem są podobne, działaniami różne, ale to, co robią, kiedy dorastają, jak jedna manipuluje mężczyznami, a druga wchodzi w mroczne, pełne przemocy regiony, pokazuje, że wiele je łączy. I są inni. Każdy ma swoje miejsce w tej układance. Ale jakie? I jaki obraz tworzące?
A więc tak – jeśli literatura, to taka, która mnie ruszy, a najlepiej sponiewiera. Złapie za gardło albo za łeb chociaż, przeciągnie, ubrudzi, wstrząśnie, pozostawi pełnym myśli, wątpliwości… Właśnie dlatego czytam literackich enfant terrible, którzy odrzucając pęta i okowy, konwenanse i zasady, nie pieszczą się z czytelnikiem. A dotknąć potrafią do żywego. No i podobnie jest z „Widzialną ciemnością”, dziełem naprawdę znakomitym. Takim z górnej półki, jak to się mówi.
Golding, jak masa wielkich pisarzy, dobrego zdania o ludzkości nie ma. Właściwie z jego opowieści wyłania się ponury, gorzki obraz tego, co w nas ludziach najgorsze. Swoją historię opowiada poprzez dość archetypicznych bohaterów, w których odbijają się konkretne złe cechy – nie zawsze bezrefleksyjnie, ale zawsze w sposób, który w nas coś rusza. A wszystko to rusza też i nie tylko te uczucia wyższe, autorefleksję, pochylenie się nad problemami itp., ale i te bardziej rozrywkowe, ot chociażby takie ludzkie zaciekawienie, jak to wszystko Golding połączy. Bo ma co łączyć – wątki, postacie – i fajnie to łączy. Ale co się dziwić, w końcu literacka klasyka i klasa sama w sobie.
A czytając to wszystko, wkraczamy w brud tego świata i tych ludzi. A kiedy brniemy przez to całe błoto, nie ma możliwości byśmy też się nie ubrudzili. Pytanie jednak, jak to całe brudzenie na nas wpłynie: czy zostawimy to tak, jak jest, umyjemy się i udamy, że nic nie zaszło czy może wykapiemy się solidnie i przy okazji zmyjemy z siebie więcej brudu, którego nawet nie dostrzegaliśmy? To już zależy tylko od nas samych, sami zdecydujecie. Ale warto pochylić się nad tym, pomyśleć, wgryźć…
No i dlatego to taka wielka książka. Mocna, pełna szaleństwa i kontrowersji powieść rozkładająca na czynniki pierwsze nas, świat i to, co robimy – z nim i ze sobą samymi nawzajem (albo samym sobie). Świetnie napisana, może nieco inaczej niż „Władca much”, ale inaczej nie znaczy gorzej: nadal wyśmienicie, treściwie, w sposób, który trafia do serca, umysłu i duszy. Więc tak, polecam, nie muszę – to klasa sama w sobie, a już właściwie wszystko, co tylko mogłem napisać, by rzecz polecić, napisałem – ale dodaję, tak dla formalności. Bo w przypadku tak dobrych książek, jak ta, warto.